Выбрать главу

– Przecież świeci się w jego pokoju – powiedział.

Oczy Ksieni zaokrąglił przestrach. Załamała ręce i zaczęła przysięgać się i zaklinać, że była w pokoju Michasia, stała przy samym łóżku i widziała, że chłopiec śpi. „Musiał obudzić się – pomyślał proboszcz. – Dlaczego się jednak dotąd nie pokazał? Biedny mały – ogarnął go smutek – po raz pierwszy spotkał się z grozą śmierci, nie umie sobie z tym poradzić, męczy się…”

Od kuchni szło przyjemne ciepło. Ksiądz Siecheń machinalnie rozcierał zziębnięte dłonie, ciągle jednak czuł w sobie chłód, coraz silniejsze miał dreszcze. Spostrzegła to wreszcie Ksienia. I jej wzburzenie, już cokolwiek przycichłe, znowu wybuchnęło. Zakrzątnęła się pośpiesznie dokoła proboszcza, oplątała go drobnymi ruchami, zapłakała, że taki zmarznięty i zabłocony, zaczęła z niego ściągać płaszcz, pytać, co chce zjeść, a ponieważ pomiędzy jej słowa nie zdążył wcisnąć żadnej odpowiedzi, nie czekając na nią pobiegła do spiżarni.

– Niech Ksienia zrobi gorącej herbaty – zawołał.

Nie czekając na jej powrót, udał się do Michasia. Szedł powoli, był bardzo zmęczony. W pewnej chwili, gdy zatrzymał się w stołowym, przypomniała mu się twarz spotkanej kobiety. „Musiałem ją kiedyś spotkać” – przemknęło mu przez głowę. Ale natychmiast przypuszczenie to, choć było możliwe, wydawało mu się niedorzeczne. Jednak wbrew wewnętrznemu przekonaniu stał dalej i szukał w przeszłości twarzy podobnej do tej, którą ujrzał przed sobą w nagłym oświetleniu.

W pokoju był półmrok, cień nocnej godziny, ale białe smugi znaczące wysokość okna zdradzały, że na dworze niebo wypogadza się i noc księżycowa osiąga pełnię jasności. Ksiądz Siecheń podniósł rękę do czoła. „Co powiedzieć Michasiowi? – zastanowił się. – Jak trafić do serca tego dziecka?” Przygnębiony własną bezradnością zawahał się przez chwilę, czy nie odłożyć tego spotkania do jutra. Ale cóż może się do jutra zmienić?

Kiedy otworzył drzwi do pokoju Michasia, chłopiec zerwał się od stołu i pośpiesznie, niezręcznie maskując, że został niespodziewanie zaskoczony, zaczął porządkować książki. „Ukrywa coś przede mną” – pomyślał z goryczą proboszcz. Chcąc chłopcu zostawić trochę czasu, aby przyszedł do siebie, rozejrzał się po pokoju. Nikły płomień dogasającej świecy słabo już świecił, ale za to całe okno stało w srebrzystej poświacie. Cienie drzew, podobne do wodorostów spętanych na dnie rzeki, rysowały się w głębi czarnymi smugami.

Ksiądz Siecheń odwrócił się i spojrzał na Michasia. Stał w tym samym miejscu z głową pochyloną, w dłoniach miął okładkę książki.

– Nie śpisz jeszcze? Późno już, jedenasta dochodzi.

Michaś uczynił ruch, jakby chciał podnieść głowę, skończyło się jednak tylko na tym ruchu. Uparcie patrzył w stół.

– Odrabiam lekcje – szepnął.

– Skończyłeś już?

– Jeszcze nie. To jest tak – poprawił się szybko. – Już tylko powtarzałem.

Ksiądz Siecheń podszedł bliżej.

– Ksienia skarżyła się na ciebie, mówiła, że nie jadłeś kolacji…

Chłopiec poczerwieniał.

– Nie chciało mi się.

– A potem zamknąłeś się na klucz, tak? Zmartwiłeś bardzo biedaczkę.

Michaś milczał. Dostrzegł tylko proboszcz, że usta chłopca rozchylił wesoły, przekorny uśmiech. Zaskoczyło go to, wszystkiego bowiem spodziewał się prócz podobnej reakcji.

Nagle Michaś podniósł głowę.

– Ona tu była potem – powiedział jasnym głosem.

– Tylko udałem, że śpię… nie domyśliła się niczego.

I już zupełnie swobodnie roześmiał się. Nie był to jednak śmiech, który proboszcz dobrze znał i lubił. Zabrzmiał w nim nowy akcent, zuchwała nuta dojrzewającej młodzieńczości, nieomal ostre wyzwanie.

