– Chyba nie jest w stanie czegoś takiego zrobić!
– Cóż my o tym wiemy? Nie mamy nawet pojęcia, co ta stwora może, a czego nie. A poza tym Tarjei nas przed nim przestrzegał, pamiętaj!
Tula nie nalegała więcej.
Czas płynął powoli. Dwoje śmiałków posuwało się do przodu, prawie niezauważalnie, krok za krokiem, coraz bliżej potwornej istoty.
Wszystkie jednak mistyczne zabiegi, jakie wykonywali, wszelkie formułki i zaklęcia, pozostawały bez widocznego rezultatu. Skulona postać trwała na dawnym miejscu.
Księżyc toczył się po firmamencie i rzucał długie, zimne cienie na skały, błyski światła odbijały się od lodowców jak magiczne latarenki, łańcuch gór niczym wyrazisty relief rysował się na zielonkawogranatowym niebie.
W pewnym momencie Tula odważyła się na ostrożną próbę wyminięcia zawalidrogi, ale jej się to nie udało. Doszła jakby do granicy i dalej nie była w stanie wykonać ani jednego ruchu. Jakby się zderzyła z jakąś niewidzialną ścianą. Parskając ze złości musiała się wycofać.
Po chwili oboje, z niesłychaną cierpliwością, powolutku zaczęli się zbliżać do owego punktu. Znaleźli się już tak blisko, że mogli rozróżnić potworne rysy Tengela Złego, jego płaską czaszkę, wybałuszone rybie oczka z ciężkimi, pofałdowanymi powiekami, nos podobny do wielkiego ptasiego dzioba i odpychającą gębę.
Jakaś przedpotopowa stwora, wysuszona i zdeformowana. Trudno było pojąć, że to kiedyś mogło być ludzkie stworzenie.
Dostrzegali wyraz jakiejś złośliwej radości, złowieszczego triumfu w tym obrzydliwym obliczu, czy jak to nazwać, bo o twarzy raczej trudno by tu mówić. A wokół całej postaci wciąż unosił się obłok pylistej substancji, jakby stwora wydzielała z siebie czyste, materialne zło.
Bliżej nie mogli jednak podejść. Nie mogli go też wyminąć. Nie pomogło ani to, że Tula miotała przekleństwa, ani to, że Heike rzucał na ziemię kolejne, coraz silniejsze środki.
– Tylko odrobinkę, parę kropelek – szepnęła Tula.
Heike zawahał się. Chciał to zrobić, ale tak strasznie się bał! Mimo to pokusa była wielka…
– Naprawdę… namawiała Tula, przekrzywiając głowę.
Heike nadal się wahał. Pomyślał o zadaniu, które sobie wyznaczyli, o tej długiej podróży, podjętej, jak się zdaje, na próżno.
W końcu z desperacją zacisnął zęby i skinął na znak, że się zgadza.
Jak wiele z tego docierało do istoty na skale? Ile się domyślała, czy może słyszała? Nie mieli odwagi nawet spojrzeć w tamtą stronę.
– Tylko parę kropel – syknął Heike przez zęby. – Na ziemię, tam gdzie ten niewidzialny mur! Potem będziemy mogli przejść dalej.
– Dlaczego nie wprost na niego?
– Zbyt duża odległość.
Niewiarygodnie szybko Heike wydobył butelkę z wodą Shiry i wyciągnął korek. Po czym wylał kilka kropel, które spadły na ziemię u ich stóp.
W następnej sekundzie oboje przerażeni odskoczyli w tył.
Niżej, w dolinie, Viljar i Belinda stanęli jak wryci.
– Co to było? – szepnęła dziewczyna ze zgrozą.
Usłyszeli jakiś nieludzki wrzask wściekłości, który przeciął powietrze nad szczytami gór, spojrzeli w tamtą stronę, wcale nie tak daleko od nich. Konie rżały spłoszone i Viljar z największym trudem zdołał je utrzymać.
Z jednego ze wzgórz wznosił się ku niebu upiorny obłok żółtoszarego pyłu, a wewnątrz migały ostre błyski jak w burzowej chmurze.
– Tam, patrz, tam wysoko! Oni tam są! A w każdym razie coś – wykrztusił Viljar zdławionym głosem.
– Musimy się tam dostać? – zapytała Belinda blada jak ściana.
Rozległ się kolejny krzyk, tym razem ludzki.
– To dziadek – jęknął Viljar z lękiem. – To jego głos. Belindo, konie, szybko! Musimy się wspiąć na górę!
Nie mając odwagi zastanawiać się nad tym, co robią, pomagała mu przy koniach.
