Usta Belindy zaczęły drżeć.
– Nie chcę nikogo oczerniać, a już najmniej zmarłych, ale Viljar mówi prawdę. Było tak, jak on mówi.
– W takim razie ty go oszukałaś! Wmówiłaś mu, że mój niewinny syn nastawał na twoją cześć! – oświadczyła pani Tilda ściszonym głosem, ale tak dobitnie, że każde słowo brzmiało jak krzyk. – Dowiedz się jednak teraz, że mój syn nigdy nie chciał nawet patrzeć na ciebie. Nie jesteś w jego typie, sam mi to powiedział. A ciebie to złościło, prawda? Więc zaczęłaś rozpowiadać, że ci się naprzykrza!
Lensmam nie robił nic, żeby przerwać tę dyskusję, liczył na to, że we wzburzeniu powiedzą coś ważnego dla sprawy.
Viljar wtrącił stanowczo:
– Nie ulega wątpliwości, że Belinda była w szoku, kiedy ją spotkałem. Włosy i ubranie miała w nieładzie i płakała histerycznie.
– Histerii każdy może dostać – prychnęła pani Tilda. – Ale ja powiem jeszcze więcej: Ona jest złodziejką! Zginęła mi bardzo kosztowna broszka. Zniknęła wczoraj wieczorem razem z tą ladacznicą.
– To nieprawda! – zawołała Belinda, zrywając się z miejsca z zaczerwienioną twarzą. – Rzuciłam tę broszkę na podłogę w hallu, proszę poszukać pod skrzynią, na pewno tam leży.
– Zgadza się – oświadczył lensman spokojnie. – Moi ludzie znaleźli broszkę pod skrzynią, kiedy wczoraj przeszukiwali dom. Ale, Belindo… jak doszło do tego, że ją tam wrzuciłaś? Skąd w ogóle miałaś tę broszkę? Czy wchodziłaś do pokoju pani Tildy?
Belinda usiadła. Głos jej drżał, kiedy powiedziała:
– To nie było tak.
– No, a jak było?
Ukryła twarz w dłoniach.
– Nie chcę o tym mówić.
– Sami państwo widzą! – wrzasnęła pani Tilda. – Winna! Winna!
– Nie! – oświadczył Viljar. – Ja znam tę historię. Miałem tylko nadzieję, że nie będę musiał jej opowiadać.
Lensman rozejrzał się po sali.
– Ma pan rację – powiedział. – I ja słyszałem wczoraj wieczorem tę dość mało przyjemną opowieść, chyba rzeczywiście nie ma sensu jej tu przy wszystkich powtarzać. Proszę mi wierzyć, pani Tildo, że ta sprawa z broszką ma swoje wyjaśnienie.
– Domagam się, by mi je przedstawiono.
– Nie tutaj. Może później, jeśli będzie pani nalegać. Ale teraz sądzę, że powinna pani ustąpić ze względu na własne dobro.
– Ja sama będę decydować, co jest dla mnie dobre. Tych dwoje ludzi zamordowało mojego jedynego syna i żadna sprawa, która może ich obciążyć, nie powinna pozostać tajemnicą.
Lensman westchnął.
– Kontynuujmy wyjaśnienia: Viljarze z Ludzi Lodu, na czym pan skończył?
Viljar złożył dalsze zeznania i zakończył tak samo jak poprzedniego wieczora. Potem została wezwana Belinda.
Belinda nie miała nic nowego do dodania. Opowiedziała najzwięźlej, jak umiała, co się działo od chwili, kiedy Herbert przyszedł do niej. Omijając najbardziej drastyczne szczegóły, wyjaśniła, że uwolniła się od niego, bo ugryzła go w ucho, i że potem uciekła.
Lensman potwierdził jej słowa:
– Owszem, zmarły ma dużą ranę na jednym uchu. Długo się wczoraj zastanawialiśmy, co to znaczy, jaka to walka musiała się rozegrać przed jego śmiercią.
Pani Tilda skuliła się i pochylona kiwała się na krześle w przód i w tył.
– Mój biedny chłopiec! Mój biedny chłopiec! Wszyscy chcą mu zrobić krzywdę! To wszystko wina Signe. Nie powinien był wprowadzać do domu tej zarozumiałej dziewuchy, ona ściągnęła na nas nieszczęście! A za to wszystko dała mu tylko córkę. Podła dziwka! A jej siostra? Jeszcze gorsza!
Obie kucharki wierciły się przez cały czas, wciąż się do siebie pochylały, coś sobie szeptały podniecone. A kiedy pani Tilda zaczęła miotać przekleństwa na nieboszczkę Signe i na Belindę, kucharka wstała.
