– Oczywiście, świetny pomysł! I Belinda na pewno się zgodzi. Tylko pozwól jej, żeby cię rozpieszczała. Z pewnością potrafi to robić!
W każdym razie będzie miała dobre chęci, pomyślała Vinga. Cóż jednak znaczą drobne potknięcia, kiedy ludzie dobrze się ze sobą czują? A Vinga w towarzystwie Belindy czuła się znakomicie i miała nadzieję, że z wzajemnością.
Zaraz następnego dnia okazało się, że współpracować też ze sobą potrafią bez zgrzytów. Kiedy Belinda przekonała się, że jest akceptowana w złym i w dobrym, przestała być skrępowana i niezdarna, jej wrodzona łagodność uwydatniła się jeszcze bardziej i Vinga naprawdę nie mogła mieć lepszej pokojówki.
Rodzice Belindy wyjechali z mocnym postanowieniem, że wygrają walkę o małą Lovisę, choć na razie pojęcia nie mieli, jak to zrobią.
W południe zjawił się w Grastensholm lensman z informacją, że odnaleziono w Christianii człowieka, którego żona zdradziła z Herbertem Abrahamsenem. Człowiek ów bez żadnych oporów przyznał się, że krytycznego dnia był w Elistrand i że to on zabił Herberta pogrzebaczem. Od dawna szukał tego drania, który zniszczył mu życie. Rozwiódł się z żoną i od tamtej pory miał tylko jedno pragnienie: Zemścić się na Abrahamsenie. Teraz właśnie tego dokonał i bardzo ubolewał, że ktoś niewinny cierpiał zamiast niego.
Viljar został definitywnie uwolniony od podejrzeń.
Wieczorem Vinga poprosiła wnuka do swojej sypialni. Chciała z nim porozmawiać w cztery oczy.
– Viljarze, ty mój niemożliwy, uparty chłopcze, czy stara babcia może mieć do ciebie kilka próśb?
– Wcale nie jesteś stara, babciu, ale jeśli chodzi o prośby, to słucham.
– No wiesz, różnie z tą starością bywa… – powiedziała. – Nigdy człowiek nie wie, kiedy trzeba będzie się zbierać, a ja nie czuję się szczególnie silna, to muszę przyznać. Ale chcę ci powiedzieć, że miałam wyjątkowo piękne życie u boku tego najwspanialszego człowieka na ziemi. Wcale nie przesadzam, Viljarze!
– Ja wiem. Dziadek Heike naprawdę nie ma sobie równych. Chyba że babcię Vingę… – uśmiechnął się.
– Dziękuję ci. Chciałabym oczywiście pożyć jeszcze parę lat razem z nim, ale on, jak wiesz, też jest stary i pod koniec życia bywa tak, że ludzie chodzą koło siebie i popatrują na siebie przestraszeni, czy to drugie nie jest przypadkiem chore albo co.
– Rozumiem.
– Jakkolwiek ze mną będzie, nie zamierzam się poddać tak łatwo, niech ci się nie wydaje… ale między nami mówiąc, mam parę drobnych zmartwień.
– I ja mógłbym ci pomóc? Bardzo chętnie!
– No, no, nie spiesz się tak z obietnicami! Pierwsza prośba: ożeń się!
Viljar skrzywił się. – No, nie mówiłam? – zawołała Vinga triumfująco. – Nie jest łatwo spełniać moje życzenia. Ale, Viljarze, ty musisz założyć rodzinę! W przeciwnym razie nasze dwory upadną, a przecież wiesz, co się kryje tutaj na strychu. To musi czekać, aż pojawi się odpowiedni człowiek.
– Znam coś innego, co także ukrywa się na strychu – wtrącił Viljar z przekąsem.
– Szary ludek? Nim się nie przejmuj, to tytko dopóki Heike żyje.
– Ja po prostu nigdy nie miałem czasu na zajmowanie się dziewczynami.
– Dziewczynami? Ty masz przecież dwadzieścia osiem lat. Mówmy raczej o kobietach.
– Dobrze, babciu. Obiecuję, że będę miał oczy otwarte. I traktuję to z całą powagą.
– Dziękuję ci. Wiesz, sytuacja jest bardzo niedobra. Christer ma córeczkę, Malin, która skończyła sześć lat. Przynajmniej w tym przypadku mamy pewność. Ale ty powinieneś jak najszybciej mieć dziecko. Bo trzecia w waszym pokoleniu jest Saga, teraz zaledwie dwunastoletnia. Nikt nie wie, czy i kiedy ona będzie miała potomstwo. Więc sam widzisz, Viljarze! Rodzina wymiera!
– Dobrze, naprawdę zrobię, co będę mógł. Następne życzenie?
