– Macie rację – westchnął Viljar. – Jeśli ktokolwiek, to właśnie wy powinniście wiedzieć, czym się zajmuję. Ale w takim razie muszę was prosić o dyskrecję! Bo, jak powiedziałem: to dotyczy nie tylko mnie, lecz także bardzo wielu innych ludzi. A jest ich więcej, niż moglibyście się spodziewać.
Milczeli, czekając. I Viljar zaczął opowiadać. Z początku trochę agresywnie, jakby chciał uprzedzić ich pretensje.
Gdy skończył, długo jeszcze nikt się nie odzywał, a później reakcje były rozmaite. Belinda nie miała odwagi powiedzieć nic, ale też i nie ona powinna była tutaj zabierać głos.
Ostatecznie milczenie przerwał Heike, a w jego głosie słychać było rozczarowanie i żal.
– Viljar, Viljar, co ty sobie właściwie o nas myślisz? Gdzie ty masz oczy i uszy?
– Nie rozumiem, dziadku.
– Rozejrzyj się po parafii Grastensholm, chłopcze! Jak myślisz, dlaczego nikt stąd nie emigruje do Ameryki? W każdym razie nikt z zagród należących do nas? Bo im jest tutaj dobrze, mój drogi! A dlaczego, twoim zdaniem, mamy takie kłopoty z utrzymaniem naszych dworów? Przy takich majątkach powinniśmy być strasznie bogaci, a przecież nie jesteśmy. Przeciwnie, musieliśmy sprzedać Elistrand, spadek twojej babki po rodzicach, których utraciła tak wcześnie. Serca nam się krajały z tego powodu, ale nie było innego wyjścia. Wszystko dlatego, mój chłopcze, że troszczymy się o naszych ludzi. Nasi zagrodnicy i komornicy żyją na jakim takim poziomie, nie biedują. A przecież to także są robotnicy, prawda? My ich nie wyzyskujemy, są wolni i zarabiają więcej niż większość im podobnych w Norwegii. Ale ktoś musi za to płacić i to dlatego wciąż mamy takie kłopoty materialne.
Viljar pochylił głowę. Minęło sporo czasu, zanim się odezwał.
– Powinienem był porozmawiać z wami już dawno temu. Powinienem był sam więcej rozumieć, pamiętać jak biedni byli Tengel i Silje, to stałoby się jasne, że wy czujecie to samo co ja.
My też niewiele zrobiliśmy w tej sprawie – powiedział Heike łagodnie. – I to moja wina. Powinniśmy byli więcej ze sobą rozmawiać, potrzebne były długie rozmowy o stanie gospodarstwa, ale wciąż odkładałem to na później. Zdawało mi się, że nie ma pośpiechu. Trochę się też pewnie bałem, że uznasz mnie za idealistę, który rozpieszcza swoich ludzi. Mój Boże, jak my mało o sobie wiemy! – zakończył ze smutnym uśmiechem.
– Jestem kompletnym idiotą! – wybuchnął Viljar. – Myślę, że zawsze mieliście rację: jestem pyszałkiem, który chodzi własnymi drogami w przekonaniu, że sam wie wszystko najlepiej. Wybaczcie mi, wszyscy, bardzo was proszę!
Eskil postarał się złagodzić nieco napięcie:
– Teraz jednak nie wolno nam nikomu wspominać o tajnych spotkaniach Viljara. Ja osobiście mam wiele szacunku dla Marcusa Thrane i do innych, o których tu mówiłeś.
– I Viljar musi na jakiś czas zaniechać tych spotkań – powiedziała Vinga.
– Tak. Już nawet zawiadomiłem o tym, kogo trzeba – zapewnił Viljar. – Teraz jestem dla nich niebezpieczny. Na pewno asesor każe mnie obserwować.
– Na pewno! – zgodził się Heike. – Ale wiesz przynajmniej, że jesteśmy całkowicie po twojej stronie.
– Wiem. I bardzo wam dziękuję. – Viljar był wzruszony. – Jakie to wspaniałe uczucie niczego nie ukrywać, nikogo się nie bać we własnym domu! I wiem, komu zawdzięczamy to, że tak się wszystko ułożyło. Komu po raz pierwszy odważyłem się opowiedzieć o duchu. A potem o spotkaniach. Myślę, że to czysty i szlachetny stosunek Belindy do życia otworzył mi oczy, pozwolił dostrzec, że moi najbliżsi nie są tacy głupi.