– Ale czy naprawdę musimy je wiązać? Chodzi mi o to, że jeśli… – jąkała się.
– Jeśli żadne z nas nie wróci? – dokończył za nią. – Masz rację. Założę bardzo luźne pęta, żeby mogły się w razie potrzeby same uwolnić. No, chodź! A może wolałabyś tu zostać?
– Nie, nie! Przecież muszę się tobą opiekować!
– Och, dziecko drogie – szepnął Viljar.
Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą w gór.
Byli młodzi i silni, wbiegli więc na zbocze znacznie szybciej niż tamci. Ciągle pojawiały się rozjarzone płomienie, a raczej ich refleksy, bo teraz mieli skalną płaszczyznę ponad sobą i niczego widzieć nie mogli.
– Co zrobimy? – zapytała Belinda.
– Bardzo rozsądne pytanie – odparł zasapany po wspinaczce. – Ale jest tylko jedna rzecz, którą możemy zrobić i którą zrobić powinniśmy: zabrać tych dwoje szaleńców stąd jak najszybciej. To zbyt niebezpieczne miejsce!
Kiedy byli już prawie na samej górze, nagle buchnął na nich taki smród, że musieli się zatrzymać. Cały występ skalny był dosłownie spowity jakimś dziwnym dymem czy mgłą, czy może parą, nie potrafiliby określić. Tyle tylko że ta substancja zawierała coś jakby piasek czy kurz. I to on śmierdział tak obrzydliwie. W świetle księżyca zobaczyli Heikego jak, zataczając się, wchodzi tyłem w ten obłok, a ręce trzyma przed sobą, jakby się przed czymś bronił, widzieli też, że obłok ma jakieś centrum, jądro, z którego raz po raz wybuchają zielonozłote płomienie. Na moment obłok się rozproszył i wtedy zobaczyli jakąś figurę, maleńką, ale obrzydliwą, ulokowaną na skale i powoli przybliżającą się do Tuli i Heikego, którzy najwyraźniej nie zamierzali się poddać.
– Dziadku! Tula! – wrzasnął Viljar. – Wracajcie!
Tula odwróciła się ku nim na okamgnienie. Ostrzegawczo wyciągnęła przed siebie rękę.
– Wynoście się stąd! – krzyknęła nieoczekiwanie silnym i władczym głosem. – Nie zbliżać się!
Byli teraz na samej górze. Belinda, śmiertelnie przerażona, ukrywała się za Viljarem.
Heike wyprostował się, wyglądał jak posąg, jak bastion trudny do zdobycia. Wyciągał obie ręce i krzyczał w stronę potwora coś, czego nie rozumieli.
Rozległ się syk i z okropnej paszczy wydobył się kłąb żółtej jak siarka pary. Heike skulił się i chwycił za piersi.
Wtedy Viljar rzucił się na pomoc. Nie powinien był tego robić, ale nie mógł znieść widoku rannego dziadka.
– Wracaj! – krzyknęła Tula.
Belinda pobiegła za nim wołając:
– Nie wolno ci, Viljarze! Nie wolno!
Potwór skierował wzrok w stronę nowych intruzów, uznał ich widocznie za nieszkodliwych i uczynił tylko jeden ruch szponiastą ręką w stronę Belindy, najsłabszej. Obojętny, ale straszliwie skuteczny. Belinda z jękiem upadła na ziemię.
– O mój Boże! – jęknął Viljar i przypadł do niej. – Belindo!
– Odciągnij ją stąd! – wrzeszczała Tula.
Viljar już schwycił dziewczynę i wlókł ją za sobą w dół po zboczu.
– Belindo! – powtarzał wciąż tak żałośnie, że aż się serce krajało.
Ona zaś ledwie była w stanie otworzyć oczy, ale uśmiechała się do niego.
– Będzie… dobrze – zapewniała płaczliwie.
Ale te ostatnie wypadki okazały się brzemienne w skutki. Na moment koncentracja Heikego i Tuli została naruszona, a kiedy ponownie spojrzeli na potwora, zobaczyli, że stoi on tuż obok Heikego i zamierza się na niego szponiastą łapą.
Heike nie zdążył uskoczyć. Ze strasznym krzykiem, przywodzącym na myśl jakąś śmiertelną pieśń, zgiął się wpół, a potem upadł na ziemię. I tak już pozostał bez ruchu.
– Ty diable! – wrzasnęła Tula i starała się odciągnąć Heikego w bezpieczne miejsce.
Ponura istota znowu podniosła rękę. W tej samej chwili Heike pod wpływem nieznośnego bólu ocknął się i otworzył oczy. Teraz to już koniec, pomyślał. Potwór dopadł także Tulę. I dwoje młodych…