Выбрать главу

On sam zdumiony spoglądał na swoje ciało. Ręce, sylwetka, ubranie, wszystko należało do młodego człowieka. Podobnie jak inni zgromadzeni był znowu w swoich najlepszych latach. Wiedział, że ma za sobą długie i bogate życie. A teraz oto zaczynał nowe, nie mniej bogate!

Troje współtowarzyszy podróży stało przez jakiś czas wokół wozu, nie będąc w stanie się poruszyć.

Heike, jeden z największych synów Ludzi Lodu, umarł.

Zdawało się, że najwyższym wysiłkiem woli trwał przy życiu jak długo to było możliwe, chciał wrócić do domu, żeby nie czynić im kłopotu podczas drogi. Ale do samego końca zabrakło mu sił.

Spodziewali się tego. Śmiertelny oddech Tengela Złego poranił go aż do kości, a mimo to czuli, jakby się ziemia pod nimi rozstąpiła. Heike był z nimi zawsze. Zawsze gotów nieść pomoc, jeśli ktoś znalazł się w potrzebie. Do kogo mają zwrócić się teraz?

Poczuli się rozpaczliwie osamotnieni.

Pojechali wprost do Lipowej Alei. Chcieli jak najszybciej spotkać rodziców Viljara. Nie przynosili dobrych nowin, ale Eskil i Solveig i tak byli wdzięczni, że syn wrócił do domu.

Tula dziwnie przycichła. Obejmowała wszystkich po kolei, dziękowała Viljarowi i Belindzie za wspólny czas, potem pomachała ręką na pożegnanie i poszła do Grastensholm. Długo patrzyli w ślad za nią, nie bardzo rozumiejąc, co zamierza.

– O co jej chodziło, kiedy mówiła, że powinienem skarb i alraunę oddać Sadze? – zastanawiał się Viljar. – Przecież wiem, że w przyszłości Saga ma to dostać, ale na razie wszystko należy do Tuli. – I nagle zrozumiał. – O, mój Boże – szepnął. – Muszę za nią biec!

Ale Tula była już daleko, koło starego dworu. Viljar biegł i wołał, ona jednak odwróciła się tylko raz i pomachała mu. Zobaczył, że zatrzymała się na chwilę przed schodami i patrzyła na dom.

Potem weszła do Grastensholm.

Nigdy więcej nie widziano Tuli wśród żywych. Nigdzie we dworze nie pozostał po niej najmniejszy nawet ślad.

Pogrzeb Heikego był niezwykle uroczysty. Nie będzie żadną przesadą powiedzieć, że przyszła cała parafia. Ziemię pokrył tymczasem śnieg, wszędzie było biało i cicho.

Viljar stał nad grobem w milczeniu. Myślał o tym, że dziadek nie umarł. Tacy jak on nie umierają. Heike nie tylko miał przetrwać w pamięci bliskich, ale miał się na tamtym świecie spotkać z podobnymi sobie przodkami Ludzi Lodu. Tymi, którzy czuwają nad kolejnymi pokoleniami. Viljar wiedział, że dziadek cieszył się na to spotkanie, sam mu to kiedyś powiedział już dawno temu, a wnuk był pewien, że dziadek zostanie tam wyjątkowo serdecznie przyjęty.

Belinda także była na cmentarzu. Viljar przywitał się z nią, a ona uścisnęła mu rękę i wyraziła swoje współczucie w żałobie. Konwencjonalnie, trochę sztywno.

Tego samego dnia, kiedy wrócili z Doliny Ludzi Lodu, do Lipowej Alei przyszli rodzice Belindy. Oświadczyli, że zabierają ją do Elistrand i żeby nie było więcej żadnych szalonych wypraw! Viljar nie umiał znaleźć rozsądnego powodu, dla którego mógłby ją zatrzymać, musiał pozwolić jej odejść. Był tak wstrząśnięty śmiercią dziadka i losem Tuli, że nie potrafił trzeźwo myśleć.

Teraz ucieszył się na jej widok. Poczuł ciepło w sercu. Bardzo mu ostatnio brakowało tej nieśmiałej dziewczyny, nieustannie zatroskanej o innych.

Na przyjęciu żałobnym w Lipowej Alei znowu podeszli do niego rodzice Belindy.

– Chcieliśmy bardzo serdecznie przeprosić za kłopoty, jakie pan musiał mieć z powodu naszej córki podczas podróży na północ – powiedziała matka, widocznie bardziej wygadana z nich dwojga.

