– Dobrze – zgodziła się. – Ale powiedz mi… Chyba nie zamierzasz zrobić tego, co tylu ludzi robi?
– Czego mianowicie?
– Wyemigrować? Do Ameryki?
Viljar przystanął.
– Dlaczego przyszło ci to do głowy?
– Nie, tylko tak. Bo to zawsze tak jest, ludzie są tajemniczy, nikomu nic nie mówią, a potem nagle donoszą, że wyjeżdżają, że bilety kupione i wszystko już gotowe. Ty tak nie zrobisz?
Wyczuwał lęk w jej głosie.
– Nie, ja tak nie zrobię! Choć muszę przyznać, że kiedyś i o tym myślałem. Ale to było dawno, zanim dorosłem. Chciałem uciec od upiorów w Grastensholm. Potem jednak zrozumiałem, że tylko tam jest moje miejsce. Człowiek nie może uciec od tego, za co odpowiada. A ja odpowiadam i za Grastensholm, i za Lipową Aleję. Nie mógłbym tak strasznie zawieść moich najbliższych. Jestem przecież jedynym dziedzicem.
– Ale się nie ożeniłeś?
– Nie, choć wiem, że powinienem. Po prostu nie miałem na ta czasu. Chodź, musimy iść.
Wprowadził ją do ciemnego korytarza.
– To bardzo dobrze, że nie zamierzasz wyjeżdżać – powiedziała cicho, chyba przez szacunek dla tego obcego miejsca. – Norwegia byłaby pusta bez ciebie.
– Dziękuję ci – odparł z uśmiechem, choć sprawiał wrażenie zakłopotanego. Belinda znowu poczuła znajomy ucisk w gardle. Ten, który się pojawiał, kiedy miała nieczyste sumienie. Znowu zachowała się zbyt szczerze, użyła niewłaściwych słów. Nie ubrała swoich myśli w odpowiednią farmę, jak to zwykle czynią dorośli. Co on sobie o niej pomyśli?
On jednak najwyraźniej zajęty był czym innym. Zatrzymał się przed jakimiś ledwie widocznymi drzwiami.
– Belinda, to z mojej strony wielkie ryzyko, że zabieram cię tu ze sobą. To, co stanowi twoją siłę, twoja szlachetna szczerość i ufność, może stać się przyczyną katastrofy, doprowadzić mnie i moich przyjaciół do upadku. Proszę cię na wszystko: nigdy nikomu o nas nie mów! Zachowaj wyłącznie dla siebie to, co dzisiejszego wieczoru zobaczysz i usłyszysz! W przeciwnym razie wylądujemy w więzieniu, a wtedy już nikomu nie pomożemy.
W więzieniu? Viljar z Ludzi Lodu? Najsympatyczniejszy człowiek na świecie?
– W takim razie ja poszłabym za tobą do więzienia! – zawołała impulsywnie.
Viljar uśmiechnął się.
– Jesteś najbardziej lojalną istotą, jaką znam. Ale pewnie znaleźlibyśmy się w różnych więzieniach, a to by chyba nie było zbyt zabawne. Obiecujesz, że nic nikomu nie powiesz?
Przejęta uścisnęła jego rękę.
– Możesz być pewien – powiedziała konspiracyjnym szeptem.
Weszli do zadymionego pomieszczenia, w którym znajdowały się zniszczone stoły i proste drewniane krzesła. Sala zebrań? Dziesięciu, może jedenastu ludzi zgromadzonych w pokoju, odwróciło się ku drzwiom.
– No, nareszcie! – zawołał młody przystojny mężczyzna o ciemnych, lekko kręconych włosach i z małą bródką. – Spóźniasz się.
– Tak, ponieważ musiałem wyratować z opresji tę panienkę – wytłumaczył Viljar z cierpkim uśmiechem.
Wtedy dopiero zebrani spostrzegli Belindę i zrobiło się zamieszanie.
– Och, Viljar, gdzie znalazłeś tę ślicznotkę?
– Przestańcie! To nie powód do żartów. Wcale nie jest tak, jak wam się zdaje. Belinda została paskudnie potraktowana przez pewnego drania i musiałem się nią zająć, ponieważ naprawdę nie ma nikogo innego. Dziś wieczorem było z nią rzeczywiście kiepsko i nie miała się gdzie podziać. Ale ona nas nie wyda.
Musiała przywitać się ze wszystkimi po kolei, dygała przy tym, a oni uśmiechali się do niej z sympatią. Jakiś barczysty mężczyzna klepnął ją poufale w tyłek, choć nie miał absolutnie nic złego na myśli. Belinda krzyknęła przestraszona i odskoczyła w bok.
Viljar podniósł ostrzegawczo rękę.
– Ona dziś wieczorem omal nie została zgwałcona. Przez jednego z tych, których kochamy najbardziej – wyjaśnił zebranym.
