– Ale przecież zawsze byłaś…
– Zamknij się! Nie wiesz, co się działo w czasie mojej podróży do Norwegii.
Heike nie powiedział nic więcej. Wsłuchiwał się po prostu w głuchy tętent końskich kopyt na miękkim podłożu. Wciąż jechali bocznymi traktami, jeszcze mieli daleko do głównej drogi łączącej Christianię i Trondheim.
– Zima idzie – powiedziała Tula.
– Wszystko wskazuje na to, że będzie łagodna. Łagodna i późna.
Tula wciągała ostre, zimne powietrze i nie wyglądała na przekonaną. Ale przecież nie bała się zimy. Niczego w ogóle się nie bała, bo, prawdę mówiąc, już przestała się zaliczać do rodzaju ludzkiego. Nie czuła się żyjącym, złym czy dobrym człowiekiem, nieustannie walczącym, by utrzymać się na powierzchni tego trzęsawiska, jakim jest życie.
– Jak myślisz, kiedy będziemy na miejscu? – zapytała.
– Na ogół liczy się dwadzieścia dni konnej jazdy na drogę z Christianii do Trondheim. To normalna prędkość. Myślę, że my sprawimy się szybciej.
– Tylko żeby nie zgonić koni – upomniała Tula.
Spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się.
– O, widzę, że pochodzisz z Ludzi Lodu. Ale to oczywiste, że nie będziemy męczyć koni.
Znaleźli się teraz w okolicy o ładnym, pofałdowanym krajobrazie. Przed nimi w niezwykle pięknym i jakby stworzonym do tego miejscu wznosiła się kościelna wieża. Ludzie zawsze wiedzieli, gdzie budować kościoły, zawsze znajdowali dla nich najładniejsze otoczenie.
– Czy masz jakiś konkretny plan? – zapytała znowu Tula.
– Właściwie to nie. Nic poza próbą odnalezienia miejsca, w którym Tengel Zły zakopał naczynie. A nie bardzo mamy się po czym orientować w tych poszukiwaniach. Ostatni w pobliżu tego miejsca był Ulvhedin ponad sto lat temu. I był tak odurzony narkotykami, że nie zapamiętał, którędy szedł.
– Punktem wyjścia może być skalny uskok nad grobem Kolgrima.
– Tak, to jest wskazówka. Pytanie tylko, ile takich uskoków jest w dolinie? No i jego grób nie znajduje się w pobliżu Tengelowego naczynia. To zaledwie wskazówka co do kierunku. Ale przecież nie poddamy się przy pierwszym niepowodzeniu, Tula.
– Pewnie, że nie – mruknęła. – Chociaż dręczy mnie niejasne przeczucie, że Tengel Zły nie pozwoli nam podejść zbyt blisko.
– Będzie się starał nas zatrzymać, ale ja mam alraunę.
– Kolgrim też miał – przypomniała mu.
– Miał. Ale ja chciałbym mimo wszystko wierzyć, że jest pewna różnica między Kolgrimem a mną.
– Och, z pewnością! – zachichotała. – Przynajmniej co do wieku.
Heike uśmiechnął się także.
Potem jechali znowu w milczeniu, a wkrótce znaleźli się na ruchliwej głównej drodze, gdzie co chwila spotykali innych jeźdźców, powoli sunące powozy i wyładowane fury. Słońce wciąż jeszcze nie osiągnęło najwyższego punktu na niebie.
Viljar był niespokojny. Tyle miał pracy we dworze, ale nie był w stanie niczym się zająć. Koło południa poszedł znowu do Lipowej Alei, gdzie znalazł ojca w takim samym nastroju.
Na widok przybyłego Eskil westchnął:
– Muszę wyruszyć za nimi. Nie zniosę myśli o tym, że ojciec pojechał do Lodowej Doliny.
– Dokładnie to samo przyszedłem powiedzieć – oświadczył Viljar. – Przyszedłem Prosić, żebyście z mamą doglądali Grastensholm przez kilka dni, dopóki nie sprowadzę dziadka z powrotem do domu.
Nikt nawet słowem nie wspomniał o Tuli. Ona sama decydowała o swoim życiu. A poza tym jej nowa postawa wobec świata przerażała ich nie na żarty.
– Nie, ty nie możesz wyruszyć w taką niebezpieczną i ryzykowną podróż – zaprotestował Eskil. – Jesteś na to za młody.
– A ja bym powiedział, że ty jesteś na to za stary – odparł Viljar z przekąsem. – Poza tym zamierzam ich powstrzymać. Nie pozwolę im jechać do doliny, chyba to rozumiesz!