– Nie było żadnych kłopo…

– To właśnie do niej podobne, takie zachowanie. Nigdy nie ma wyczucia, że przeszkadza, ale chyba ona za to nie odpowiada, biedaczka, los potraktował ją okrutnie, właściwie upośledził…

Ponieważ Belinda stała obok i żałośnie pochylała głowę, Viljar poczuł, że narasta w nim złość. Nie był jednak w stanie wtrącić ani słowa, bo matka trajkotała dalej jak najęta:

– Teraz już wszystko będzie dobrze – donosiła rozanielona. – Wszystko dla niej urządziliśmy, i to znacznie lepiej, niż można się było spodziewać!

– Ach, tak! – bąknął Viljar sucho i zdwoił czujność.

– Znaleźliśmy dla niej męża, po prostu wspaniałego…

Viljar poczuł, że wszystka krew odpływa mu z serca.

– To pastor – nie przestawała mówić mamusia. – Oczywiście to już starszy człowiek, wdowiec, ale dzieci ma dorosłe, opuściły już gniazdo, tak że Belinda nie będzie im przeszkadzać. U takiego męża będzie miała jak najlepszą opiekę, on nauczy ją pokory i rozsądku, którego jej tak strasznie brakuje.

W Viljarze wszystko się gotowało. Z ledwością wymawiał słowa:

– Bardzo mi przykro, ale z tego małżeństwa nic nie będzie.

– Co takiego?

Nawet Belinda podniosła głowę i patrzyła na niego pytająco. A on spoglądał na nią i zastanawiał się, gdzie właściwie miał dotychczas rozum. Dopiero wizja Belindy w objęciach jakiegoś starego pastora sprawiła, że się ocknął. Belinda? Jego Belinda, za którą tęsknił nieustannie od chwili, gdy się wyprowadziła!

– Tak, bardzo mi przykro, ale zamierzałem pójść do państwa zaraz po pogrzebie i prosić o rękę Belindy. Skoro jednak ona już powiedziała tak…

Belinda oddychała ciężko.

– Nic nie powiedziałam! Nie powiedziałam! – jąkała się. – To oni powiedzieli za mnie, ale ja nie chcę, Viljarze! Zabierz mnie stąd, proszę cię, zabierz mnie!

Rzuciła się do niego i ukryła twarz na jego piersi. Viljar objął ją mocno i poczuł, że tak dobrze nigdy mu jeszcze w życiu nie było.

– Najgorsze jest… – zaczęła znowu matka, ale ojciec był przytomniejszy. „Grastensholm”, szepnął nad uchem swojej ślubnej. Ta zaś na chwilę rozdziawiła usta, po czym rozpromieniła się niczym słońce. – No, skoro tak się sprawy mają… To możemy, oczywiście, porozmawiać z wielebnym pastorem… Trzeba mu powiedzieć, jak jest. Że Belinda już jest zaręczona, tylko że nie zdążyliśmy powiadomić… O, drogi, drogi zięciu, bo tak chyba możemy mówić, ach, cóż to za szczęśliwy dzień…

Małżonek chrząknął znacząco, pani przypomniała sobie, że jest na stypie i resztę zdania przełknęła.

Viljar stał z Belindą w ramionach, nie będąc w stanie jej puścić. Czuł, że oto otrzymał całe bogactwo świata.

– O, i nie musi się pan lękać, panie Lind, że wasze dzieci będą nie takie jak trzeba, bo to małe upośledzenie Belindy to było nieszczęście przy porodzie, tak mówiła akuszerka, a inne nasze dzieci są przecież wspaniałe!

Solveig i Eskil obserwowali zajście i teraz po twarzy syna poznawali, że lada moment może dojść do wybuchu. Solveig podbiegła do nich czym prędzej.

– Belindo, kochanie! – Objęła dziewczynę i przytuliła serdecznie. – Belindo, tak się cieszę! Witaj w naszej rodzinie!

Eskil także wyrażał swoją radość.

– Lepszego wyboru Viljar nie mógł dokonać! – powtarzał.

– Prawda? – szczebiotała matka Belindy. – Ja zawsze to mówiłam: Belinda jest wyjątkową dziewczyną! Naprawdę nie ma sobie równych! A teraz będzie panią na Grastensholm! Pomyśleć tylko! Nasza mała córeczka!

Nie wszystko jednak ułożyło się najlepiej.

Następnego dnia, kiedy Viljar poszedł do Grastensholm, musiał sobie uświadomić ponurą prawdę. Na spotkanie wybiegła mu przerażona i zapłakana służba.

– Panie Viljarze, nie wiemy, co robić – donosiła zdenerwowana kucharka. – Nie możemy tu dłużej mieszkać!

– Ale dlaczego? – pytał Viljar. – Co się stało?

– Jakby się piekło otworzyło i wylały się z niego wszystkie złe moce – skwitował sytuację ochmistrz.

Viljar nie musiał pytać o nic więcej.