Tak.
— Jaki?
Informacja zastrzeżona.
Maszyna była nieubłaganie konsekwentna, lecz Ewa już wiedziała, jaki to sposób. Dla własnej tylko satysfakcji rzuciła pytanie:
— Czy wyłączenie głównej rozdzielni energetycznej pozwoli na otwarcie śluzy?
Informacja zawahała się jakby, lecz odpowiedziała zgodnie z prawdą:
Tak.
— Widzisz, głupia jesteś! — krzyknęła Ewa i pobiegła do głównego wyłącznika. Ściągnęła jednym ruchem czerwoną dźwignię. Gdzieś za ścianą huknął wyłącznik, pomieszczenia bazy pogrążyły się w ciemności.
Ewa zbiegła na dolny poziom. W pośpiechu nałożyła hełm i wyregulowała dopływ powietrza z butli. Teraz należało się uporać z zaworem. Odsunięcie ciężkich wierzei nie należało do rzeczy łatwych. Wyłączając główną rozdzielnię, odcinało się dopływ energii zarówno do układu blokady zamka, jak i do silnika poruszającego zasuwę. Ewa całym ciężarem naparła na masywny uchwyt zaworu.
Drzwi drgnęły, powietrze z sykiem wdarło się do wnętrza komory.
ROZDZIAŁ PIĄTY
KTO ŻYWI SIĘ BOLOTAMI ORAZ JAK DALEKO MOŻNA ZAJECHAĆ MIMO WOLI
Ewa zatrzasnęła przejrzystą kopułkę i zacisnęła dłonie na sterze. Zaszumiał silnik, pojazd ruszył ostro, przetaczając się po sypkich wzgórkach i zapadając co chwila przodem w szerokie bruzdy. Reflektor wydobył z piasku iskrzące się ziarenka jakiegoś minerału, rozsiane gęsto jak kropelki rosy. Powierzchnia pustyni rysowała się wyraźnie, usypane wiatrem fałdy wyglądały jak ostre krawędzie skalne — lecz pod gąsienicami rozpływały się łagodnie. Pełzak, kołysząc się i podrywając co chwila przód swego dyskowato spłaszczonego cielska, pruł powierzchnię pustyni jak statek fale morza. Ewa prowadziła pojazd szybko i pewnie.
Słońce zaszło. Ewa ogarnęła spojrzeniem widnokrąg. Z tyłu, na tle nieba, rysowały się ostro kontury bazy. Horyzont przed pojazdem był pusty. Zwiększyła szybkość. To już niedaleko, gdzieś w pobliżu powinno żerować stado.
Przed pojazdem wyrósł nagle pagórek o kształcie ściętego stożka. Równocześnie nieco w prawo linia widnokręgu poszarpała się jakby, wyskoczyły na niej jeden po drugim ciemne punkciki. „To one” — pomyślała Ewa i skierowała się prosto w tamtą stronę. Unieruchomiła ster i sięgnęła po lornetę. Z trudem wymierzyła ją w kierunku stada. Podskakujący pojazd utrudniał obserwację, wśród gromady bolotów nie sposób było dostrzec żadnych szczegółów.
Gąsienice zachrzęściły na kępach twardych łodyg. Serce Ewy zabiło mocno, oddech stał się krótki i szybki. Odczuła duszność, oderwała więc oczy od lornety i odkręciła nieco zawór butli. Dopływ powietrza orzeźwił ją trochę.
Bolotów było około piętnastu. Ich płaskie grzbiety połyskiwały w świetle reflektora. Ewa zatoczyła krąg światłami, skrzętnie przeszukując okolicę w promieniu kilkuset metrów. Nigdzie ani śladu pojazdu Teda… Dookoła tylko naga pustynia, piasek, tu i ówdzie kępy badyli, wokół których wiatr usypał niskie kopczyki.
Ewa zahamowała gwałtownie w odległości pięćdziesięciu metrów przed stadem. Przypomniała sobie nagle, że kierując się wprost na boloty, przestała uważać na ślady gąsienic. Rozejrzała się dokoła. Oprócz kolein pozostawionych przez jej pełzak, żadnych innych nie było widać.
Wykonała skręt tak gwałtowny, że lewa gąsienica zaryła się w piasku. Cofnęła pojazd o kilka metrów i pomknęła z powrotem własnymi śladami. W miejscu, gdzie poprzednio zboczyła w prawo, odnalazła bez trudu dość wyraźny szlak kolein. Podążyła tym śladem. Urywał się u stóp stożkowego pagórka, który minęła poprzednio.