W tej chwili przez szparę w uchylonych drzwiach wcisnęła się Ksienia. Ujrzawszy jej strapioną, żałosną minę, Michaś znowu wybuchnął wesołością. Spojrzała na niego z nieukrywanym zgorszeniem i jak gdyby jawnie chciała go pozbawić swojej troskliwości, zwróciła się wprost do księdza Siechenia:

– Herbata już gotowa, proszę księdza proboszcza. Gdzie mam podać?

Mówiła jednak z nadmiaru wzruszeń tak niewyraźnie, że nie zrozumiał. Powtórzyła więc z widocznym niezadowoleniem.

– Tutaj niech Ksienia przyniesie – powiedział proboszcz. – Albo nie, zaraz… może i Michaś coś zje?

– Ależ tak! – zawołał chłopiec. – Ksieniu, niech Ksienia natychmiast rozchmurzy się, zjem wszystkie zapasy, jakie są w domu, słyszy Ksienia? No, Ksieniu, roześmiać się… – złożył prosząco ręce.

Choć serce jej zabiło z zachwytu, nastroszyła się nieprzejednanie.

– Michaś powinien o tej porze spać, a nie o jedzenie wołać. Do czego to podobne? Mało to razy przypominałam o kolacji?. Trzeba było nie zamykać się w pokoju, jak przed wrogiem jakim, to i byłaby kolacja.

– Kiedy wtedy nie chciało mi się – zaczął przekomarzać się Michaś.

Ksienia aż zatrzęsła się z oburzenia.

– Słyszy ksiądz proboszcz, co on mówi? Nie chciało mu się…

– No, już dobrze, dobrze – załagodził proboszcz. – Więcej się to nie powtórzy. Niech Ksienia poda, co tam jest, zjemy i spać.

Ksienia wyprostowała się.

– Dobrze, podam. Jak ksiądz proboszcz chce, to podam. Ale ksiądz proboszcz ma stanowczo za dobre serce, to nie jest dobrze.

Kiedy wyszła, ksiądz Siecheń zwrócił się do Michasia.

– Widzisz – powiedział tonem łagodnego wyrzutu – zdaje się, że naprawdę wyrządziłeś jej przykrość. Nie powinieneś tego robić.

Oczy Michasia musnęły opiekuna przelotnym spojrzeniem i pobiegły w stronę okna. Na widok nocy tak cichej i jasnej zabiło mu serce. Pomyślał z żalem, że nie może dalej pisać. Po chwili, ciągle zwrócony w tamtą stronę, odezwał się:

– Przecież nie jestem już dzieckiem, mogę iść spać, kiedy mi się podoba, kiedy mam ochotę…

Ksiądz Siecheń nigdy nie słyszał podobnego tonu. I uczuł, że cokolwiek teraz powie, nie trafi to chłopcu do przekonania. Szepnął wreszcie cicho, jakby z wysiłkiem:

– Nie powinieneś jednak dopuszczać do siebie takiej ochoty, która komuś drugiemu sprawia przykrość.

– Dlaczego?

W głowie chłopca zadźwięczała przekora.

– Dlaczego? – powtórzył zwróciwszy się nagle w stronę księdza? – To przyjemnie sprawiać czasem komuś przykrość.

Proboszcz w milczeniu przyglądał się Michałowi. Jednak tym razem mały nie odwrócił oczu. Patrzył na opiekuna nieustępliwie, jakby wzrokiem, który rozjaśnił nagle świeży blask, wspomóc chciał wypowiedziane słowa. Wreszcie proboszcz podniósł rękę i dotknął ramienia chłopca.

– Moje dziecko…

Ale nie dokończył: dłoń mu zadrżała, głos się załamał. Stał z półprzymkniętymi powiekami i twarzą bladą, zmienioną przez znużenie.

– Moje dziecko – powtórzył po chwili ciszej. – Nie wolno ci tak mówić, nie można…

„Zły jestem” – pomyślał Michaś. I wzruszony swoim żalem i smutkiem, który usłyszał w głosie proboszcza, zapragnął w jakiś sposób okazać opiekunowi skruchę. Już chciał schylić się, aby pocałować go w rękę, gdy targnął nim bunt.

Zacisnął wargi, potrząsnął głową.

– Dlaczego nie wolno? Dlaczego ciągle czegoś nie wolno? Wszystkim wolno, tylko mnie nie wolno. Ksiądz chciałby…

Zawahał się, jakby się przeląkł niedopowiedzianej myśli.