– Pan Abrahamsen płakał i mówił do mnie: „Widzisz Kari, co oni mi zrobili? Jak mnie pobili? Och, jak mnie to boli!” Ja byłam taka przerażona i powiedziałam mu, że mi go strasznie żal, a on chciał, żeby mu to jeszcze powtarzać, i wsunął mi rękę pod spódnicę, on często tak robił, i powiedział, że on jest małym chłopcem, którego wszyscy źle traktują, ale wtedy ja powiedziałam, że muszę już iść i się położyć, bo ja już dzisiaj…
– No, dziękuję, Kari, to wystarczy – przerwał jej lensman. – I wtedy wróciłaś do siebie?
– Tak. Zapytałam tylko, czy czegoś nie potrzebuje, ale on mówił: „Tylko ciebie, Kari, tylko ciebie”, i klepał mnie, gdzie, to pan lensman wie, ale ja uciekłam, bo nie chciałam już więcej tego wieczora.
Lensman był zakłopotany.
– Wygląda na to, że pan Abrahamsen nie był poważnie ranny…
– Nie, więcej narzekał, niż go bolało, panie lensmanie. On taki był, nasz pan Abrahamsen, bardzo lubił, żeby się nad nim litować.
– Mówisz o zmarłym! – przerwała jej pani Tilda ostro.
– Och, tak! Przepraszam!
– Niech pan nie wierzy ani jednemu słowu tej dziewuchy, panie lensmanie!
– Dlaczego? Nie widzę najmniejszego powodu, dla którego Kari miałaby kłamać.
– Ale kłamie! Herbert nigdy nie zwracał uwagi na służące!
– Co? – krzyknęła Kari. – Nie zwracał uwagi? Proszę zapytać, kogo pani chce…
– Dość! – zawołał lensman, machając ręką. – Otrzymaliśmy nareszcie rzeczowe informacje. To, co powiedziała Kari, w pełni uwalnia od podejrzeń Viljara z Ludzi Lodu. On nie mógł zabić pana Abrahamsena pogrzebaczem, bo po jego wyjściu pan Abrahamsen był na tyle zdrowy, że mógł uwodzić służące!
Pani Tilda podniosła się z miejsca. Blada, o ściągniętej twarzy.
– Ale on wrócił! – oświadczyła. – Ja go widziałam. Kiedy wysiadłam z powozu przy bramie Elistrand, widziałam mężczyznę wymykającego się potajemnie z domu. Starał się przede mną ukryć, ale widziałam jego konia, to był ten wielki koń Viljara z Ludzi Lodu, nie mam co do tego żadnych wątpliwości!
Belinda nabrała haust powietrza i ze świstem wypuściła je znowu.
– Nie, nie! To nie był Viljar! Przez cały wieczór byliśmy razem!
Na moment zaległa kompletna cisza, a potem pani Tilda oświadczyła:
– Jej świadectwo nie może być brane pod uwagę, bo oni oboje działają w zmowie.
– Belinda mówi prawdę – wtrącił Viljar. – Przez cały wieczór byliśmy razem. Ale nic niestosownego się nie stało.
– I my mamy w to wierzyć? – syknęła pani Tilda. – Co to za dowód niewinności? Oni mogli się przecież zakraść do Elistrand w każdej chwili, zwłaszcza jeśli byli razem.
Belindę ogarnął gniew na tą potworną babę, co w jej sytuacji nie było najrozsądniejsze.
– Nie, nie mogliśmy! – zawołała ze złością. – Bo pojechaliśmy do Drammen! O, i ma pani całą prawdę!
– Oooch! – jęknął Viljar i ukrył twarz w dłoniach.
ROZDZIAŁ IX
– Do Drammen? – zapytała Vinga zdumiona. – Co wy, na miłość boską, mieliście do roboty w Drammen?
Asesor poruszył się na swoim miejscu. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
– O, to w najwyższej mierze interesująca informacja, Viljarze z Ludzi Lodu. Myśmy już od dawna mieli pewne podejrzenia. I co mi pan teraz powie?
Viljar opuścił ręce.
– To nieprawda – powiedział zmęczonym głosem. – Nie zdążylibyśmy tam dojechać i wrócić w tak krótkim czasie.
– Wszystko zależy z pewnością od tego, kiedy wróciliście do domu – rzekł asesor. Przypominał pająka, któremu udało się omotać muchę.
– Wrócili wcześnie – oświadczyła Vinga. Ona błyskawicznie pojęła, o co chodzi, choć nie rozumiała wszystkich okoliczności sprawy.
W końcu prawda dotarła też do Belindy.
– Nie, ja się przyznaję, kłamałam! – zawołała, próbując ratować sytuację. – Ja tylko tak mówiłam, bez zastanowienia, żeby ratować Viljara. Oczywiście, że on nie był w Drammen, nigdy byśmy tam nie zdążyli w tak krótkim czasie – zakończyła z żałośnie nieszczerym śmiechem.