Vinga podniosła kieliszek:
– Witaj znowu w rodzinie, wnuku! Takich drobnych odkryć człowiek dokonuje na ogół wtedy, kiedy już na dobre dorośnie, kiedy ma definitywnie za sobą trudne lata młodzieńczego buntu. Tobie to zabrało trochę więcej czasu niż innym, ale tym bardziej wypijmy za Viljara, którego od tej pory możemy nazywać w pełni dorosłym!
Tego wieczora Vinga czuła się bardzo zmęczona. Heike długo delikatnie przesuwał swoje uzdrawiające dłonie po jej ciele. Jego troskliwość bardzo ją wzruszała.
– Dlaczego akurat w tym miejscu trzymasz ręce najdłużej? – pytała spłoszona. – Tam z tyłu, po lewej stronie? Czy wyczuwasz tam coś niebezpiecznego?
– Nie, nic… – odpowiadał wymijająco. – Jakoś tak ręce same się tam kierują, a one na ogół wiedzą, skąd pochodzi ból.
Nie chciał jej mówić, że już poprzedniego wieczora wyczuwał wyraźne powiększenie gruczołów chłonnych po lewej stronie. Dziś były jeszcze większe.
Jak to szybko idzie, myślał zgnębiony. To dlatego niczego dotychczas nie zauważyliśmy, po prostu proces rozwija się w zawrotnym tempie. Wszystkie swoje uzdrowicielskie siły starał się skupić w tym jednym miejscu. Błagał w duchu swoich przodków o pomoc. Nie mógł utracić Vingi. Nie teraz. Nigdy!
Vinga jest ponadczasowa, powinna żyć wiecznie. On sam po śmierci spotka się z Tengelem, stanie się jednym z jego grupy, wiedział o tym zawsze. Ale Vinga? Nie należy przecież do obciążonych dziedzictwem ani do wybranych. Jest po prostu jego ukochaną, na wieki. Nie może się z nią rozłączyć. Jeszcze nie teraz! Nie teraz!
– Mmm, Heike, jak mi dobrze! Naprawdę mi pomagasz!
– Taką mam nadzieję! Teraz wypijesz magiczny wywar, który przygotowałem specjalnie dla ciebie, a jutro będziesz odpoczywać. Nie wolno ci nic robić! Ja będę na każde twoje skinienie.
– Brzmi to bardzo zachęcająco – uśmiechnęła się sennie.
Następnego dnia czuła się znacznie lepiej i upierała się, że wstanie. Heike nie umiał znaleźć żadnego powodu, dla którego całkiem zdrowy człowiek miałby leżeć w łóżku i się nudzić, więc Vinga wróciła do swoich normalnych zajęć.
I okazało się to bardzo potrzebne, bo koło południa zjawili się goście.
– Och, to moi rodzice! – zawołała Belinda do Vingi, kiedy wszyscy wyszli na ganek zobaczyć, kto przyjechał. – Teraz wszystko będzie dobrze, oni się na pewno zajmą małą Lovisą.
I pobiegła ich przywitać.
Heike, Vinga i Viljar widzieli jej radosne ożywienie, widzieli też ponure twarze przybyłych i słyszeli słowa wytwornie ubranej matki:
– Belindo, a cóż to za zachowanie? I co ty robisz w tym obcym domu, skoro masz pracować u państwa Ahrahamsenów? To tak dbasz o córeczkę Signe?
Chwyciła Belindę za ucho i szarpnęła z całej siły.
– Co pani robi? Proszę przestać! – zawołała Vinga, zbliżając się do gości.
– Czy ty nie pojmujesz, że pani Tilda potrzebuje cię teraz bardziej niż kiedykolwiek? – grzmiał ojciec Belindy. – Przecież jutro pogrzeb! Ile to przygotowań i wszystkiego! Zwrócił się do trojga przedstawicieli Ludzi Lodu. – Bardzo państwa przepraszamy za to, że nasza córka tak bezwstydnie wtargnęła do państwa domu, ale muszę wyjaśnić, że ona nie jest całkiem taka, jak powinna. Naprawdę bardzo przepraszam! I co też matka naszego biednego Herberta powie na taką samowolę! Wstyd nam za naszą córkę.
Heike głęboko wciągnął powietrze.
– Zdaje mi się, że zaszło tutaj małe nieporozumienie. Belinda nie wtargnęła do naszego domu. To my ją prosiliśmy, żeby się do nas przeprowadziła, bo sytuacja w Elistrand stała się dla niej nieznośna.