Śmiech załaskotał Michasia w gardle, czuł, że jeśli to wszystko trwać będzie dłużej – nie wytrzyma i parsknie nieopanowaną radością. Na szczęście w tej samej chwili Ksienia nacisnęła klamkę. Ponieważ wiedział, że staruszka ma dość kiepski wzrok, podniósł cokolwiek powieki. Zobaczył Ksienię stojącą na progu, w ręku trzymała lampę. Zamknął szybko oczy i już tylko po wolnym nasileniu się światła poznał, że Ksienia zbliża się do łóżka. Posuwała się zupełnie bezszelestnie. Wreszcie zatrzymała się. Lampę musiała teraz podnieść wysoko, bo blask go ukłuł w same powieki. Jednak ani jednym drgnieniem nie zdradził się. Tymczasem Ksienia pomrukiwała pod nosem. Potem, kiedy już widocznie upewniła się, że chłopiec śpi, postawiła lampę na stole, zasunęła okiennicę i chwilę jeszcze szła mrucząc. Na koniec zabrała światło i wyszła, cicho za sobą zamykając drzwi.
Michaś jeszcze przez kilka minut nie ruszał się. Dopiero, gdy odgłos zamykanych drzwi kuchennych upewnił go, że Ksienia rzeczywiście odeszła, zeskoczył z łóżka. Uczynił to z takim rozmachem, iż od razu znalazł się na środku pokoju. Zawadził o stół i potrącił stojące obok krzesło, zdążył jednak chwycić je w porę. Jakaż wolność! Miał teraz wrażenie, że jest sam w całym domu. Ciemność pogłębiała ciszę. Ale był to spokój, który już nie przerażał. Również i wiatr, ciągle szumiący na dworze, przestał niepokoić.
Michaś przechylił głowę, wyciągnął przed siebie ramiona i stał, trzymając je tak zawieszone przez chwilę w powietrzu jakby wspierał się o mrok. „Gdybym mógł teraz mieć skrzydła…” – pomyślał. Poczuł się dziwnie lekki i radosny. Wszystko, co przeżył w ciągu ostatnich godzin, wydało mu się męczącym, bardzo już odległym snem. Nie był nawet pewien, czy to wszystko śnił, czy też opowiadał mu ktoś o tym. Było mu to zresztą obojętne. Cieszył się chwilą obecną. Rozpierała mu piersi radość, wesołość zachwycająca, jakiej dotąd nie znał. I nawet przelotna myśl o Siemionie nie zdołała jej stłumić. Odnalazł bowiem niespodziewanie drogę powrotną do dni spędzonych razem z gajowym i ledwie znalazł się wśród tamtych godzin – okazały się bezbolesne, spoczywały w przeszłości już jako wspomnienie, a śmierć, która je zamykała, utraciła niedawną grozę. Wydała się chłopcu naturalnym, prostym dopełnieniem, znakiem, który zamiast rzucać na minione zdarzenia ponury cień, naświetlał je czystym spokojem. Dopiero teraz Michaś zdał sobie sprawę, że myśli o Siemionie jak o nieżyjącym. I choć uświadomił sobie jednocześnie, że jego przyjaciel może jeszcze żyć, śmierć Siemiona, jako fakt nie tylko dokonany, lecz należący do odległej już przeszłości, wydała mu się rzeczywistością bliższą i zrozumialszą.
Podszedł do okna i ostrożnie, żeby stłumić skrzypienie zardzewiałych zawiasów, otworzył okiennicę. Pomimo podwójnych szyb podmuchy wiatru przesączały się z zewnątrz chłodnym powiewem. Michaś rozchylił usta i odetchnął głęboko. Po chwili przysunął się bliżej, wspiął się na palce, czołem przylgnął do okna. I naraz, gdy uczuł na wargach świeży, wilgotny prąd powietrza, wybuchnął dźwięcznym, wysokim śmiechem. Stał pełen zachwytu, dreszcz nim targnął. Noc! Jej ogrom nie objęty i bez granic wirował w ciemnościach. Wichura biła dokoła czarnymi obłokami.