– A zatem spróbujmy wyjaśnić bliżej tę nową okoliczność – powiedział lensman zirytowany. – Proszę odpowiedzieć: Gdzie byliście oboje wczoraj wieczorem?
Viljar zacisnął zęby.
– Czy to konieczne? – zapytał.
– Konieczne. Dla pańskiego dobra!
Viljar westchnął:
– No, trudno. W stodole w Grastensholm.
Na sali rozległy się głosy zdumienia i tłumione chichoty. Belinda także jęknęła, ale akurat to zebrani zrozumieli fałszywie. Że jest mianowicie urażona, iż Viljar wyjawił ich tajemnicę.
– Aha, w stodole – stwierdził lensman lakonicznie. – I, jak sądzę, nie muszę się pytać, coście tam robili.
– Owszem, proszę pytać – odparł Viljar z podniesionym czołem. – Bo nie działo się tam nic, o czym by nie można mówić głośno. Belinda była bardzo wzburzona tym, co ją spotkało w Elistrand, i chciała porozmawiać z kimś życzliwym w spokoju. A sam pan chyba dobrze wie, że dwoje ludzi potrzebuje czasem pobyć wyłącznie ze sobą. Porozmawiać, lepiej się zrozumieć. Tylko dlatego, że się nawzajem lubią.
Belinda siedziała z otwartymi ustami i nie spuszczała z niego oczu. Czy on naprawdę myśli to, co mówi? Czy te piękne słowa to prawda? Kiedy lensman zwrócił się do niej, aż podskoczyła.
– Czy to prawda, panno Belindo?
Przez moment nie rozumiała, do czego on zmierza.
– Co? Ach, tak, prawda, oczywiście, że prawda! Tylko oboje uważaliśmy, że lepiej nikomu o tym nie mówić. Bo moglibyśmy być źle zrozumiani.
Belinda tak strasznie nie umiała kłamać, ale teraz walczyła o życie Viljara. Muszą go z tego wyciągnąć, tyle pojmowała. Viljar znalazł się w okropnym położeniu. Śmiertelnie się bał, że pociągnie za sobą towarzyszy z Drammen, asesor miał poważne podejrzenia, z drugiej jednak strony musiał znaleźć jakieś wyjaśnienie, co robił poprzedniego wieczoru, gdzie był. Jeśli zostanie oskarżony o morderstwo, trafi do więzienia. Jeśli oskarżą go o współpracę z Marcusem Thrane i sprzyjanie ideom rewolucyjnym, także trafi do więzienia, a z nim wielu innych.
Belinda była teraz jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Ale nikt mniej niż ona nie nadawał się na świadka mającego potwierdzić czyjekolwiek alibi.
Przełykała głośno ślinę i patrzyła Viljarowi w oczy z niemym błaganiem o pomoc. On jednak sprawiał wrażenie mniej zdenerwowanego, a nawet jakby zadowolonego. Więc może jednak odpowiadała tak, jak trzeba? Jego dziadek, Heike, też uśmiechał się do niej życzliwie, prawie z czułością. I rodzice Viljara patrzyli na nią przyjaźnie.
Może, może jednak wszystko pójdzie dobrze?
Ale nie! To straszne pytanie musiało w końcu paść:
– Viljarze z Ludzi Lodu – zaczął asesor, a w jego oczach czaił się chłód. – Nie otrzymaliśmy tu przekonujących dowodów, że nie wrócił pan później do Elistrand, by zabić Herberta Abrahamsena. Gdyby pan jednak wskazał jeszcze jakichś innych świadków…
Przeciągał ostatnie słowa, jakby kusił Viljara.
– Nie mam innych świadków prócz Belindy – odparł młody człowiek.
– No cóż, w takim razie przykro mi, ale jestem zmuszony poinformować pana, że pozostanie pan w areszcie pod zarzutem zamordowania Herberta Abrahamsena!
– Och, nie! – jęknęła Vinga, a Solveig zaczęła cicho płakać.
– Poczekajcie! – zawołała Belinda z desperacją, ponieważ chciała się jakoś odwdzięczyć Viljarowi za zaufanie i za te piękne słowa o dwojgu ludziach w stodole. A Belinda taka już była, wierzyła dokładnie w to, co jej mówiono, zaraz więc wyobraziła sobie, jak siedzą oboje z Viljarem w tej stodole i rozmawiają, i może nawet on obejmuje jej plecy…, tak, nawet na pewno tak robi… – Poczekajcie, chwileczkę… nie możecie tego zrobić! Ja wiem, że on jest niewinny! Tylko wy nie chcecie mi uwierzyć! Chciałam tylko powiedzieć… że nie jestem jedyną dziewczyną, do której Herbert Abrahamsen się tak źle odnosił.