– Bardzo bym chciała – westchnęła Vinga – żebyś został czymś w rodzaju opiekuna Belindy. Ona, biedaczka, jest taka samotna i taka spragniona więzi z ludźmi. Czy zechcesz czuwać nad nią w przyszłości? Dopóki nie dobije do jakiejś bezpiecznej przystani. Jej naprawdę nie jest lekko. Chłonie ludzką życzliwość niczym gąbka.
– Ja wiem. I już sam się nad tym zastanawiałem. To jakoś tak jest, że kiedy się człowiek zainteresuje kimś innym, podejmie się za niego odpowiedzialności, to potem już nie może go tak po prostu zostawić, jakby porzucał jakąś rzecz. Zrobię, co będę mógł, żeby urządzić Belindę jak najlepiej w życiu. Czy coś jeszcze?
– Nie, właściwie to już chyba nie. Ja wiem, że zawsze pomożesz Heikemu, gdybyście mieli zostać sami, więc nawet ale potrzebuję cię o to prosić. A twoi rodzice są ze sobą szczęśliwi, więc o nich się nie martwię.
– Ja też nie. Im ani Lipowej Alei nic nie grozi. Gorzej jest z Grastensholm.
– Masz rację. Mimo nieustannych reperacji i przebudowywania zrobiła się z tego kompletna ruina.
– Ale bardzo kochana ruina, to musisz przyznać! Nawet mimo obecności tych szarych stworów.
Tej nocy w pobliskich lasach wilki wyły złowrogo.
Z nadejściem świtu Vinga zamknęła oczy na zawsze.
A kiedy Heike, nieprzytomny z żalu i rozpaczy, wyszedł z domu na skąpany w czystym i zimnym jesiennym powietrzu dziedziniec, czekał go kolejny szok. U bram dworu stała Tula.
Zrozpaczona, w potarganym ubraniu, z płonącymi oczyma, Tula, jakaś jakby na wpół dzika. Heike nie musiał spoglądać na nią dwa razy, żeby wiedzieć: teraz, po śmierci Tomasa, wszystkie straszne siły w jej duszy odezwały się.
Nigdy nie odczuwał większego pokrewieństwa z nią jak teraz! Nigdy się lepiej nawzajem nie rozumieli!
ROZDZIAŁ XI
– Wejdź! – powiedział Heike krótko. – Vinga umarła.
– Wiem – odparła Tula. – Słyszałam wilki. Wtedy zrozumiałam, że spadła na ciebie żałoba.
– Tak. Wejdź!
Tula popatrzyła na dom.
– Jeszcze nie teraz. Najpierw chciałabym odprowadzić Vingę do grobu. Tymczasem mogłabym zatrzymać się w Lipowej Alei, jak myślisz?
Heike dobrze rozumiał jej tajemnicze słowa.
– Naturalnie! A jak się powodzi Christerowi i jego małej rodzinie?
– Bardzo dobrze! Przez jakiś czas będzie im pewnie mnie brakować, ale życie musi toczyć się swoim torem. Zrozumieją. Oni są wspaniali, cała trójka.
Heike skinął głową.
– Chodź, odprowadzę cię do Lipowej Alei. I tak muszę tam iść z żałobną nowiną.
Poszli wolno starą ścieżką, łączącą oba dwory. Tula prowadziła konia.
– Wiele lat minęło, odkąd byłaś tu po raz ostatni – powiedział Heike.
– Tak.
– Ale ty się nie zestarzałaś.
– Och, oczywiście, że się zestarzałam – uśmiechnęła się. – Ale masz rację, wyglądam chyba naprawdę dość młodo. Nawet jak na kogoś dotkniętego dziedzictwem.
– Jesteś tu oczekiwana.
– Skąd wiesz?
– Dziś w nocy było bardzo niespokojnie w Grastensholm. Myślałem, że to z powodu Vingi, ale teraz wiem.
One przeczuwały, że przyjdziesz.
– Owszem, tak mogło być. A ty, jak się domyślam, nie spałeś zbyt wiele tej nocy?
– Nie. Przez całą noc leżałem z Vingą w ramionach.
Rozmawialiśmy. Spokojnie i szczerze. Później straciłem z nią kontakt. Zaczęła opowiadać o swoich rodzicach. Znowu była w Elistrand, w czasach swego dzieciństwa. Mówiła o Elisabet i o Vemundzie, o pełnym radości i ciepła życiu. Potem jeszcze raz na chwilę do mnie wróciła, zdołałem jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham i wtedy odeszła. Na dworze było już całkiem jasno.
– Kiedy Tomas umierał, przeżywałam to samo. Tyle tylko że nie byłam taka spokojna jak ty. Przez ostatnie jego życia krzyczałam i przeklinałam los. Jesteśmy u oboje samotni, Heike.