Uderzony niespodziewanym urokiem tej potęgi, zapragnął otworzyć okno, wyskoczyć na dwór i zanurzywszy się w mrok, pędzić przed siebie pod wiatr, na oślep, byle prędzej… Zobaczył siebie biegnącego polami z rękoma wyciągniętymi jak do lotu i ustami pełnymi porywistego wiatru. Przymknął oczy. Otoczył go rozległy szum i przez kilka chwil wrażenie biegu owładnęło nim tak silnie, iż całym ciałem się przechylił, poddając się powolnie temu nierzeczywistemu ruchowi. Serce biło mu coraz szybciej. Nagle drgnął. Oto w momencie, w którym wydało mu się, że stopami odrywa się od ziemi, wyraźnie uczuł, iż z chóru sprzecznych, gwałtownych podmuchów, niby światło z ciemności, poczyna się wyłaniać melodia, którą już wiele razy słyszał, lecz której nigdy nie potrafił wyrazić słowami. Teraz od pierwszej chwili, ledwie zadrżał mu w uszach początkowy, nieśmiały jeszcze dźwięk, ogarnęła go pewność, że odnajdzie to, czego od tak dawna daremnie szukał.
Drżąc ze wzruszenia, zapalił świecę i spośród książek rozrzuconych w nieładzie na stole wydobył pierwszy z brzegu zeszyt, jak się okazało, z domowymi wypracowaniami z arytmetyki. Zapisanych było tylko kilka pierwszych stron. Wyrwał więc parę kartek środkowych i ołówkiem stępionym, ale na którego ostrzenie nie chciał już tracić czasu, zaczął pisać…
Do tej chwili niejednokrotnie w późniejszych latach wróci Michał. Kartki, na których w gorączkowym pośpiechu narastał pierwszy wiersz, zniszczy wkrótce, a w pamięci zachowa kilka zaledwie zdań, strzępki nieporadnych, zuchwałych słów. Pozostanie mu jednak radosny niepokój owych godzin, niepokój jeszcze radosny, który nie dawał przeczucia trudów przyszłej drogi, lecz zaledwie kazał stanąć wobec tajemniczej siły. Pozostanie również noc samotna, wicher, szum drzew, ciemności i wreszcie cisza, jaka w pewnej chwili zaległa. Także światło księżyca, które nagle białym blaskiem położyło się na oknie i szeroką strugą ściekło ku podłodze. Parę lat zaledwie minie od tej nocy, gdy szesnastoletni Michał, kuszony urokami życia, porzuci ostatecznie rodzinną wieś i wyjechawszy potajemnie, listem wysłanym z miasta pożegna swego opiekuna. Zerwawszy pęta, w których widział swoją niewolę, wejdzie wówczas pomiędzy ludzi z zachłannością barbarzyńskiego zdobywcy, który po raz pierwszy staje stopą na nieznanym lądzie. Nie ma dla spragnionych młodych diabłów nic niemożliwego. Jednak później ile razy zdarzy się, że Michał przeklnie noc, która uczyniła z niego poetę!
Tak się zajął pracą, iż nie zauważył, kiedy powrócił proboszcz. Ksiądz Siecheń jeszcze z drogi dostrzegł światło w pokoju chłopca. Na chwilę opuścił go niepokój, jaki pozostawiło w nim niespodziewane i dziwaczne spotkanie z nieznajomą kobietą. Był pewien, że Michaś, ledwie usłyszy w ogrodzie kroki, zaraz wybiegnie naprzeciw. Ale gdy wszedł na ganek i otworzył drzwi do sionki, dom powitał go milczeniem. Nie zdejmując płaszcza zajrzał do kuchni. Ksienia drzemała w kącie, przy samej płycie, głowa zwisała jej na piersi, różaniec usunął się na kolana.
– Ksienia! – zawołał proboszcz.
Natychmiast ocknęła się. Spojrzała zaspanymi, niezupełnie jeszcze przytomnymi oczami i dopiero gdy ksiądz Siecheń podszedł bliżej, wytrzeźwiała. Zatrzepotała wówczas nieporadnie rękoma, zsunęła się ze stołka i jękliwie popiskując, przypadła do proboszcza. Z początku nie mógł połapać się, o co jej chodzi. Mówiła szybko z wzrastającym wzburzeniem, skarżyła się na coś, żaliła, wyrzucała oderwane słowa, głowa jej się trzęsła, usta drżały. Wreszcie uwikławszy się w tym swoim biadoleniu, zupełnie już przygnębiona własną nieporadnością, zaczęła ubogo pochlipywać.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim się uspokoiła i mogła z sensem odpowiadać na pytania. Wyszło wówczas na jaw, że się właściwie nic nie stało, a przynajmniej nic takiego, co mogłoby wytłumaczyć ten niezwykły niepokój. Wiadomość o młodym Gejżanowskim zdziwiła cokolwiek księdza, nie zdarzyło się bowiem dotąd, aby Seweryn złożył wizytę na plebanii, ostatecznie jednak sam ten fakt nie był niczym niezwykłym. „Pewnie jakiś interes musiał mieć” – pomyślał. Więcej za to zaskoczyło go twierdzenie Ksieni, że Michaś już od paru godzin śpi.