Seweryn z nerwowym pośpiechem zaczął zapinać kurtkę. Czuł, że ani chwili dłużej nie wytrzyma w pokoju. Miał wrażenie, jakby się dusił. Ale w ciągu paru sekund, których potrzebował, aby dojść do drzwi, ogarnął go nagle tak straszliwy niepokój, iż uderzony nim zachwiał się i żeby nie upaść, musiał oprzeć się o stojące obok krzesło. W tym momencie stracił świadomość. Ocknął się nie pamiętając zupełnie, co się z nim działo. Stał ciągle w tym samym miejscu, wsparty o krzesło, którego poręczy uczepił się kurczowym chwytem palców, i chociaż ostry kant drzewa boleśnie wpił mu się w ciało, bał się opuścić dłoń. Szum w głowie paraliżował w nim energię. Brakowało mu powietrza, przymknął więc oczy, starał się równo oddychać. Powoli przychodził do siebie. Był pewny, że od chwili, w której utracił przytomność, upłynęło bardzo wiele czasu. Ale gdy spojrzał na zegarek, przekonał się, że wszystko to nie trwało nawet całej minuty. „Po prostu zawrót głowy” – wytłumaczył sobie. Otrząsnął się, jakby wyszedł z zimnej kąpieli. „No, dosyć tego!” – zdecydował. Zgasił światło i znalazłszy się na korytarzu zamknął za sobą drzwi na klucz. Drogę znał dobrze, mógł swobodnie poruszać się po ciemku. Musiał zresztą przebyć tylko kilka kroków, aby znaleźć się przy drzwiach wychodzących na ogród. Klucz wisiał na ścianie, miał jednak przy sobie drugi zapasowy.
Noc otoczyła go ciemnością i chłodem. Wiatr szarpał mrokiem, kłęby zeschłych liści jak rzęsisty deszcz szumiały.
Chcąc uniknąć spotkania z nocnym stróżem, Seweryn zaraz z ganku skręcił w boczną aleję, aby okrążywszy dokoła park dotrzeć do małej furtki przez nikogo obecnie nie używanej, a wychodzącej na rozdroże u końca wsi. Podniósł kołnierz i ruszył szybkim krokiem.
Z początku aleja biegła wzdłuż brzegów Zelwianki. Była to droga zawsze mroczna i wilgotna, wydana mimo gęstego i wysokiego zadrzewienia na najporywistsze wiatry od pól i łąk. Teraz ciemność tu leżała nieprzenikniona, a długi rząd klonów, odartych z liści i bitych sprzecznymi podmuchami, zdawał się coraz słabiej bronić przed tym naporem. Chwilami, jak tama przerwana, załamywał się i wtedy czarne potoki, spienione i gwałtowne, rozdzierały noc od ziemi do nieba. Chcąc jak najprędzej przebyć ten odcinek, Seweryn zaczął biec. Wiatr uderzał go w piersi, bił po plecach, smagał twarz. „Już niedaleko!” – dodał sobie odwagi. Rzeczywiście aleję zamykał wkrótce nagły spadek terenu porosłego niskimi, gęsto poplątanymi krzakami: początek mokradeł wybiegających już poza obręb parku. Trzeba było teraz skręcić na lewo, szło się wąską ścieżką, źle utrzymaną, ginącą raz po raz wśród gąszczów.
Ale za to bliskość muru osłabiała siłę wiatru. Doszedłszy do furtki, Seweryn musiał chwilę porać się z zardzewiałym zamkiem. Rzadko otwierane drzwi niełatwo dawały się pokonać. Wreszcie po dłuższych zabiegach żelazna, ciężka płyta ustąpiła.
Szosa była pusta, chaty już ciemne. Cisza, nawet psy nie ujadały. Mimo to Seweryn zdawał sobie sprawę, że czeka go teraz najtrudniejszy odcinek drogi. Gdyby go ktokolwiek zauważył… Miał jednak wewnętrzną pewność, że tego uniknie. Był spokojny. Przyśpieszył tylko kroku, bowiem zaledwie kwadrans dzielił go od dziesiątej. Gdy minął zamknięty szynk Litowki, a potem nieczynny młyn, poczuł, że żadne teraz przeszkody nie mogą mu już przeszkodzić. Skręcając między opłotki prowadzące do domu Nawrockiego, odbezpieczył rewolwer. Wiatr przycichł na chwilę. Wilgotny zapach łąk uderzył w nozdrza. Gdzieś w pobliżu zaskowyczał pies, ale zaraz umilkł.
Już z daleka Seweryn zobaczył, że w pokoju Nawrockiego pali się światło.
