– Chyba nigdy nie zrobię niczego tak jak trzeba – uśmiechała się skrępowana do ponurych postaci oczekujących na nią w hallu. Widziała wszystko jak przez mgłę, ale kiedy udało jej się nareszcie osuszyć łzy, napotkała wpatrzone w nią zimne oczy Tildy.
Belinda postawiła kuferek i wyciągnęła na powitanie podrapaną rękę.
– Dzień dobry! Jestem nową opiekunką do dziecka.
Ręka, którą jej podano, była dziwnie wiotka i natychmiast wysunęła się z jej dłoni.
– Już się kiedyś spotkałyśmy – oświadczyła Tilda krótko. – Jestem matką pana Herberta.
– Tak, oczywiście – bąkała Belinda. – Jakoś bardzo mi trudno zapamiętać twarze i nazwiska.
Kiedy Belinda odwiedziła Elistrand po raz ostatni zażycia Signe, starsza pani nie pokazała się ani razu. Ale spotkały się już, to prawda. Na weselu.
Och, Signe, jak pusto tu bez ciebie! Jakie to bolesne!
Biedna pani Abrahamsen, myślała Belinda ze współczuciem. I jaka szkoda, że taka przystojna kobieta ma takie zimne oczy! Ona ma na pewno mnóstwo kłopotów, także sama z sobą. Muszę jej pomagać najlepiej jak potrafię.
Herbert Abrahamsen też na nią czekał.
– Witaj, Belindo – powiedział z uśmiechem trochę jakby zbyt przymilnym, który jednak trafiał Belindzie prosto do serca. Nim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do hallu weszła pokojówka z mniej więcej dziesięciomiesięcznym dzieckiem na ręku. Belinda zapomniała o wszystkich i z radosnymi okrzykami pobiegła w stronę dziecka.
– Lovisa! Och, jaka ona słodka! A jaka podobna do moich młodszych braci, kiedy byli w jej wieku!
– Niemożliwe! – oświadczyła kategorycznie pani Abrallamsen. – Lavisa jest jak skórka zdjęta z mego syna.
Belinda wzięła małą na ręce i śmiała się do niej. Prawdopodobnie owa szczera i naiwna miłość, która promieniowała od Belindy, sprawiła, że dziecko czuło się w jej objęciach bezpiecznie i przyglądało się nowej twarzy z zaciekawieniem. W każdym razie obie, i Belinda, i Lovisa, zapomniały o otaczającym je świecie. Ocknęły się dopiero na dźwięk głosu Herberta Abrahamsena, który wydawał polecenia pokojówce:
– Zaprowadź pannę Belindę do jej pokoju, zaraz za pokojem Lovisy. Belindo, zapewne chciałabyś się umyć i doprowadzić do porządku przed obiadem? Pokojówka ci wszystko pokaże.
Kiedy obie dziewczyny wraz z dzieckiem odeszły, matka i syn popatrzyli na siebie.
– Boże drogi! – syknęła Tilda z nienawiścią, bo widziała, jakim wzrokiem jej syn błądził po ciele Belindy, i chciała mu teraz uświadomić, w jakim miejscu swojej prywatnej skali, według której mierzyła ludzi, umieszcza tę osobę.
– Ona jest naprawdę dobra – oświadczył Herbert pospiesznie. – Będzie się znakomicie opiekowała dzieckiem.
– Co do tego, zgoda! Ale poza tym to co ci chodzi po głowie? Chcesz sprowadzać na świat idiotów?
– Ślubu z nią brać nie muszę. Ona nie ma pojęcia, że jeździłem tam prosić o jej rękę. – Skłamał, bo jednak czuł respekt przed matką. – Kiedy zobaczyłem, jaka jest naprawdę nierozgarnięta, prosiłem tylko, żeby przyjechała opiekować się Lovisą. Do tego powinno jej starczyć rozumu.
Za nic na świecie nie przyznałby się, że dostał od niej kosza! Chociaż właśnie odmowa rozpalała go jeszcze bardziej. Kobieta, którą trzeba zdobyć! Dzikuska, którą należy poskromić! To dla rozpieszczonego Herberta był wyjątkowo smakowity kąsek.
Pani Tilda natomiast przeżywała rozterkę – z jednej strony istniało ryzyko, że będzie mieć niedorozwinięte wnuki, ale z drugiej strony rysowała się przed nią perspektywa, że z synową będzie sobie mogła poczynać, jak tylko zechce, pomiatać nią do woli.
– Czy Signe nie wspominała nic o tym, że tej Belindzie przydarzyło się jakieś nieszczęście przy urodzeniu? – zapytała z nadzieją. – Czy na przykład matka się czegoś nie przestraszyła, niedorozwiniętej pomocnicy akuszerki, albo coś w tym rodzaju, i dlatego starała się jak najdłużej odwlec przyjście na świat dziecka, aż urodziło się podduszone?
