Выбрать главу

– W domu drogiego Herberta? Nonsens!

– Sądzę, że powinniśmy porozmawiać na ten temat – rzekła Vinga. Prosimy państwa do środka. Belinda naprawdę starała się, jak mogła, i bardzo ją martwi to, że musiała zostawić małą Lovisę, ale nie miała innego wyjścia.

Rodzice Belindy spoglądali na majestatyczny dwór Grastensholm i uznali, że chyba warto wstąpić na chwilę do Ludzi Lodu.

– Powinniśmy jednak jak najszybciej pojechać do pani Tildy – oświadczyła matka. – Biedna kobieta – dodała z westchnieniem.

– Całkowicie się z panią zgadzam – powiedziała Vinga.

Wkrótce przybyła z Christianii para piła kawę i słuchała strasznej opowieści o wydarzeniach w Elistrand. Łagodnie mówiąc, oboje byli wstrząśnięci. Z wielkim oburzeniem czytali też dziennik Signe.

– Czy to możliwe, że ten elegancki człowiek zachował się tak podle zarówno w stosunku do Signe, jak i do Belindy? – szlochała pani. – Nie mogę w to uwierzyć, nie mogę! On, który miał takie wytworne maniery!

Pan Lie zdawał się lepiej pojmować konkrety.

– Ta kobieta nie może nam zabrać wnuczki – oświadczył. – To wprawdzie także jej wnuczka, ale przecież pokuta i kara za grzechy też musi mieć granice!

– Ale jak wydostaniemy stamtąd dziecko? – pytała zapłakana żona.

– Lovisa zostanie w Elistrand – rzekł jej mąż. – To pani Tilda je opuści. Herbert, kiedy żenił się z Signe, pożyczył pieniądze na kupno Elistrand dzięki mojemu poręczeniu. I dotychczas nie oddał ani szylinga, a w dodatku ja musiałem spłacać bankowi procenty. Teraz ja jestem właścicielem Elistrand i zaraz się ta pani o tym dowie!

– Niech ojciec nie będzie zbyt ostry dla niej – poprosiła Belinda. – Mimo wszystko ona straciła syna.

– A ty masz milczeć, kiedy dorośli rozmawiają! – ofuknął ją ojciec. – Od dawna powinnaś o tym wiedzieć!

Vinga wtrąciła łagodnie:

– W naszym domu każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie. Poza tym, o ile mi wiadomo, Belinda jest osobą dorosłą.

– Źle pani to rozumie, pani Lind. Belinda nigdy nie będzie dorosła!

Viljar uścisnął pod stołem rękę Belindy. Zarówno on, jak i jego dziadkowie mieli ochotę powiedzieć rodzicom dziewczyny, co o tym sądzą, ale nie chcieli wzniecać dyskusji o wychowaniu cudzych dzieci. Milczeli, lecz Belinda wiedziała, że są po jej stronie.

Heike myślał: Gdybym miał wybierać pomiędzy panią Tildą a tymi dwojgiem jako sąsiadami, to oczywiście, mimo wszystko, wybrałbym ich. A poza tym mielibyśmy Belindę blisko siebie.

Spojrzał spod oka na Viljara i zastanawiał się, czy i jego akurat to ostatnie by ucieszyło. Heike nie był tego pewien. Viljar okazywał dziewczynie zainteresowanie i troskliwość, ale chyba nic więcej.

Rodzice Belindy wyruszyli do Elistrand już nie tak entuzjastycznie usposobieni do Herberta jak przedtem. Zamierzali jednak zachowywać się tam powściągliwie, dom pogrążony był przecież w żałobie. Zdecydowani byli nie podejmować kwestii przyszłości małej Lovisy, dopóki zmarły nie znajdzie się w ziemi.

Belindzie jednak pozwolili zostać w Grastensholm. Nawet oni rozumieli, że w Elistrand nie mogłaby teraz mieszkać. W każdym razie dopóty, dopóki jest tam pani Tilda.

– Z niepokojem myślę o jutrzejszym pogrzebie – powiedziała Vinga. – Ale chyba nie ma rady, będziemy musieli pójść.

– Niestety, będziemy musieli – westchnął Heike. – Zwłaszcza Belinda, która jest przecież szwagierką zmarłego. A my też powinniśmy. Pominąwszy już, że jesteśmy sąsiadami, to Belinda będzie potrzebować moralnego wsparcia. Zresztą Eskil i Solveig też przyjdą.

