– Tak. Tak zawsze było z dotkniętymi. To my żyjemy dłużej, zostajemy sami.
– Jakbyśmy nie dość cierpieli z powodu dziedzictwa musimy jeszcze przeżywać żałobę.
– Żałobę i nienawiść?
– Do Tengela Złego?
– Tak. Wiesz, Tula, moja nienawiść do niego jest tak wielka, że wprost trudna do zniesienia. Nie wiem, co zrobię, kiedy już moja ukochana spocznie w ziemi.
Popatrzyła na niego, ale nie powiedziała ani słowa. Nie zapytała o nic. Może wiedziała wszystko?
Po raz trzeci w ostatnim czasie zebrali się wszyscy na cmentarzu w Grastensholm. Najpierw na pogrzebie Marty, potem Herberta Abrahamsena, a teraz Vingi.
Ten ostatni był najsmutniejszy.
Gdy ceremonia dobiegła końca i szli wolno do Lipowej Alei, gdzie miała się odbyć stypa, zobaczyli jakąś postać wpół ukrytą za krzakami przy bocznej drodze do Elistrand. Tula, która szła na końcu razem z Viljarem i Belindą, zapytała:
– Czy to ona? Ta, która więzi twoją siostrzenicę, Belindo?
– Tak – odparła szeptem Belinda, przepełniona ogromnym respektem przed tą nowo poznaną krewną Viljara. Tula ma takie dzikie oczy, myślała. I czy naprawdę ma ona czterdzieści osiem lat? Nie do wiary!
W oczach Tuli pojawił się złowieszczy błysk.
– Idźcie trochę sami – powiedziała. – Muszę z nią porozmawiać.
– Ale… – zaczął Viljar.
– Weź dziewczynę i idź!
Wahał się przez chwilę, ale ostatecznie ustąpił. Reszta żałobników już dawno ich wyprzedziła, oni byli ostatni, chcieli jeszcze sami pobyć przy grobie, pożegnać się z Vingą w ciszy.
Odwrócili się tylko raz i wtedy widzieli Tulę znikającą wśród drzew na skraju drogi. Widzieli też, że pani Tilda próbuje ukradkiem umknąć.
Nieco dalej czekał na nich Heike.
– Co się stało z Tulą?
– Poszła porozmawiać z panią Tildą.
Heike zbladł.
– Tula? Zwariowałeś?
– Dlaczego? Cina powiedziała, że spróbuje zmusić panią Tildę, żeby oddała…
Ale Heike już nie słuchał. Biegł z powrotem w stronę cmentarza, najszybciej jak mógł. Viljar i Belinda poszli za nim nie rozumiejąc, co się stało.
Znaleźli go wkrótce. Stał na drodze jak rażony gromem i wpatrywał się w zupełnie opanowaną Tulę. Pani Tildy nigdzie nie było widać.
Tula zwróciła się do Belindy. W jej pięknych, złotozielonych oczach płonął jakiś niesamowity, tragiczny blask, który przerażał ich wszystkich.
– Możesz już zabrać małą Lovisę. I odwieź ją do domu swoich rodziców. Oni się lepiej nadają na wychowawców.
Zapanowała jakaś przytłaczająca cisza.
Belinda spojrzała na drogę.
– Och… przecież tu leży broszka pani Tildy! Na… na kupce popiołu!
Viljar jęknął cicho:
– Nie dotykaj tego. Chodź! Idziemy stąd! Szybko!
Szarpnął Belindę i pociągnął za sobą do Lipowej Alei. Z daleka zobaczyli, że Eskil na nich czeka. Solveig poszła przodem, żeby sprawdzić, czy wszystko przygotowane do przyjęcie gości.
– Co to było… – zaczęła Belinda, ale Viljar jej przerwał.
– Nie pytaj o nic i niech Bóg się nad nami zmiłuje! Naprawdę nie wiem, co teraz będzie.
– Co masz na myśli?
– To, że najpierw utraciliśmy Tomasa, a teraz utraciliśmy Vingę. Już nic gorszego spotkać nas nie mogło. Teraz nad nami może się rozpętać piekło!
Podczas stypy nie powiedzieli, co się stało po drodze z cmentarza. Ten czas powinien być w całości poświęcony pamięci Vingi. Viljar porozmawiał z dziadkiem, dopiero kiedy wracali do Grastensholm.
– Naprawdę nie rozumiem! Jak Tula mogła czegoś takiego dokonać? Nigdy żaden z obciążonych dziedzictwem potomków Ludzi Lodu nie miał aż takiej siły.
– Tula nie działa sama – wyjaśnił Heike pobladły wargami.
Viljar popatrzył w górę na wznoszący się przed nim stary dwór.
– To dlatego ona nie chce mieszkać w Grastensholm.
