Выбрать главу

– A ja… ja nie chcę, bo ksiądz chciałby…

Ksiądz Siecheń wyprostował się.

– Chciałbym, żebyś nie potrzebował wstydzić się siebie – powiedział surowo.

– Ja wcale się nie wstydzę.

– Tym gorzej. Jeśli teraz jeszcze się nie wstydzisz, to będziesz musiał wstydzić się później.

Mówił takim tonem, że Michaś nie odważył się odpowiedzieć. Przybladł tylko cokolwiek, oczy mu pociemniały. Ksiądz Siecheń odwrócił się. Ale we drzwiach zatrzymał się.

– Zapomniałem ci powiedzieć coś ważnego, moje dziecko – powiedział z łagodnym już akcentem w głosie. – Siemion przesyła ci pozdrowienia.

Michaś drgnął.

– Siemion?

– Tak, przecież byłem u niego. Mówiłem ci wychodząc, że idę do Siemiona.

Spodziewał się jakiejś odpowiedzi, był pewien, że teraz Michaś zdobędzie się na serdeczny odruch. Ale chłopiec milczał. Twarz jego nie wyrażała żadnego wzruszenia.

Przeszli więc do jadalni. Stół był nakryty, słychać było pośpieszne krzątanie Ksieni w kuchni.

– Już niosę, niosę! – zawołała.

Jak przed każdym posiłkiem, proboszcz zatrzymał się przy swoim krześle i przeżegnał się. Michaś machinalnie uczynił to samo, po raz pierwszy nie odmówił krótkiej modlitwy. Nie chciał tych znanych, od tylu lat po kilka razy dziennie powtarzanych wyrazów. Nie chciał ich, jak nie chciał w tej chwili niczego, co należało do księdza.

Stał z głową pochyloną, zaciśniętymi ustami, nachmurzony. Jakąż ulgę odczułby, gdyby mógł wrócić teraz do swego pokoju albo wybiec na dwór! Ogarniała go coraz większa niechęć do opiekuna. I kiedy usiadłszy, spotkał się z jego wzrokiem, nie starał się wcale ukryć swojej wrogości. Było mu z nią dobrze, natychmiast stłumiła w nim przelotne szarpnięcie niepokoju i umocniła w przekonaniu, że słuszność jest po jego stronie. Zupełnie już pewien siebie zabrał się do krajania chleba.

Ksiądz Siecheń siedział naprzeciw, patrzył w stół. Wolał uniknąć wzroku chłopca. Tymczasem Ksienia wniosła uroczyście dymiącą kaszę. Stawiając talerz przed proboszczem oświadczyła:

– Z mlekiem, proszę księdza proboszcza, bardzo dobra, taka, jak ksiądz lubi.

Na Michasia za to spojrzała z ukosa.

– A Michasiowi to może nie będzie smakowało – głos jej zadrżał oburzeniem. – Ale to trudno, nic innego nie ma, trzeba jeść, co jest.

Ksiądz Siecheń podniósł głowę i uśmiechnął się blado.

– Cóż to Ksienia tak dzisiaj Michasiowi dokucza?

Chłopiec poczerwieniał.

– Ja wcale nie potrzebuję obrony – burknął opryskliwie.

– Michasiu… – szepnął ksiądz.

– Bo nie potrzebuję! – powtórzył.

Dopiero teraz Ksienia wybuchnęła:

– To ty tak, smarkaczu? Takim tonem do swego dobroczyńcy? Taka wdzięczność? Mój Boże, czegóż to ja musiałam dożyć! Żeby taki pędrak, od ziemi ledwie odrósł i już tak sobie zaczyna…

– Ksieniu, Ksieniu! – starał się ją uspokoić proboszcz.

Ale rozkrzyczała się jeszcze głośniej.

– Lanie ci trzeba sprawić, smarkaczu, lanie!

Michaś, który przez cały czas uśmiechał się ironicznie, nagle zerwał się.

– Wypraszam sobie! – krzyknął zdławionym głosem. – Nie pozwolę, żeby na mnie krzyczano!

Zacisnął pięści i zaczął tupać nogami. Ksienia cofnęła się przerażona.

– Nie pozwolę! – pogroził jej kułakiem.

Widząc przed sobą jego twarz zmienioną, poszarzałą, usta wykrzywione złym grymasem, oczy zwężone i mściwe, skurczyła się, głowę wtuliła w ramiona i pośpiesznie się przeżegnała.

– Diabeł! – szepnęła drżąc cała – diabeł…

Wybuchnął na to hałaśliwym śmiechem. Spojrzał po obecnych triumfującym wzrokiem, odwrócił się niespodziewanie i wybiegł. Trzasnął drzwiami.

– Diabeł – wymamrotała Ksienia.

