Ale z upływem lat stawały się coraz pewniejsze siebie i bezczelne. Bywało, że śmiały się Heikemu w twarz. Wtedy ogarniało go przerażenie. Drętwiał na myśl o tym, co zrobił, że wywołał je z mroku, sprowadził na świat i wydał Grastensholm na ich łaskę.
Zdawał sobie sprawę z tego, że za pieniądze uzyskane ze sprzedaży Elistrand powinien odrestaurować Grastensholm. Wciąż jednak odkładał to na później. Jakoś nie miał ochoty łatać tej starej ruiny, tego domu pochodzącego z szesnastego wieku z całą jego ponurą zawartością, z duchami ciemności i potępieńcami wszelkiej maści, z powieszonymi złodziejami i pochowanymi w nie święconej ziemi mordercami, upiorami straszącymi po nocach i pokrakami z ludowych wierzeń, samobójcami i demonami…
Viljar coś powiedział, potem wstał z hałasem od stołu. Obiad dobiegł końca.
– Przejadę się trochę konno – zakomunikował wnuk.
– Znowu? – zapytał Heike cokolwiek zirytowany. Zbyt nagle musiał od swoich rozmyślań wrócić do rzeczywistości i nie zdążył odzyskać zwykłego, spokojnego brzmienia głosu.
Twarz Viljara zastygła w napięciu.
– Zrobiłem już wszystko, co dzisiaj do mnie należało. Czy może jest coś jeszcze?
– Nie, niech Bóg broni. Już nic. Po prostu byłoby miło spędzić z tobą chociaż jeden wieczór.
Vinga roześmiała się.
– Początkowo myśleliśmy, że chodzisz gdzieś w konkury. Ale ty znikasz co wieczór i trwa to już parę lat. A tak długo żadna dziewczyna nie utrzymałaby w tajemnicy romansu. Nawiasem mówiąc, czas byłby najwyższy, żebyś się ożenił, Viljarze! Dwadzieścia osiem lat! Naprawdę powinieneś o tym pomyśleć!
– Jakoś nie było czasu.
– A czym ty się właściwie zajmujesz?
– Po prostu jeżdżę sobie po okolicy – odparł Viljar, próbując wymknąć się za drzwi.
– Nie, zaczekaj! – krzyknął za nim Heike. – Jeździsz po okolicy, jak to określiłeś, od chwili kiedy byłeś dość duży, by się utrzymać w siodle. Musisz mieć jakiś powód!
Viljar stał w drzwiach z ręką na klamce. Spoglądał na dziadków z wahaniem, jakby się zastanawiał, co ma im odpowiedzieć. Potem rzekł wymijająco:
– W każdym razie teraz mam inne powody niż wtedy, kiedy byłem mniejszy.
– Aha – powiedziała Vinga. – To znaczy, że jednak znalazłeś sobie dziewczynę!
Wnuk uśmiechnął się niepewnie:
– Nie, babciu. Ja nie mam czasu na takie sprawy.
Heike chciał go prosić, by okazał im trochę zaufania i może jednak porozmawiał o zajmujących go sprawach, ale tamten już zniknął, usłyszeli tylko trzask wejściowych drzwi.
– O mój Boże, te nieszczęsne drzwi! – jęknęła Vinga. – wypadną któregoś dnia z zawiasów i przygniotą kogoś.
Oboje z Heikem podeszli do okna. Po chwili zobaczyli, jak Viljar na koniu wypada z dziedzińca, galopem, jakby sam szatan deptał mu po piętach.
Starsi państwo popatrzyli po sobie stropieni.
– Jakże on nie przypomina nikogo z naszej rodziny! – westchnęła Vinga. – Taki skryty!
– Tak. Czasami mam wrażenie, że nie czuje się tutaj dobrze.
– W ogóle to on się chyba nie czuje dobrze ani z nikim, ani z niczym. Żebym ja mogła pojąć, co się kołacze w tej jego upartej głowie!
Heike znowu popatrzył w zadumie na swoją małżonkę. Poczuł strach, stłumiony, ale bolesny. Jak ona zmizerniała! Twarz jej wychudła, zrobiła się woskowożółta i zmęczona. Już dawno zwrócił na to uwagę. To był chyba jakiś długotrwały proces, coś się w niej działo już od pewnego czasu. Powinien ją zbadać i leczyć. Ale Vinga nigdy się na nic takiego nie zgodzi. Poza tym natychmiast przejrzy jego intencje, na nic się zdadzą tłumaczenia, że to tylko takie tam rutynowe badania, bo przecież oboje mają swoje lata na karku.
Powinien coś zrobić, i to jak najszybciej! Nie może stracić Vingi! Teraz w pełni rozumiał rozpacz Tuli. Był taki sam jak ona. Związany z życiem tylko poprzez drugiego kochanego człowieka.