– Panie lensmanie – zaczęła blada, ale opanowana. – Panie lensmanie, czy to nie jest tak, że człowiek powinien mówić prawdę przed Bogiem i przed zwierzchnością?
– Tak, to prawda – odpowiedział lensman, nie wyjaśniając, że nie są jeszcze w sądzie i że to tylko wstępne przesłuchania.
– Aha. No to my musimy, dziewczyna kuchenna i ja, chcemy powiedzieć, że ktoś jeden tutaj kłamie!
– Ach, tak? A kto taki?
Karzący palec kucharki wskazał na pokojówkę.
– Kari, która siedzi tam! Ona powiedziała że spała, kiedy się to wszystko działo, a to nieprawda, nie spała, to wiemy obie, i moja pomocnica, i ja, bo mieszkamy z nią ściana w ścianę.
Spojrzenia wszystkich skierowały się ku nieszczęsnej Kari, która szlochała jeszcze bardziej rozpaczliwie niż dotychczas.
– Gdzie byłaś wieczorem? – zapytał ją lensman.
– Ach, to tak! – krzyknęła pani Tilda ze swojego miejsca. – Znowu się wczoraj gdzieś włóczyłaś, tak? Jak tylko twoja chlebodawczyni wyszła za próg, żeby zaznać dobrze zasłużonego spokoju, rozerwać się wśród ludzi, to ty zaraz chyłkiem z domu, żeby się łajdaczyć z tym chłopakiem od komornika? I ani ci w głowie, że ja na to nie pozwalam? Nie życzę sobie łajdactwa pod moim dachem, dobrze o tym wiesz! Ani żadnych bachorów! A ty mimo to poszłaś! No, ładnie!
Syczała przez zęby, raczej wypluwała słowa, niż mówiła. Wszyscy mieli wrażenie, że już chwyciła dziewczynę za ucho i potrząsa z całych sił, choć przecież tego nie zrobiła.
Drobna Kari szlochała w poczuciu winy.
– To nie ma żadnego znaczenia – uciął lensman. – Teraz ważne jest co innego, Kari, a mianowicie: kiedy wróciłaś do domu?
– Zaraz po tym.
– Po czym?
– Po tym, jak pan Viljar z Ludzi Lodu był w Elistrand.
– A skąd o tym wiesz?
– No, bo ja go spotkałam, jak jechał. I miał przed sobą na koniu dziewczynę.
– Tak. Wiozłem Belindę – potwierdził Viljar.
– No, i ja się przestraszyłam, jak usłyszałam końskie kroki, i schowałam się za oborą na probostwie.
– To znaczy, że byłaś dosyć daleko od domu – powiedział asesor, który dotychczas się nie odzywał. – A co potem? Poszłaś do domu?
– Tak, natychmiast. Nie tak znowu długo byłam poza domem – dodała, spoglądając przestraszona na panią Tildę.
– Powinnaś była od razu o tym wszystkim powiedzieć – upomniał ją lensman.
– Ja… Ja się bałam. Pani się tak strasznie złości.
– No dobrze. A co słyszałaś, kiedy wróciłaś do domu? Poszłaś zaraz do siebie i położyłaś się spać?
– Tak. Nie.
– Czyli jak?
– Najpierw poszłam do siebie, ale zaraz przypomniało mi się, że w kącie w hallu zostawiłam ścierkę do podłogi. A gdyby pani Tilda to zobaczyła, dostałabym okropne manto…
– To znaczy, że zeszłaś do hallu?
Wszyscy znieruchomieli i słuchali w napięciu.
– Skradałam się na palcach – powiedziała Kari. – Żeby mnie nikt nie zobaczył. Nie wolno mi być w tej części domu o tej porze.
– No a w hallu? Czy ktoś tam był?
– Nie.
Viljar westchnął, zawiedziony. Także jego przyjaciele skulili się rozczarowani. Kari jednak dodała:
– Ale zaraz usłyszałam, że ktoś okropnie jęczy, choć nikogo nie było widać, więc weszłam do środka, żeby się rozejrzeć.
– Weszłaś dokąd?
– Do biblioteki – wykrztusiła, wodząc wokół przerażonym spojrzeniem, jakby się dziwiła, że nie wszyscy wiedzą, co ma na myśli. – Bo właśnie tam był pan Abrahamsen, siedział na krześle i strasznie leciała mu krew. Ze wszystkiego! Z nosa, z ust, z ucha, oczy miał podbite i wyglądał okropnie.
Na sali słychać było stłumione okrzyki zgrozy.
– No i dalej?