Przysiadła na brzeżku krzesła, roztrzęsiona i nieporadna.

– Tego się doczekać, mój Boże, tego się doczekać – zachlipała żałośnie.

Ksiądz Siecheń podniósł się i podszedł do niej.

– Niech się Ksienia uspokoi, nie trzeba robić takich historii, to nic poważnego.

– Jak to nic poważnego – oburzyła się. – Ksiądz proboszcz widział, jak on popatrzył, jak zbój jaki… A jak się roześmiał? Brr! – załamała ręce. – Aż ciarki człowieka przeszły.

Nagle poderwała się.

– Zobaczy ksiądz, on nas jeszcze pomorduje kiedy!

– Niech Ksienia nie plecie głupstw! – zawołał rozdrażnionym głosem proboszcz. – Chłopiec jest zdenerwowany, przejął się wypadkiem Dubrowskiego, w jego wieku…

Ale Ksieni nie trafiło to tłumaczenie do przekonania. Potrząsnęła głową.

– To dlaczego nie modli się?

Już chciał powiedzieć: nie zawsze można się modlić, ale w porę zatrzymał się.

– Michaś ma tylko czternaście lat – rzekł.

Sam jednak wbrew temu, co mówił, jasno zdawał sobie sprawę, że podczas kilku godzin jego nieobecności w Michasiu musiały dokonać się całkowicie nowe zmiany. Kiedy wychodził wieczorem, zostawił chłopca w nastroju przygnębienia i apatii, która go nie opuszczała od poprzedniego dnia. Zaczął sobie teraz robić wyrzuty, że zbyt mało czasu poświęcił wówczas Michasiowi. „To moja wina – pomyślał. – Czyż nie jestem odpowiedzialny za to dziecko? Ale cóż znaczy odpowiedzialność? Czy nie nadużywamy jej, czy nie za często osłaniamy się nią, aby siebie bronić, aby odsunąć od siebie konieczność działania? Czy nie bierzemy na swoje sumienie odpowiedzialności, aby rozgrzeszyć się z win, których wolimy nie znać? Już to samo, że chcemy być odpowiedzialni, wystarczy nam, abyśmy się czuli usprawiedliwieni. Ale przyjmując na siebie zły los drugiego człowieka, przejmując cudze winy, cóż czynimy, aby zło przezwyciężyć, aby nie tylko w świadomości, lecz i w postępkach zaakcentować naszą solidarność? Jak łatwo stanąć wśród ludzkich spraw i serce swoje wydać biernemu męczeństwu! Jak łatwo jest cierpieć!”

Nagle usłyszał, że Ksienia coś szepce.

– Co Ksienia mówi? – spytał.

Przysunęła się bliżej.

– Kasza ostygnie, proszę księdza, trzeba zjeść…

Usiadł przy stole, ale po kilku łykach odsunął talerz.

– Niedobra? – zatroskała się Ksienia.

– Owszem, dobra, tylko nie jestem głodny. Niech Ksienia herbatę przyniesie.

Kiedy udała się do kuchni, wstał i podszedł do drzwi pokoju Michasia. Było tam cicho. Zawahał się, czy nie wejść. Ale w tej chwili wróciła Ksienia. Postawiła na stole herbatę, nie odchodziła jednak.

– Niech ksiądz proboszcz zaraz wypije, póki gorąca.

Po długim milczeniu znowu odezwała się:

– Ksiądz proboszcz pójdzie tam do niego?

Patrzyła błagalnie i z ufnością, jakby oczekiwała od księdza, iż jednym słowem zdoła przywrócić domowi dawny spokój. Proboszcz zamyślił się.

– Nie – powiedział wreszcie. – Dzisiaj lepiej go zostawić samego.

– Przez całą noc będę niespokojna – poskarżyła się.

Niespodziewanie przypomniała się proboszczowi twarz spotkanej kobiety.

– Ksieniu, do Grzegorza Litowki przyjechała przed kilku dniami jakaś kobieta, tak?

Ksienia przybrała zgorszoną minę.

– A przyjechała. Podobno. Mówili coś tam ludzie, ale ja się tym nie interesuję.

– Nie wie Ksienia, jak ona się nazywa?

– Jak się nazywa? – zdumiała się. – A skąd ja mam wiedzieć, jak się taka nazywa!

Znając upodobanie staruszki do plotek, nie wzruszył się jej oburzeniem.

– Może jednak Ksienia przypomni sobie, co? Może ktoś mówił przypadkiem Ksieni?

– Nikt nie mówił. Ze mną o takich nie śmie nikt rozmawiać.

Była szczerze dotknięta, ale nie tyle pytaniem proboszcza, ile własną niewiedzą. Przez chwilę walczyła z sobą. Wreszcie nie wytrzymała.