Znane mu od dawna słowa zabrzmiały nowym akcentem. Ich surowa prostota zawsze wymierzała życiu zwyciężonego dwojaką niewolę. Przymknął oczy, dłonie złożył, jakby chciał modlić się. Ale nie znajdował wyrazów. Stał bez ruchu, przygarbiony, z głową opadającą na piersi.
– Panie! – szepnął wreszcie gorzko. – Gdybyś to Ty mnie zwyciężył…
IV
Posterunkowy Nawrocki zsunął z czoła czapkę i wsparłszy się łokciami o kontuar wolno rozpinał płaszcz. Policzki lekko mu pociemniały, oczy zaczęły błyszczeć.
Litowka mrugnął porozumiewawczo.
– Jeszcze jednego, co?
– Ale i pan dla kompanii.
Litowka roześmiał się.
– Ja zawsze!
Nalał, stuknęli się i wypili. Nawrocki rozejrzał się za przekąską.
– Grzybki – zaproponował Litowka.
– Niech będą.
Przysunął słoik, brzęknął widelczykiem i jeszcze po jednym nalał.
– No? Na pańskie zdrowie.
– I na pańskie.
Nagle Litowka przechylił się przez kontuar.
– Coś pan tam zobaczył? – zainteresował się policjant.
– Ksiądz proboszcz maszeruje drogą.
Nawrocki odwrócił się w stronę okna. Rzeczywiście po drugiej stronie drogi szedł pośpiesznie ksiądz Siecheń. Wiatr targał jego sutanną, jedną ręką przytrzymywał proboszcz kapelusz.
– Do Dubrowskiego pewnie idzie – domyślił się Nawrocki.
– Pewnie.
Odprowadzili wzrokiem księdza, dopóki nie zniknął.
– Omija moją stronę – zaśmiał się cicho Litowka.
Na ładnej twarzy posterunkowego ukazał się grymas.
– Pan z nim, widzę, ciągle w wojnie.
– Skądże ja? To on ze mną jest w wojnie. Mnie nie przeszkadza.
– Ze wszystkimi chciałby pan żyć w zgodzie?
– O, właśnie. Chyba…
– Co chyba?
– Jeśliby mi ktoś zanadto deptał po piętach…
– To co?
Litowka pośpiesznie ukrył drgnięcie ust w szerokim uśmiechu.
– To nic. Napijemy się?
Wypili.
– Trzeba przyznać – podjął pojednawczo Litowka – że nasz proboszcz nie prezentuje się imponująco.
Nawrocki wzruszył ramionami.
– Po co księdzu prezentacja?
– Pewnie, pewnie – przytaknął Litowka. – To nie to, co pan na przykład. Władza!
– Panie, panie! – przerwał posterunkowy. – Tylko bez żartów z władzy.
Litowka skwapliwie zaprzeczył. Skądże żarty? Nic podobnego. Zaczął długi i skomplikowany wywód. Tymczasem Nawrocki przyglądał się swoim nowym, połyskującym butom. Szumiało mu już lekko w głowie. Jak zawsze w takich chwilach czuł dokoła siebie drażniący zapach krwi. Drgnęły mu nozdrza. Uznał, że nadeszła stosowna chwila, aby przystąpić do sedna interesu. Spojrzał z ukosa na gadającego Litowkę. „Wstrętna morda” – pomyślał. Wyjął papierosa.
Litowka zamilkł i pośpieszył z ogniem. Posterunkowy zaciągnął się głęboko.
– Więc jak będzie, panie Litowka?
Tamten udał, że nic nie rozumie.
– Niby z czym?
Chłopi, siedzący w kącie izby i gaworzący dotąd głośno, umilkli tak nagle, iż pytanie nieprzyjemnym, ostrym akcentem wpadło w ciszę. Jeden z mężczyzn odwrócił się. Na dworze huczał przeciągle wiatr. Zanim Nawrocki zdążył odpowiedzieć, Litowka wytoczył się spoza kontuaru i pośpiesznie począł kręcić palcami przy radiu. Wychwycił najpierw głos, który tubalnym barytonem wykrzykiwał niezrozumiałe słowa, potem wpadł brzęk hawajskich gitar. Litowka wyregulował siłę odbioru i wrócił na swoje miejsce.
– Przy muzyce lepiej omawia się interesy – zatarł ręce.
Ale Nawrocki nie miał ochoty do żartów.
– Więc?
Litowka nachylił się i zniżył głos.
– Kiedy pan chce?
– Dzisiaj. A potem zobaczymy.