– Tak. Czekają tu na nią.
– Domyślam się, że to nie chodzi o naszych przodków.
– Nie, oni takich rzeczy nie robią. To coś całkiem innego.
– Ale wyszli teraz poza obręb dworu?
– Na to wygląda.
– Kim są? Czy to cała ta gromada, którą dziadek nazywa szarym ludkiem?
– Nie, to nie szary ludek. Ich jest czworo, to zupełnie kto inny. Ja nigdy nie pojąłem, co one u nas robią. Nigdy! Są obdarzone wielokrotnie większą siłą niż szary ludek i tak naprawdę to nie mają z tamtymi nic wspólnego. A towarzyszą Ludziom Lodu zawsze od czasów Tengela Dobrego i Silje.
– I szczególną słabość mają do Tuli?
W głosie Heikego wyczuwało się napięcie:
– Ja nie wiem, jakiego rodzaju powiązania ma z nimi Tula, ale jest ich zdobyczą, tak. Powiedziałbym może nawet: ofiarą. Stanie się ich własnością, gdy tylko przekroczy progi Grastensholm. I ona o tym wie.
– Ale się nie broni?
– Teraz już nie. Po śmierci Tomasa jak gdyby spaliła za sobą wszystkie mosty łączące ją ze światem ludzi. Zresztą sam widziałeś.
– Tak – przyznał Viljar z drżeniem.
– Boję się, Viljarze. Boję się zabrać ją do naszego domu. Och, ale biedna Belinda! Zostawiliśmy ją! Stara się za nami nadążyć, a my idziemy coraz szybciej.
Czekali na goniącą ich dziewczynę.
– I mimo wszystko bardzo się boję wrócić do Grastensholm – westchnął Heike. – Tam jest tak pusto, tak okrutnie, nieludzko pusto bez Vingi!
– Wiem, dziadku.
Viljar spoglądał na Heikego ukradkiem w świetle chłodnego jesiennego słońca. Z trudem rozpoznawał dziadka. To może nawet nie takie dziwne, że ktoś się zmienia pod wpływem cierpienia i żałoby, ale to było jeszcze coś więcej. W oczach Heikego dostrzegał jakieś fanatyczne zdecydowanie. Uświadamiał sobie to teraz, ale widział je od chwili, kiedy dziadek przyszedł mu powiedzieć, że babcia umarła. Już wtedy na twarzy Heikego malował się nie tylko trudny do wypowiedzenia żal. Była tam także bezgraniczna desperacja. Coś nieodwołalnego, co budziło w Viljarze lęk.
W takich chwilach dobrze było mieć przy sobie Belindę. Współczującą, niosącą pociechę i taką rzeczywistą, taką z tego świata. Dziewczyna przez ten krótki odcinek drogi dzielący ich od domu musiała się nad tyloma sprawami zastanowić. Przemyśleć praktyczną organizację życia, na przykład, kto się zajmie Lovisą, skoro ona, Belinda, ma wrócić do Christianii, albo co należy zrobić z rzeczami pani Vingi. Z drugiej strony, przyjemnie było zajmować się takimi właśnie sprawami.
Zaraz następnego dnia rano Heike poszedł do lensmana, żeby go powiadomić, co się stało z panią Tildą, którą zaczynano już szukać. Oczywiście, nie wyjawił całej prawdy. Zjawisko, o którym tu mogła być mowa, nosiło w ludowej tradycji nazwę samospalenia i było to określenie budzące grozę. Wszyscy znali różne przerażające historie o ludziach, którzy zapalili się sami z siebie. Było co prawda bardzo mało takich zdarzeń w historii świata, ale zjawiska niesamowite i nadprzyrodzone lud chętnie przechowuje w pamięci. Gdy więc lensman i jego asystent zobaczyli na własne oczy spopielałe szczątki pani Tildy na drodze, nikt nie wątpił, że taki to właśnie los ją spotkał.
Chyba sam diabeł po nią przyszedł, wyraził ktoś przypuszczenie, i nikt przeciwko temu nie zaoponował.
Lovisa została przeniesiona do Grastensholm bez najmniejszych protestów ze strony krewnych pani Tildy. Znowu wysłano wiadomość do rodziców Belindy, bo któż jak nie oni miałby się teraz zająć Elistrand.
Zanim jednak rodzina z liczną gromadką rodzeństwa Belindy zdążyła się sprowadzić, w parafii Grastensholm zaszły nowe wydarzenia…
W dwa dni po pogrzebie Vingi Viljar zszedł wcześnie rano do jadalni na śniadanie i zastał tam już Belindę z Lovisą na ręku.
– Dzień dobry – rzekł przyjaźnie. – Obie wstajecie tak wcześnie?