Podczas kiedy w Sedelnikach rozgrywały się te wypadki, Morawiec, nie mogąc się doczekać przyjścia księdza Siechenia, wywlókł się z szałasu i choć słaniał się z wyczerpania – ruszył w dalszą drogę. Sen pokrzepił go cokolwiek, gorączka opadła, wstąpiła w niego nadzieja, że zdoła się wyratować. Uszedł już spory kawałek, gdy natknął się na leżącego na ziemi proboszcza.
Ksiądz Siecheń był nieprzytomny, w gorączce nie poznawał nachylonego nad sobą mężczyzny. Morawiec znalazł przy nim chleb i małą butelkę wina, w portfelu pięćdziesiąt złotych. Chciwie zjadł razowiec i popił cienkim trunkiem. Wolność?
Las stał w ciszy, słychać było szelest opadającej mgły.
Długo siedział przy chorym. Nagle, jakby się zbudził ze snu, wstał i rozejrzał się dokoła. Wysoko prześwitywało szare niebo, blisko pachniała świeżą wilgocią ziemia. Dzięcioł kuł gdzieś niedaleko. Morawiec przymknął oczy i słuchał tego równego i czystego głosu. Potem przyklęknął i podźwignąwszy oburącz księdza Siechenia wziął go na ramiona.
Z tym ciężarem ruszył wolno w stronę Sedelnik.
Sierpień 1937 – kwiecień 1938
Jerzy Andrzejewski