Выбрать главу

Gdy trzymając w ramionach uciszone ciało Siemiona słyszała niedaleki oddech uśpionego Józika, zdała sobie sprawę, że za niewielką ilość godzin, może jutro o tej porze, nikt z nich trojga nie będzie żył. Cóż znaczyło życie bez Siemiona? Był dla niej i dla małego, za którego czuła, tym, czym są korzenie i pień dla gałęzi. Jego śmierć podcinała ich oboje i wlokła za sobą. Kiedy to zrozumiała, ogarnął ją spokój, jakby weszła w sen, który nigdy ma się nie skończyć. I wtedy usłyszała w sobie ową melodię. To w jej powolnym rytmie kołysała Siemiona, jak przedtem zwykła kołysać Józika. Śpiew, odganiający od śpiących dzieci złe duchy, pędził wiatr. Niby zwolniona błyskawica przełamywał ciemność.

Teraz słyszała to samo. Kołysanka łopotała w niej cicho i łagodnie. Więc taka jest śmierć?

Z izby, w której ksiądz Siecheń został z Siemionem, dobiegał stłumiony i monotonny szmer. Taisa drgnęła, zaskoczona ledwie uchwytnym głosem. Nie mogła zorientować się, kto mówi. Była pewna, że Siemion ciągle śpi. Kiedyż go opuściła? Wydało się jej, że już bardzo długo, od wielu godzin, siedzi w kuchennym półmroku ze śpiącym Józikiem na kolanach. A przedtem co było? Chciała przypomnieć sobie, co robiła, zanim tu weszła. Ale nie zdążyła uchwycić pierwszego z brzegu obrazu, gdy rozwiał się zaraz, zacierając następne. Uczuła tylko, że przed chwilą dręczył ją jakiś niepokój. „Nie, nie – podszepnął jej głos wewnętrzny – to wszystko sen.”

Świerszcz coraz głośniej nawoływał z kąta. Pachniało żywicą. Gęste cienie przepływały za oknem. Wiatr. I ciągle ta sama uporczywa melodia.

Lekko podjęła z kolan Józika, przytuliła do piersi i podeszła do okna. W smukłej, ciemniejszej od mroku plamie domyśliła się Fiodora. Stał przy płocie z głową poddaną pod pęd wiatru, nieco pochylony w biodrach, z piersią napiętą, jakby swoim ciałem chciał odeprzeć noc.

Odruchowo przylgnęła twarzą do szyby. Gąszcz kotliny wzniósł się aż do urwistego lasu i właśnie stamtąd, z czarnej głębi, ciągnął wicher. Przed kilku dniami, w podobny wieczór, Siemion stał na miejscu zajętym teraz przez Fiodora. Gdy ujrzała go wówczas w ciemnościach, wyższego i smuklejszego od brata, wydał się jej w tym zuchwałym i zdobywczym pochyleniu podobny do Michała Archanioła, którego obraz wisiał od niedawna w sedelnickim kościele. Cienie nocy jak skrzydła zwycięskie łopotały dokoła jego ramion, a nagie drzewo, wysmuklone samotnością urwiska, strzelistym mieczem wyrastało przy wzniesionej dłoni.

Nagle ogarnął ją lęk. Zawołała cicho:

– Siemion!

Nie, nie mógł słyszeć. Pchnęła więc okno.

– Siemion!

Mężczyzna poruszył się.

– Siemion – szepnęła drżąc – boję się!

Podszedł bliżej. Nareszcie, co za ulga. Za chwilę poczuje go przy sobie. Jego ramiona, opiekę jego ciała. Zamknęła oczy. Posłyszała bliski głos:

– Taiska, cóż ty? Tu nie ma Siemiona. Nie poznajesz mnie?

Drgnęła, jakby ją uderzono. Cofnęła się i podniósłszy ramiona zasłoniła się Józikiem.

– Taiska!

– Kto to? Kto tu jest? Gdzie Siemion! – krzyknęła głosem stłumionym rozpaczliwym akcentem.

Fiodor szybko i zwinnie, jak młody pies, wskoczył na okno. Przechyliwszy się, przyciągnął ku sobie Taisę. Dopiero teraz zobaczył, że ma rozgorączkowaną twarz i nieprzytomne oczy. Ogarnęło go serdeczne roztkliwienie, a jednocześnie radość, iż jest dość dojrzały, aby móc pocieszać. Pomyślał, że niejedna dziewczyna z Sedelnik chciałaby znaleźć się na miejscu Taisy.

Trzymał ją za ręce delikatnie, zresztą nie wyrywała się.

– Taiska – powiedział miękko i śpiewnie, nachylając się ku niej – poznajesz mnie? To ja, Fiodor.