– A cóż to za gadanie? – obruszył się Hebert. – I co za domysły?
– Tak się zdarza, możesz mi wierzyć. Matka się boi, że się zapatrzyła i dziecko będzie matołkowate. Wobec tego nie chce urodzić, dopóki patrzy na tę, powiedzmy, pomocnicę. Ale jeśli chodzi o Belindę, to widocznie nie pomogło. To znaczy, chciałam powiedzieć, że ona jest taka ograniczona nie dlatego, że matka zapatrzyła się na jakąś kretynkę, ani dlatego, że starała się powstrzymać poród. W każdym razie to był jakiś uraz przy urodzeniu, więc można się nie obawiać, że jej ociężałość będzie dziedziczna.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparł Herbert jeszcze bardziej cierpkim tonem. Nie chciał roztrząsać tego rodzaju spraw. Nie miał zamiaru żenić się z Belindą. Dała mu kosza, więc sama jest sobie winna, nie zostanie jego żoną, żeby nie wiem jak o to błagała.
Ale zabawić się z nią może, czemu nie? To cielę ma fantastyczne ciało! I w ogóle jest pociągająca, naprawdę miło na nią popatrzeć. Co prawda nie jest taka ładna jak Signe, ale mimo to Herbert miał na Belindę wielką ochotę. O żadnym namiętnym podboju nie mogło tu, naturalnie, być mowy, na to ona była zbyt lojalna wobec zmarłej siostry. Idiotyczna postawa, ale co zrobić. Spróbuje posłużyć się jej własną bronią, „moja droga Signe” i temu podobne. Trzeba stosować podstępy, skoro nie można inaczej.
To cała długa historia, że Herbert Abrahanasen w ogóle się ożenił. Rodzinę Signe znał od wielu lat, byli sąsiadami w Christianii. Jej ojciec, hurtownik Lie, był, mimo licznej gromady potomstwa, człowiekiem pogodnym, miał ponadto znakomite kontakty w sferach bankowych. Herbert obserwował, jak najstarsza córka hurtownika, Signe, dorasta, jak przemienia się w urzekającą młodą damę, i miał na nią coraz większą ochotę.
Jego własny ojciec zmarł już dawno temu i matka, do której zawsze był bardzo przywiązany, miała teraz tylko jego. Herbert był z tego niezwykle zadowolony, co jednak nie przeszkadzało, że wyrósł na uwodziciela nie mającego sobie równych.
W pewnym okresie zbiegło się naraz kilka okoliczności dość dla niego ważnych. Przede wszystkim przytrafiło mu się obdarzyć pewną panią dzieckiem i musiał się usunąć z Christianii. Jednocześnie wystawiono na sprzedaż Elistrand, dwór, który od dawna go kusił. Był wprawdzie człowiekiem dobrze sytuowanym, ale jednak nie do tego stopnia, by stać go było na tak wielki wydatek. Pomóc mógł mu właśnie hurtownik Lie…
Tyle tylko że nie chciał tego uczynić bez swego rodzaju gwarancji. Tak więc dokonali handlu wymiernego: Herbert wziął śliczną Signe, a jej ojciec podpisał weksle i wszyscy byli zadowoleni.
No, może nie wszyscy, pani Tilda Abrahamsen nie ukrywała, że czuje się urażona, ale w końcu ustąpiła wobec argumentów syna. On potrzebował przecież dziedzica! A do tego niezbędna była żona, takie są prawa boskie i ludzkie, nie da się tego zmienić.
Z wyrazu twarzy matki mógł jednak wywnioskować, że zamierza ona od pierwszej chwili dać młodej gospodyni odczuć, gdzie jest jej miejsce i kto tu naprawdę rządzi.
To zresztą on znakomicie rozumiał. Matka zawsze była w rodzinie najważniejszą osobą, także za życia ojca. Herbert zaś był ukochanym synkiem mamusi i bardzo mu to odpowiadało. Tak było zawsze, jak daleko sięgał pamięcią. Jeszcze jako dwunastoletni chłopiec sypiał w jej łóżku. I nadal z najwyższą niechęcią wspominał jeden taki dzień, kiedy ojciec przeciwstawił się mamie. Chodziło właśnie o to. Ojciec z wściekłością walił pięścią w stół, żądając, by chłopiec przeprowadził się do swojego pokoju. Herbert wciąż pamiętał, jaki był wtedy urażony. Głupi tata! I milczącą nienawiść matki do ojca… Nigdy później nie odezwała się do niego ani słowem, ale i nie pożył już potem długo.