Gdy sobie to uświadamiał, czuł na plecach zimny dreszcz przerażenia.
Belinda przyjechała do Elistrand pełna jak najlepszych chęci. Powinnam tylko zawsze się zastanowić, jak Signe by postąpiła w takim czy w takim przypadku, a na pewno dam sobie radę, myślała z ufnością. Rodzice sprawili jej nową suknię, dostała też własny kufer podróżny i wszyscy byli dla niej bardzo mili.
Ludzie są po prostu sympatyczni, rozmyślała po drodze. To wyłącznie moja wina, że czasami się na mnie złoszczą.
Nie mogła uwierzyć, że to właśnie jej okazano tyle zaufania, że to ją uznano za godną tego, by zajmowała się maleńką córeczką Signe. Co za szczęście! Och, nie wolno jej zawieść rodziców, musi zrobić wszystko, wszystko co w jej mocy! Nigdy nie wolno jej upuścić małej Lovisy! Nigdy!
Tego dnia kiedy Belinda przybyła do Elistrand, zza firanki okna na parterze przyglądała jej się pewna starsza pani. Bardzo krytycznym wzrokiem mierzyła wysiadającą z powozu dziewczynę. Mimo starań Belindy, by wyskoczyć lekko i z gracją, tak jakby to zrobiła Signe, suknia nieszczęsnej wplątała się w szprychy i dziewczyna runęła jak długa na ziemię, a pudła na kapelusze i torebka poleciały każde w swoją stronę, na dodatek spódnica zadarła się do góry, ukazując długie majtki z falbankami.
Dama za firanką roześmiała się szyderczo i nawet przez chwilę nie pomyślała, że biedaczka musiała się potłuc, nie mówiąc już o upokorzeniu, jakiego doznała.
– Co za niezdarne cielę – mruknęła pani pod nosem. – Miałam rację. Z nią nie będzie żadnych kłopotów!
Starsza pani poznała Belindę już dawniej i zdawało jej się, że wie wszystko o tej prostej istocie. Wtedy myślała z żalem, dlaczego Herbert ożenił się właśnie z Signe, a nie z jej siostrą. Nienawidziła Signe. Jeszcze i teraz wszystko się w niej burzyło na wspomnienie tej bezczelnej dziewczyny, która próbowała odebrać jej Herberta. I rzeczywiście zdarzyło się kilkakrotnie, że Herbert stanął po stronie Signe. Przeciwko własnej matce! Od tamtej pory Tilda Abrahamsen okazywała synowej jedynie lodowaty chłód. A kiedy to ladaco umarła po urodzeniu Herbenowi córki, pani Tilda odczuła cudowną ulgę.
Zajmowanie się dzieckiem było jednak uciążliwe. A przy tym to tylko dziewczynka! Na domiar złego opiekunka małej odeszła, ni stąd, ni zowąd, w środku białego dnia, bezwstydna wywłoka. Wypadła z dziecinnego pokoju z ubraniem w nieładzie i czerwonymi plamami na policzkach. Tilda mogłaby przysiąc, że parę sekund wcześniej słyszała stamtąd krzyk, a potem klaśnięcie, jakby ktoś komuś wymierzył siarczysty policzek. Zaraz też przyszedł Herbert, bardzo zdenerwowany, mówił coś o leniwej służbie, która zaniedbuje jego dziecko, i że musiał wyrzucić opiekunkę.
Postąpił, naturalnie, słusznie, ale potem cała odpowiedzialność za dziecko spadła na panią Tildę. To jej wcale a wcale nie uszczęśliwiało. Poza tym Herbert potrzebował syna. Bogu chwała, on sam zaproponował siostrę Signe, Belindę, bardzo dobry wybór! Z nią nie będzie nieporozumień tak jak z Signe. Belinda nigdy się nikomu nie przeciwstawi. I Herbert nie będzie się nią interesował do tego stopnia, by zapomnieć, kto jest prawdziwą panią w tym domu. Ani o tym, jak bardzo kocha i podziwia swoją matkę.
Tilda poprawiła wysoko zapięty kołnierzyk i poszła przyjąć nowo przybyłą służącą. Ani przez sekundę nie pomyślała o Belindzie jak o kimś w rodzaju gospodyni na Elistrand i nigdy tak o niej nie pomyśli, choćby Herbert ożenił się z nią z piętnaście razy!
Belinda weszła do hallu, a płacz dławił ją w gardle. Obtarte dłonie i łokcie piekły boleśnie, ale najgorszy ze wszystkiego był wstyd. Rozpaczliwie usiłowała zetrzeć brud ze swojej nowej sukni.