Solveig była przestraszona, nie chciała żadnego z nich wypuścić z domu. Po dłuższej dyskusji, po licznych protestach i zapewnieniach, zrezygnował jednak Eskil. On przeżył przygodę swego życia w Eldafjordzie. Viljar nigdy nigdzie nie wyjeżdżał. Było oczywiste, że to on powinien jechać.
– Ale staraj się dogonić ich jak najprędzej – upominał go Eskil. – Jeśli zajadą zbyt daleko, to nie będą chcieli zawrócić. I koniecznie musisz przywieźć Heikego do domu. Choćbyś miał go związać!
– Możesz na mnie polegać – zapewniał Viljar. – Nie przekroczy granic tej ponurej doliny. Będziemy w domu najpóźniej za kilka dni.
Viljar poszedł do domu spakować najpotrzebniejsze rzeczy.
W hallu zastał Belindę z Lovisą nad gotowym do drogi kuferkiem.
– A wy dokąd się wybieracie? – zapytał.
– Moja rodzina przyjechała do Elistrand. Przysłali posłańca po mnie i Lovisę, czekam na powóz.
– Ach, tak! – rzekł Viljar i nagle poczuł w sercu ogromną pustkę. – No tak, to było…
Ale Belinda nie dowiedziała się nigdy, co to było…
– Zabierasz pistolety? – zawołała zdumiona. – Idziesz gdzieś?
– Muszę jechać za dziadkiem i Tulą. Muszę sprowadzić ich do domu, nie wolno dopuścić, żeby pojechali do Doliny Ludzi Lodu. Muszę ich powstrzymać…
Belinda zdecydowanym ruchem posadziła Lovisę na kanapie.
– W takim razie jadę z tobą.
– Oszalałaś? Mowy nie ma!
Belinda nie ustępowała:
– Nie możesz jechać sam. Ktoś musi się tobą opiekować.
Patrzył na nią rozbawiony, ale też i trochę wzruszony.
– I to ty zapewnisz mi opiekę?
– To mój obowiązek.
– Myślałem, że twoim obowiązkiem jest opieka nad Lovisą.
Udało jej się powstrzymać dziecko, które o mało nie spadło na podłogę.
– Lovisa już nie stanowi problemu. Będzie jej dobrze u mojej rodziny. Mama umie się znakomicie opiekować dziećmi.
Viljara ogarnęło nagłe głębokie współczucie dla naiwnej Belindy. Czy ona naprawdę wierzy w to, co mówi? Czy nie zdaje sobie sprawy, jak jej matka zajmowała się nią samą, rodzoną córką?
Chociaż podobno wnuki to zupełnie inna sprawa. Ludzie mówią, że dla wnuków robi się dużo więcej. Więc może rzeczywiście Lovisie będzie dobrze w Elistrand.
Ale co z Belindą?
Stała naprzeciwko i wpatrywała się w niego wojowniczo, ale w głębi jej spojrzenia czaił się lęk. Jakby wiedziała, jaka będzie odpowiedź Viljara.
Westchnął głęboko.
– Obiecałem i babci, i dziadkowi, że będę o ciebie dbał… Poza tym to potrwa nie dłużej niż jakieś dwa, najwyżej trzy dni…
I, myślał sobie, jakkolwiek się ta podróż ułoży, to Belinda i tak będzie uszczęśliwiona, jeśli pozwolę jej jechać. Taka jest przecież zaniedbana! Tak przez wszystkich poniewierana. Co ją tam czeka w tym Elistrand? Będą ją traktować jak nieudolną niańkę Lovisy. „Belindo, nie stój, tylko bierz się za pieluchy! Nie, och, czy ty naprawdę nigdy nie potrafisz dopilnować, żeby woda do kąpieli była odpowiednio ciepła? Biedna Signe, że też ona nie może sama pielęgnować swojej córeczki. Pomyślcie, co by to była za wspaniała matka!”
Wątły płomyk nadziei, który pojawił się w oczach Belindy po pierwszych słowach Viljara, zgasł, bo milczenie zanadto się przedłużało.
– Dobrze, możesz jechać – zdecydował.
– Oooch! – jęknęła. – Co mam zabrać? Gdzie to zapakować? Dobrze pomyśl, co będzie nam potrzebne. Zabrać płaszcze przeciwdeszczowe? A może zimowe okrycia?
Dał jej kilka poleceń i przez następne pół godziny oboje uwijali się jak w ukropie. Belinda, jak zwykle niepewna siebie, wciąż popełniała jakieś błędy, prawie nie miała czasu zajmować się Lovisą, ale na szczęście powóz z Elistrand nadjechał i dziecko zostało wyprawione pod opieką stangreta. Teraz Belinda myślała ze strachem, że ona sama powinna się znaleźć jak najdalej od Grastensholm, zanim rozgniewani rodzice pofatygują się osobiście, żeby ją sprowadzić do domu.