Nawrocki przyszedł do domu wcześniej, niż zamierzał. Do godziny, na którą zamówił Annę, brakowało sporo jeszcze czasu. Nie lubił swego pokoju, był obcy i nieprzytulny: chłopska izba, stół, łóżko, szafa, kilka krzeseł, doniczki z jakąś zieleniną na oknie, na ścianach fotografie kobiet, których imion nie pamiętał. Tak rzadko zresztą u siebie przebywał i tak był nie przyzwyczajony do samotności i ciszy, iż po kilku minutach bezczynnego siedzenia poderwał go niepokój. Aby zająć się czymkolwiek, przeszedł do kuchni i nalał sobie herbatę. Wracając, zatrzymał się w sionce. Z izby starej Rakowej dobiegało ciężkie chrapanie. „Tej, to nic nie obudzi” – pomyślał z zadowoleniem.
Postawił herbatę na stole, nie chciało mu się pić. Od świeżo napalonego pieca buchał żar. Zdjął więc kurtkę, rozpiął koszulę na piersiach, ale ciągle było mu za gorąco. Odemknął okiennicę i uchylił okno. Chwilę stał, wdychając świeże powietrze. Gdy poczęło się ochładzać, zamknął okno, okiennicę jednak zostawił uchyloną, aby światło pozwoliło Annie łatwiej trafić. Potem położył się na łóżku. W nogach wisiała trzcinowa szpicruta zakończona długim rzemieniem. Nawrocki uśmiechnął się, uniósł się cokolwiek i zdjąwszy ze ściany trzcinę, machnął nią kilka razy. Powtórzył ten sam ruch. Sprawiał mu przyjemność. Uczuł, że krew zaczyna w nim szybciej krążyć, znajomy zapach połaskotał mu gardło. Nie mógł już uleżeć. Podniósł się i czekał, siedząc oparty plecami o ścianę, z wyciągniętymi przed siebie nogami. Żeby zająć się czymś, giął trzcinę w niespokojnych, lekko drżących palcach.
Dochodziła dziesiąta. Dręczony wzrastającym podnieceniem podszedł do okna i nasłuchiwał, czy na drodze nie rozlegną się oczekiwane kroki. Ale wiatr wszystko zagłuszał. Nagle wydało mu się, że zachrobotało coś w sionce. Odwrócił się pośpiesznie i zbliżył się do drzwi ściskając szpicrutę, gdy dreszcz, który ostrym chłodem spłynął mu wzdłuż kręgosłupa, zatrzymał go na miejscu. Teraz wyraźnie było słychać kroki powolne i niepewne. Ktoś po cichu skradał się. Anna! Nawrocki stał sparaliżowany, niezdolny nawet ręką poruszyć, aby dotknąć klamki oddalonej zaledwie na wyciągnięcie ramienia. Chciał zawołać, uczuł jednak, że gwałtowny skurcz zwiera mu szczęki. Jednocześnie doznał wrażenia, jak gdyby oczy zachodziły mu mgłą. W całym pokoju pachniało ciężkim odorem świeżej krwi.
Gdy drzwi lekko drgnęły, Nawrocki odruchowo pochylił się gotowy do skoku.
– Wejdź! – powiedział ochrypłym głosem.
Ostry przeciąg przemknął przez pokój, targnął okiennicę, kilka papierów spadło ze stołu, a płomień lampy zachybotał długim cieniem. I w tej chwili Nawrocki zobaczył w uchylonych drzwiach Gejżanowskiego: stał na progu, skryty jeszcze w półmroku. W sionce bulgotał wiatr.
Nawrocki zmrużonymi oczami i w milczeniu spoglądał na przybyłego.
– To pan? – odezwał się wreszcie.
Seweryn skinął głową. Miał twarz pogodną, ręce trzymał w kieszeniach kurtki. Rozejrzał się dokoła. Wiatr znowu zagwizdał w pokoju.
– Straszny przeciąg – powiedział z takim akcentem w głosie, jakby chciał usprawiedliwić się. – Pozwoli pan…
Odwrócił się i wolno i starannie zamknął za sobą drzwi.
– O, tak!
Nawrocki nerwowo uderzył szpicrutą po cholewie buta. Nie panował już nad zniecierpliwieniem. Rzucił ostro:
– Czego pan chce?
– Przeszkodziłem panu? – uśmiechnął się Seweryn.
– Tak.
Ładne rysy jego twarzy wyostrzyły się, usta ściął chłód, a w oczach nieprzyjaźnie zmrużonych mignął zły blask.