Wtedy ów rosły młody człowiek zaczął ją jak najserdeczniej przepraszać, gładził ją po ręce i prawie miał łzy w oczach.
Wszyscy byli dla niej tacy mili! W końcu jednak musiała usiąść cicho w kąciku, żeby nie przeszkadzać, bo trzeba było dalej prowadzić zebranie.
Belinda słuchała tego, co mówią, z narastającym zdumieniem. I z przerażeniem!
Ten ciemnowłosy młody mężczyzna był przywódcą. Nazywano go Marcus. Większość zebranych nie była tak dobrze ubrana jak Viljar z Ludzi Lodu. Belinda doznała szoku, kiedy uświadomiła sobie, że to muszą być robotnicy, „ta przeklęta hołota”, jak zwykł był ich nazywać jej ojciec. W rodzinnym domu Belindy bowiem rozmawiano o zagrożeniu ze strony niezadowolonych mas, mówiono, że istnieje ryzyko powstania w kraju takiej samej sytuacji jak we Francji po rewolucji, powtarzano, że istnieje poważna groźba, iż ci straszni prostacy staną się zbyt silni, że trzeba ich trzymać krótko, bo w przeciwnym razie państwu grozi katastrofa. Belinda przywykła uważać robotników za swego rodzaju przestępców, gorszych niż grzech pierworodny. Ojciec wspominał też o jakiejś gazecie, wydawanej przez zdrajcę nazwiskiem Marcus Thrane [Marcus Thrane (1817-1890), pierwszy w Norwegii organizator związków robotniczych; domagał się powszechnego prawa głosu i lepszych płac. Za działalność wywrotową skazany na przymusowe roboty (przyp. tłum.).], gazeta miała tytuł „Adres Drameński” i stawała się coraz bardziej radykalna, co musiało oznaczać coś wyjątkowo okropnego. W każdym razie zajmowała się sprawami robotników, rzecz zupełnie niesłychana…
Boże!
Drammen?
Marcus.
Marcus Thrane?
To straszne!
Viljar z Ludzi Lodu? To niemożliwe!
Czy on mógłby…?
Zaczęła się przysłuchiwać temu, co mówią, z większą uwagą, uszy zrobiły jej się płomiennie czerwone i coraz bardziej nabierała pewności, że Viljar jest naprawdę w tę sprawę poważnie zamieszany!
O mój Boże, jakie to straszne! On, pochodzący z takiej dobrej rodziny, dziedzic dwóch wspaniałych dworów, jak on może zadawać się z tymi okropnymi robotnikami, zajmować się ich problemami? Bo tak właśnie robił.
– Czas już dojrzał – powiedział jeden z tych, którzy się Belindzie najmniej podobali. – Czas dojrzał, żeby zwołać oficjalne zebranie.
Marcus Thrane sprawiał wrażenie bardzo zainteresowanego tą propozycją, ale jeszcze się wahał.
– Naprawdę jesteście zdania, że możemy się odważyć?
– Absolutnie – odparł ktoś inny i to była odpowiedź, jakiej Thrane najwyraźniej oczekiwał.
– Bardzo wielu jest po naszej stronie – zapewniał Thrane. – Słyszałem o pewnym młodym pisarzu, który pracuje nad sztuką teatralną poświęconą sprawie robotników. Nazywa się Henryk Ibsen, może któryś zna to nazwisko? Nie? Ja też nie, ale powinniśmy być wdzięczni za wszystko, co może nam pomóc. Poza tym w gazecie w Moldes ukazał się artykuł, który z daleka pachnie siarką. Napisał go Bjornstjerne Bjornson. Oczywiście sporo w nim przesady, ale… ale im więcej ludzi jest z nami, tym lepiej! A jak na twoim terenie, Viljar?
– Nie chciałem wypytywać zbyt wielu w mojej parafii, lepiej się specjalnie nie afiszować – odparł Viljar. – Ale dowiadywałem się w Lier i w Sandvika, i tam mamy poparcie. Gorzej natomiast w Asker.
Belinda siedziała jak na szpilkach. Nic dziwnego, że Viljar boi się więzienia! Dostałby się tam natychmiast, gdyby rozgadała…
Ale ona nie piśnie ani słowem! Chociaż w drodze do domu będzie próbowała go przekonać, że źle postępuje. Naprawdę nie powinien się zajmować takimi sprawami! Czy on nie pojmuje, jakim strasznym draniom pomaga?
Nie bardzo rozumiała, o czym oni rozmawiają. Mówili coś o powszechnym prawie głosu, niezależnym od tego, czy człowiek posiada majątek, czy nie, ani od tego, jaką pozycję zajmuje w społeczeństwie. Mówili o kontroli nad kupcami, którzy mają monopol na handel wiejski, i o tym, że komornicy powinni dostać ziemię na własność.