Mój Boże, jakże nas jest mało, myślał Heike zgnębiony. A bywały czasy, że w naszych dworach kwitło życie i panował ruch. W epoce Villemo, na przykład. Albo przedtem. Liv i Dag, Gabriella, było ich wielu, możemy o nich przeczytać w naszych księgach. Ale też bywało gorzej, zdarzyło się przecież, że nikogo tu nie było. Tylko Vinga, w lesie w górach. Później przyszedłem ja. I założyliśmy rodzinę, to prawda, ale, mój Boże, jaka to garstka! Viljar musi się jak najszybciej ożenić, w przeciwnym razie ród wymrze!

Tylko że ten chłopak jakoś się nie śpieszy.

Vinga niepotrzebnie martwiła się pogrzebem. Następnego dnia była taka zmęczona, że Heike prosił, by została w łóżku. Poddała się bez protestów i już samo to świadczyło, że nie jest całkiem zdrowa.

Ceremonia pogrzebowa była, jak się spodziewano, nieprzyjemna. Ale okazało się, że pani Tilda ma krewnych. Równie ponurych i bladych jak ona. Równie nieprzejednanych wobec „grzeszników” na ziemi. A odnosiło się to do wszystkich ludzi z wyjątkiem ich samych.

Belinda przyjęła wiadomość o krewnych pani Tildy z ulgą. Skoro tak, to stara kobieta nie będzie tak rozpaczliwie samotna. Pojawiła się też para drobnych i niepozornych ludzi, trzymających się na uboczu, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Później Ludzie Lodu dowiedzieli się, że to brat i bratowa ojca Herberta.

Pani Tildzie bardzo się nie podobało, że na pogrzeb przyjechała rodzina Signe. Przyjęła ich w Elistrand nadzwyczaj chłodno i otwarcie żałowała, że nie zostali u Belindy w Grastensholm.

Kiedy już wszyscy wyszli z cmentarza, Belinda idąca z Viljarem usłyszała za sobą głos pani Tildy. Starsza pani najwyraźniej rozmawiała z jedną ze swoich krewnych:

– O, tam właśnie idzie on, ten wysoki, o ciemnych włosach i dzikich oczach! To on zamordował Herberta! Ale chodzi wolno! Bo jest z Grastensholm, rozumiesz, a z nimi władze bardzo się liczą. Myślę, że po prostu kupili mu wolność!

Belinda zbliżyła się do Viljara tak bardzo, że się prawie o niego opierała. Nie odzywali się, nie okazywali w ogóle żadnej reakcji, ale byli bardzo przygnębieni.

Po południu rodzice Belindy przyjechali do Grastensholm. Matka była zapłakana. Nie udało im się odebrać Lovisy.

– Ach, cóż to za straszny człowiek! – szlochała nieszczęsna. – Czy państwo wiedzą, co ona nam powiedziała? Otóż powiedziała, że nie odda nam małej, bo nie pozwoli wychować jej w pysze i grzechu! U nas!

– Miałem ochotę cisnąć jej w twarz kilka prawd o jej synu – powiedział ojciec Belindy równie wzburzony jak matka. – Ale nie robi się takich rzeczy w dzień pogrzebu. Nocować tam jednak w żadnym razie nie możemy, zresztą wcale nie zostaliśmy zaproszeni, gdyby więc państwo mogli nam udzielić gościny do jutra…

– Naturalnie – powiedział Heike.

– Że też Signe tak nieszczęśliwie wyszła za mąż – żaliła się starsza pani. – Że też nas to musiało spotkać! Jakbyśmy już i tak nie mieli dość nieszczęścia z Belindą. I w dodatku Signe! Najlepsza ze wszystkich naszych dzieci!

– A czego brakuje Belindzie? – zapytał Viljar ostro. – Myślę, że nie ma na co narzekać!

– Może. Ale przecież jej całkowicie brak inteligencji – westchnęła matka.

– Inteligencja nie jest w życiu najważniejsza. A poza tym wcale nie zauważyłem, że Belinda jest mniej uzdolniona, niż normalnie ludzie bywają. Ona jest tylko bardzo prosta i szczera, ale uznaję to raczej za zaletę. I zawsze myśli najpierw o innych, a dopiero potem o sobie. Czy można chcieć jeszcze więcej?

Heike siedział nieruchomo, w milczeniu zaciskał powieki aż do bólu. Jak rodzice mogą tak siedzieć i narzekać na swoje dziecko, na dodatek w jego obecności? Zdawało się jednak, że Belinda jest przyzwyczajona do tego typu sytuacji.

Poszedł na górę do Vingi, która wyglądała znacznie lepiej, była zadowolona i pełna życia. Odpoczynek bardzo dobrze jej zrobił.

– Wiesz, nie możemy pozwolić, żeby Belinda odjechała z rodzicami, ale musimy znaleźć jakiś pretekst.

Vinga zmarszczyła brwi:

– A nie mogłaby być moją pokojówką teraz, kiedy jestem chora? To tak arystokratycznie brzmi: moja pokojówka!