– Zaraz, zaraz! Co za gorączka z pana posterunkowego! Mało panu tutejszych dziewczyn?
Nawrocki uśmiechnął się nerwowo.
– Widać mało.
Jego smagła twarz pobladła, a oczy ściął zimny blask. Litowka wydął grube wargi. „Mam cię!” – pomyślał. Prawa dłoń Nawrockiego odcinała się od brudnego i zaplamionego kontuaru delikatnym, prawie kobiecym kształtem. Był w niej spokój, tylko wysmukłe, pięknie wykrojone palce drżały teraz lekko.
Patrząc na tę rękę Litowka przypomniał sobie, co mu przed dwoma latami opowiadał młody Burak. Było to po pierwszej kradzieży chłopaka. Miał dziewiętnaście lat, gdy wyrzucił go z posady lokajczyka pan Gejżanowski. Nie wiadomo było dobrze, o co im poszło. Nikt tego dokładnie nie wiedział. Dość, że Burak znalazłszy się bez pracy zaplątał się w grubszą historię. Brakowało jednak wtedy niezbitych dowodów jego winy. To Nawrocki potrafił zmusić schwytanego do przyznania się. Rozmawiając z Burakiem, gdy wyszedł z więzienia, Litowka dobrze zapamiętał błysk nienawiści w jego oczach i zły uśmiech, który odsłaniał szpetny brak dwóch przednich zębów. Po miesiącu Burak znów wpadł.
Nagle Litowka poczuł na twarzy gorący oddech Nawrockiego.
– Więc jak?
– Tu pan chce?
– Co tam? – wskazał Nawrocki ruchem głowy w stronę zamkniętych za bufetem drzwi.
– Tak. Pan Jabłoński nie narzeka. Chwali sobie ten pokoik.
Posterunkowy sięgnął po nowego papierosa. Litowka przysunął się bliżej.
– Jeśli jednak panu nie dogadza… – szepnął poufale.
Nawrocki znowu uśmiechnął się.
– Nie bardzo… Niech lepiej do mnie przyjdzie. O dziesiątej, co?
– Zrobione! – zgodził się Litowka. – Punkt dziesiąta. U pana – dorzucił figlarnie – ściany są grubsze niż tutaj, a stara Rakowa i tak głucha.
Nawrocki drgnął. Ale zaraz opanował się.
– Zdaje się, że pan lubi czasami za dużo wiedzieć.
– Ciekawość – rozłożył ręce Litowka. – Trudno. Nic się na to nie poradzi.
– Ale nie zawsze dobrze się na tym wychodzi.
– Jeśli umie się milczeć.
Nawrocki spojrzał na kupca i roześmiał się niespodziewanie młodo i pogodnie.
– Jeśli musi się milczeć, chciał pan chyba powiedzieć.
Litowka przygryzł wargi. Tamten powoli zaczął zapinać płaszcz. Ciągle jeszcze uśmiechał się radośnie, z chłopięcą niemal przekorą.
– Aha, panie Litowka, jeśli pan jest rzeczywiście tak ciekawy, jak pan twierdzi, to pewnie chętnie się pan dowie czegoś o swoim przyjacielu?
Litowka nastawił uszu.
– Przyjacielu?
– Burak był pana przyjacielem, nie?
– Stara historia! – bąknął Litowka.
– Ale ciekawa.
Tu Litowka nie wytrzymał. Wesołość posterunkowego szarpnęła jego spokojem. Wsparty na szeroko rozstawionych dłoniach, uniósł nad kontuar swój przysadzisty tułów, żyły nabrzmiały mu na skroniach, oczy nabiegły krwią. Krzyknął:
– Nic nie wiedziałem, już wtedy panu powiedziałem, że nie wiedziałem, że to kradziony towar.
Nawrocki pstryknął lekko palcami.
– Niech pan naleje jeszcze po jednym.
I po chwili:
– Burak mówił inaczej.
– Łgał. Wszystko zełgał!
– Chyba że tak – zgodził się Nawrocki. – Niestety nie będzie już mógł tego odwołać.
– Bo?
Z gestu Nawrockiego domyślił się wszystkiego.
– Umarł? Niemożliwe… W więzieniu?
Nawrocki skrzywił się.
– Złym pan jest psychologiem, panie Litowka. Takie zuchy jak Burak nie umierają w więzieniu.
Okazało się, że już przed dwoma tygodniami Burak z więzienia uciekł. I przepadł. Nie wiadomo było jeszcze, gdzie się przez ten czas podziewał i co robił. W każdym razie nie marnował swoich zdolności, bo szybko znalazł sobie towarzysza.