Выбрать главу

Zaniepokoiła się jego upartym spojrzeniem.

– Dlaczego ksiądz mi się tak przypatruje? Ciągle jeszcze szuka ksiądz podobieństwa? No, niechże ksiądz powie coś. Nie będziemy chyba tak siedzieć i patrzyć jedno na drugie. To dosyć śmieszne, nie? Ale dlaczego ksiądz podnosi się? Przecież to nie znaczy, żebym księdza wypraszała.

– Zmęczona pani pewnie.

Wydało się jej, że chciał tym powiedzeniem nawiązać do jej zawodu.

– Niepotrzebnie się ksiądz lituje – powiedziała z nagłą wrogością. – Zresztą, niech ksiądz idzie, jak ksiądz chce.

– Nie chciałem pani urazić.

– Czyż mnie można urazić?

Podszedł do niej i wziął za rękę.

– Po cóż pani tak mówi?

Czując jego rękę na swojej, nie mogła opanować drżenia. Przypomniał się jej ostatni wieczór, jaki spędziła z Pawłem, wieczór poprzedzający dzień jego niespodziewanego zniknięcia. Niczego nie podejrzewała. Jakże była ślepa! Żyła obok człowieka, który był dla niej wszystkim, i sądziła, że zna każdą jego myśl, a oto okazało się, że nie znała ani jednej prawdziwej. Cóż pozostało z tych miesięcy, z tych dni, gdy trwały, tak, zdawało się, szczęśliwych, z godzin nasyconych uniesieniem i oddaniem? Kiedy tego wieczoru mówił dobranoc, nie zauważyła w jego głosie żadnej zmiany. Dopiero potem, powracając w ciągu wielu samotnych godzin do tamtej chwili, przypomniała sobie, iż zanim udał się na spoczynek, długo trzymał w dłoniach jej rękę. Wyraźnie teraz zobaczyła pokój, w którym mieszkali, półmrok, światło padające z sąsiedniej izby, za oknem noc miotaną halnym wiatrem.

– Zimno pani? – spytał proboszcz.

Wyrwała gwałtownie rękę.

– Nie.

Drżała jednak coraz silniej.

– Co pani jest?

Potrząsnęła tylko głową. Nie mogła mówić, zęby jej dygotały. Wreszcie wykrztusiła:

– Nic mi nie jest. Czego ksiądz ode mnie chce?

Wydało się jej, iż zdradza się każdym ruchem i każdym słowem. Ale ksiądz Siecheń daleki był w tej chwili od podejrzeń. Myślał, jak dopomóc tej kobiecie, która – był tego pewien – musiała być bardziej nieszczęśliwą niż złą.

– Gdyby chciała pani kiedy zobaczyć się ze mną, może zdarzy się tak, to niech pani przyjdzie, dobrze?

– Do księdza?

– Niech pani przyjdzie – powiedział z naciskiem.

Twarz jej zmieniła się.

– Ksiądz miłosierdziem chce okupić swoją winę?

Patrzyła na niego wyzywającym, szyderczym wzrokiem, pewna, iż oburzy się lub przynajmniej zmiesza. Ale spokojnie wytrzymał to spojrzenie. Anna pierwsza spuściła oczy. Jednak zaraz znowu je podniosła.

– Księdza tu przygnały wyrzuty sumienia, niepokój?

Zaskoczony tym pytaniem, zareagował w pierwszej chwili odruchem buntu. Czyż miał się usprawiedliwiać i tłumaczyć przed tą kobietą? Sytuacja wydała mu się śmieszna i poniżająca. Ale natychmiast stłumił ten podszept pychy.

– Tak, pani ma rację – powiedział prosto.

Anna skrzywiła usta do uśmiechu. Nie spodziewała się podobnej odpowiedzi. Była przygotowana na każdą prócz tej. Poczuła się pokonana. Ale nie chciała przegrać. Zacisnęła dłonie tak mocno, iż paznokcie wpiły się w ciało. Ból dodał jej odwagi.

– Ksiądz skrzywdził tamtą dziewczynę?

Proboszcz zawahał się.

– Tak, skrzywdziłem.

Nie panowała już nad sprzecznymi uczuciami, jakie ją ogarnęły.

– Ale dlaczego? – zawołała głosem nabrzmiałym żalem i zaciętością.

Wytłumaczył jej to kiedyś w chaotycznym liście w przeddzień wstąpienia do seminarium, ale teraz jeszcze raz chciała usłyszeć powody, których nienawidziła, chciała ich jeszcze raz jak rany otwartej dotknąć, aby mogła je nienawidzić nienawiścią świeżą i wzmocnioną.

Pomyślał: „Ją także musiał ktoś skrzywdzić”. Ponieważ zwlekał z odpowiedzią, powtórzyła: – Dlaczego? – Tym razem zabrzmiała w jej głosie już tylko prośba.