Przypatrzyła mu się uważnie.

– A Siemion? – spytała wreszcie żałośnie. – Gdzie Siemion?

Zaczął jej jak dziecku tłumaczyć. Słuchała go posłusznie, z natężoną uwagą, ale po chwili zgubiła sens słów. Słyszała dalej już tylko głos Fiodora, niski i tkliwy, tak bardzo podobny do głosu Siemiona. Czuła bliskość męskiego ciała, dotyk rąk szorstkich w przegubie od włosów, a na twarzy oddech, który ciepłym dreszczem spływał ku szyi. Ogarnęła ją leniwa senność. Zapomniała o Józiku. Przymknęła powieki. Poddała się naprzód całym ciałem. Kolana przycisnęła do zwisających z okna kolan Fiodora.

Nagle Fiodor zamilkł. Bezszelestnie, nie puszczając dłoni Taisy, zsunął się z parapetu. Stali na wprost siebie, tylko Józik ich rozdzielał. Chłopak zbladł, pociemniały mu oczy.

– Taiska… – szepnął.

Przechyliła głowę. Miał teraz przed sobą jej rozchylone, wilgotne wargi. Lekki ruch wystarczył z jego strony, aby do nich przypaść. Nie chciał jednak, żeby zbudził się Józik. Ścisnął ją mocniej za rękę.

– Daj małego.

Nie zrozumiała, o co mu chodzi. Szumiało jej w głowie, bała się podnieść powieki, aby nie upaść. Kiedy jednak poczuła, że ręce mężczyzny obejmują Józika i chcą go od niej oderwać – szarpnęła się.

– Nie, nie!

– Ciszej! – syknął. – Usłyszą tam jeszcze… No, daj, przeszkadza ci tylko…

– Nie, nie! – powtórzyła z bezbronnym akcentem.

Chciała dalej mówić, gdy usta jej zamknął pocałunek. Gorąco tych natarczywych warg przeniknęło ją chłodnym dreszczem. Nie czuła rozkoszy, tylko gorzki smak i ból, który stawał się coraz bardziej gryzący i okrutny. Ale Fiodor o niczym już nie pamiętał, niczego nie widział. Nie zdawał sobie nawet sprawy, gdzie się znajduje. Dyszał pośpiesznie, ramiona jego wzmacniały uścisk.

Wtem zdławiony jęk Taisy ocucił go. Ujrzał jej twarz bladą i zmienioną cierpieniem, pojął, że obok za ścianą umiera Siemion. Przeraził się tym, co uczynił. Nim się jednak zdążył cofnąć – skrzypnęły drzwi.

Ujrzawszy w kuchni mrok, ksiądz Siecheń zatrzymał się na progu. W pierwszej chwili wydawało mu się, że izba jest pusta. Od strony otwartego okna ciągnął chłodny podmuch. Pomyślał, że Tereska wyszła na dwór. Chciał więc cofnąć się, gdy z głębi dobiegł wyraźny oddech.

Zbliżył się o krok w tamtą stronę.

– To ty, Teresko?

Żadnej odpowiedzi. Podszedł jeszcze bliżej. Nagle, gdy znajdował się od Taisy i Fiodora na wyciągnięcie zaledwie ramienia, zobaczył ich oboje. Stali pod ścianą do siebie przytuleni, ale ponieważ cień przysłaniał ich twarze – żadne podejrzenie w nim nie powstało. Wydało mu się naturalnym, że są tu razem.

Powiedział:

– Teresko, Siemion chce, żebyś do niego przyszła.

Taiska drgnęła i lękliwie wtuliła głowę w ramiona.

– Moje dziecko… – powtórzył proboszcz.

Wiatr targał otwartym oknem. Silny podmuch chłodu kazał księdzu Siecheniowi pochylić głowę. I w tej chwili wyraźnie zobaczył oboje młodych: nieprzytomne oczy Taisy, bolesny skurcz jej warg, a obok twarz chłopca zeszpeconą pożądaniem.

Pod wzrokiem księdza Fiodor cofnął się i rzucił dokoła szybkie spojrzenie. Nie, nie miał którędy uciec. Poczuł się tak, jakby go osaczono ze wszystkich stron. Stał z opuszczoną głową, bojąc się spotkać z oczami księdza. Ale proboszcz już nie na niego patrzył. Po krótkim wahaniu podszedł do Taisy i ujął ją za rękę.

– Moje dziecko, tam ciebie Siemion potrzebuje.

– Siemion? – spytała z niedowierzaniem.

– Idź do niego.

Dalej jednak zdawała się tego wszystkiego nie rozumieć. Ksiądz Siecheń pogładził ją po głowie.