– Przecież miało już tu być spokojnie! Od jak dawna to wszystko trwa?
– Zaczęło się wczoraj, kiedy wróciliśmy z cmentarza. Najpierw właściwie trudno było cokolwiek zauważyć, ale później było gorzej i gorzej, a teraz to już nikt nie może wejść do domu. Czy pan wie, co to może być, panie Viljarze?
– Wiem, niestety. Przez wiele lat mieliśmy tu na strychu niewidzialnych gości. Ale oni mieli opuścić dom razem z Heikem, obiecali mu to! Pójdę tam i zobaczę, jak to wygląda.
Po spotkaniu z ohydnym fantomem w Dolinie Ludzi Lodu, z samą esencją siły Tengela Złego, nic nie mogło go przerazić. Bez lęku wszedł do domu.
W dużym hallu panował spokój, ale po chwili z kątów zaczęły do niego docierać jakieś szmery, szepty i chichoty.
– Hej, szarzy ludkowie, słyszycie mnie? – wrzasnął, aż zagrzmiało. – Jestem nowym właścicielem Grastensholm. Co wy tu jeszcze robicie? Mieliście opuścić dwór razem z Heikem. Taka była umowa!
Stary budynek odpowiedział mu wielką, przytłaczającą ciszą.
Nagle na schodach ukazała się jakaś postać. Wysoki, chudy mężczyzna z pętlą ze sznura na szyi. Nie zszedł na dół, zatrzymał się w pół drogi. Szyderczy, paskudny uśmieszek błąkał mu się po wargach.
– Nie widzieliśmy, żeby trumna Heikego opuszczała Grastensholm.
Po kątach rozlegały się chichoty.
– Ale Heike umarł i został pochowany – powiedział Viljar stanowczo. – Wynoście się stąd, i to zaraz!
– Nie taka była umowa. Pan Heike wyruszył w daleką drogę. Ale nie powiedział nic o żadnym pogrzebie!
– Trumna została wyprowadzona z Lipowej Alei.
Zaciekawione twarze zaczęły się ukazywać nad poręczą schodów. Zresztą, czy można to nazywać twarzami? Znajdowały się tam stwory, dla których Viljar nie potrafiłby znaleźć żadnego określenia. Demonów jednak nie było nigdzie widać.
– Ale wyszliście z ukrycia! – zawołał znowu Viljar wojowniczo. – Rządzicie się tu w biały dzień, więc wiecie, że Heikego już nie ma? Gdzie jest Tula? – dodał. – Chcę z nią porozmawiać!
– Tula jest za siedmioma górami! Nigdy tu już nie wróci. Ona należy do nich!
Te ostatnie słowa wisielec powiedział szyderczo, ale z wyraźnym szacunkiem. Widocznie demony budziły grozę także wśród tej szarej czeredy.
Teraz wisielec mówił przewrotnie przymilnym głosem:
– Czy jeszcze nie zrozumiałeś, Viljarze z Ludzi Lodu, że Grastensholm jest teraz nasze? Tylko nasze!
Viljar pochylił głowę niczym rozwścieczony byk, dotarła do niego straszna prawda.
– Wy nigdy nie mieliście zamiaru opuścić Grastensholm?
Odpowiedź była zwięzła:
– Nigdy!
Więc i tak nic by nie pomogło. Trumna Heikego w drzwiach Grastensholm także nie.
– Przeklęte diabelskie nasienie! – wrzasnął. – Wiecie przecież, że musimy mieć coś, co zostało schowane na strychu!
– Nie ty będziesz się tym zajmował – odparł upiór cierpko. – Nie jesteś „jednym z wielkich”.
– Ale chcę zamieszkać w swoim domu!
– No to spróbuj – rzekł tamten.
Viljar zrozumiał, że sprawa jest beznadziejna. Z szarym ludkiem nie ma żartów.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Zabrał ze sobą służbę i wrócił do Lipowej Alei.
Tam opowiedział pokrótce, co się stało, i poprosił ojca, żeby zajął się ludźmi z Grastensholm. Sam wziął Belindę, która właśnie była z wizytą u jego matki, do swego pokoju.
– Daj mi trochę twego ciepła – prosił. – Ty jesteś jedynym jasnym punktem w tym całym okropieństwie, które mnie zewsząd otacza! Ja marznę, Belindo! Moje ciało jest sztywne z zimna, moja dusza jest przemarznięta, czuję się lodowaty i martwy. Mam tylko ciebie. Jesteś moim największym skarbem!
Były to najpiękniejsze słowa, jakie Belinda kiedykolwiek słyszała. Przytuliła go do siebie, gotowa przelać na niego całe swoje ciepło, swój wewnętrzny żar ze szczodrobliwością, na jaką tylko ją było stać.
Wszystko zostało zorganizowane najlepiej jak można. Viljar i Belinda zamieszkali w Lipowej Alei ku wielkiej radości Solveig i w przyszłości mieli odziedziczyć dwór.
Dotychczasowym pracownikom Grastensholm Viljar znalazł nowe miejsca i zadbał, żeby mieli tam ludzkie warunki do życia. Cały inwentarz przeszedł do Lipowej Alei, podobnie najlepsze meble i urządzenie domu. Viljar nosił się z zamiarem parcelacji niektórych gruntów, ale nie po to, żeby je sprzedawać bogatym z Christianii, lecz by dawać w użytkowanie młodym ludziom z parafii Grastensholm, pochodzącym z wielodzietnych rodzin, którzy nie mogli liczyć na własny kawałek ziemi od rodziców. To ich uchroni przed koniecznością opuszczania kraju i emigrowania gdzieś na niepewny los.
Dawny pański dwór Grastensholm przemienił się wkrótce w budzącą grozę siedzibę duchów. Bezradni potomkowie Ludzi Lodu patrzyli, jak dwór niszczeje, słuchali, jak obluzowane drzwi skrzypią po nocach, jak wiatr trzaska oknami bez szyb, ze smutkiem spoglądali na czajki budujące gniazda w zapadłej wieżyczce. Rozebrać domu nikt się nie odważył. Podejmowano takie próby, ale trzeba ich było czym prędzej zaniechać. Nikt nie miał prawa niepokoić tych, którzy obrali sobie Grastensholm na swoją siedzibę!
Heike i Vinga odeszli. Tomas umarł, a jego śmierć pociągnęła za sobą upadek Tuli.
Elistrand, piękne, kochane Elistrand, przeszło w obce ręce, było stracone.
A teraz Grastensholm, samo serce rodu.
Mrok zapadł nad Ludźmi Lodu.
Margit Sandemo