Szepnął:

– Nie mogłem inaczej.

Anna uczuła bolesny skurcz serca. Wtedy tak samo napisał… Miała wrażenie, że wyrok, który kiedyś zapadł, zabrzmiał obecnie na nowo i jakby ważniej jeszcze i ciężej, bo już nieodwołalnie. Oto wszystko zostało zamknięte. Gdzież się może znaleźć wyższa instancja dla tej sprawy?

Tymczasem ksiądz Siecheń zdawał się zapomnieć o obecności Anny. Mówił jakby do samego siebie:

– Musiałem, wahałem się długo, opierałem się miesiące całe, była wtedy wojna, byłem inwalidą, nikomu niepotrzebny, przeszedłem straszne chwile… wreszcie zrozumiałem prawdziwą miłość, nie mogłem inaczej, On był silniejszy…

– Kto – spytała z wysiłkiem.

– Bóg!

Stali na wprost siebie, oboje z oczami wbitymi w ziemię. Milczenie przedłużało się, jakby moc spoza nich stanęła pośrodku, rozdzielając jedno od drugiego groźną zaporą, aby każdemu wyznaczyć miejsce jedyne i odrębne.

– A ona – spytała Anna nie ruszając się. – Czy ona wiedziała że to…

– Wiedziała.

– Mogła znienawidzić Boga.

– Bóg wzywa każdego po imieniu. Nawet tych, którzy Go nienawidzą.

– Mógł nie wezwać.

– Była czysta. Modliłem się.

– Mogła upaść. Kiedy ksiądz mnie zobaczył…

– Wiem, zgrzeszyłem, straciłem ufność… Ale wierzę, wierzę, że Bóg czuwa nad każdym człowiekiem, najlichszym, najnędzniejszym, jest przy naszych sercach, każdego przywołuje, trzeba tylko słyszeć, trzeba chcieć…

Anna wyprostowała się. Była bardzo blada. Wyschnięte gardło paliło ją ogniem. Nie czując bólu, coraz silniej wpijała paznokcie w ciało.

– A gdyby ona stała się taka jak ja… właśnie dlatego, że została sama, bez nikogo, z nienawiścią, w pustce… to co? Gdyby tak jak ja każdemu… i nic poza tym…

Proboszcz spojrzał na Annę.

– Przy pani także jest Bóg.

Cofnęła się. W tym momencie w jego oczach, wypełnionych po brzegi przejmującym blaskiem, wyczytała, że ją poznał. Przestała prawie oddychać. Ręce przycisnęła do piersi, jakby się osłonić chciała przed ciosem, który padnie. Miała wrażenie, że ta chwila straszliwego, nieludzkiego, napięcia nigdy się nie skończy. Niepotrzebne były słowa. Musieli teraz wiedzieć o sobie wszystko. W ciszy. W samotności.

Nagle twarz księdza Siechenia rozpromienił łagodny, jasny uśmiech. Uderzona nim w samo serce, przymknęła oczy, żeby się nie rozpłakać. Powieki miała pełne gorących, ciężkich łez. Dotknął lekko jej ręki. Usłyszała, że odchodzi. Skrzypnęły drzwi. Potem zgrzytnął zamek w drzwiach wejściowych. Uchwyciła odgłos kroków na drodze. Potem była cisza.

Kiedy w chwilę później Litowka zszedł na dół, zastał Annę w tym samym miejscu i ciągle z zamkniętymi oczami. Łzy spływały po jej twarzy. Stał chwilę, wreszcie bez słowa wyszedł.

We wsi zapiały pierwsze koguty.

XV

Ranek wstał nad Sedelnikami chłodny i mglisty. Wiatr, który zerwał się po północy, znowu zasnuł niebo chmurami i chociaż ścichł na krótko przed wschodem słońca i ogromny spokój położył się wśród pól, nie wypogodziło się więcej. Zapowiadał się dzień szary i smutny.

Ledwie brzask siną smugą wypełznął z głębi nocy nad czarnymi lasami – mrok począł rzednąć i rozsypywać się, jak gdyby jakaś ręka, zdejmując ciemność, posypywała ziemię popiołem. Ale zaraz mgły, które spętane dotąd ciemnością leżały nieruchomo na łąkach, podniosły się ku niskiemu niebu i wolno, zastępami białych dymów poczęły się rozchodzić po równinie. Raz po raz piały we wsi koguty. Im bliżej było świtu, tym rzadziej się odzywały, wreszcie nad samym ranem zamilkły. Wtedy zamilkła cisza, żaden głos nie przerywał milczenia, rzekłbyś, że to ostatni oddech ciemności położył się dokoła niemym znakiem. Dniało.