Natarła na ten pagórek. Gąsienice zaryły się w piachu, lecz pokonały opór i pojazd powoli, uparcie sunął ku wierzchołkowi. Przód pełzaka dotarł do górnej krawędzi zbocza. Szczyt pagórka nie był płaski, jak mogłoby się wydawać oglądającemu go z dołu, lecz dość głęboko zaklęśnięty. Ewa przejechała przez środek tego zaklęśnięcia na przeciwległą krawędź. Zatrzymała pojazd i wyskoczyła na piasek.
Spojrzała w dół. W kręgu światła reflektora widniały tylko ślady bolotów.
„Koleiny nikną u stóp pagórka — pomyślała. — A powinny iść przecież dalej, chyba że…” Skierowała wylot metalowskazu w środek pagórka — strzałka nie drgnęła nawet. „Nie, nie mógł zostać zasypany… Więc gdzie się podział?” Powoli podeszła do pojazdu, wsiadła i uruchomiła silnik. Reflektory pełzaka oświetlały wciąż spokojnie pasące się w odległości dwustu metrów boloty.
Nagle wśród ospale poruszających się zwierząt dało się zauważyć zaniepokojenie. Z niebywałym jak na nie pośpiechem rozpełzły się w niezdarnej ucieczce. W samym środku stada strzelił nagle w górę strumień piasku sięgający kilkudziesięciu metrów wysokości. Piasek opadł osypując się w kształt stożkowej pryzmy. Z jej wierzchołka wystrzelił ku niebu wydłużony, ciemny kształt, niby ogromny rękaw sterczący pionowo nad pustynią. Poruszenie wśród bolotów przerodziło się w panikę — rozłaziły się we wszystkie strony, depcząc się nawzajem. Czarny rękaw zakołysał się jak słup dymu za podmuchem wiatru, górny jego koniec nagiął się gwałtownie ku ziemi, chwycił jakiegoś opóźnionego w ucieczce bolota, porwał w górę i prostując się, wessał do wnętrza. Przez kilka sekund kołysał się miarowo. Znów nagły skłon, drugi bolot poszybował w górę przyssany do końca czarnej macki i po chwili zniknął w jej wnętrzu.
Pchnięta pierwszym odruchem Ewa nacisnęła przyspiesznik i runęła w dół po pochyłości. Boloty rozlazły się tymczasem na tyle, że znajdowały się poza zasięgiem niebezpieczeństwa. Ewa wymierzyła z dziobowego miotacza, lecz nie zastopowała w porę i podrzucony na nierówności pojazd przechylił się trochę na bok. Trysnął strumień rozżarzonego gazu, minął czarne cielsko może o metr, ale to wystarczyło. „Potwór” niemile musiał odczuć bliskość ognistej smugi, bo czarna macka znieruchomiała na chwilę, a potem nagle, jak wciągnięta, zniknęła we wnętrzu ziemi. Na jej miejscu pozostał tylko piaszczysty kopiec.
Ewie, w chwili gdy strzelała do potwora, wydawało się, że to on porwał pojazd Teda, jak przed chwilą, na jej oczach, pochłonął dwa boloty. Teraz zwątpiła w realność takiej możliwości. Przecież pełzak — mimo podobieństwa kształtu i rozmiarów — był wykonany z metalu i musiał ważyć kilkakrotnie więcej niż bolot… Z drugiej strony jednak — kto wie, jaką siłą dysponuje ten stwór? Może to, co wystawia z piasku dla schwytania bolota, to tylko jeden jego „palec”, i to najmniejszy?
Trapiona takimi myślami Ewa objeżdżała szerokim łukiem miejsce zniknięcia pełzaka. Jeśli ślady nie wychodzą z tego rejonu, to…
Nie bardzo wiedziała, co wtedy. Nie musiała jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać: nieco dalej na północ natrafiła na wyraźny, prosty ślad gąsienic, wiodący prawie dokładnie na północny wschód, a więc oddalający się od bazy.
Ewa wahała się przez chwilę, czy nie należy zawrócić tym śladem i sprawdzić, w którym miejscu się pojawił.
Zrezygnowała jednak z tego i pognała pełną mocą silnika w kierunku, w którym oddalił się pojazd Teda.
„Dokąd on popędził? — próbowała wytłumaczyć sobie to dziwne zachowanie chłopca. — Czyżby rzeczywiście kogoś ścigał? Ten… potwór piaskowy nie ucieka przecież, a zagrzebuje się. Musi to być dobrze bolotom znany wróg, jeśli tak szybko reagują na jego pojawienie się. Naszych pojazdów wcale się nie obawiały, przed tamtym niebezpieczeństwem ostrzega je widocznie jakiś specjalnie wyczulony zmysł. Tylko… gdzie i po co popędził ten szalony chłopak? I jaki to może mieć związek z bolotami i ich żarłocznym wrogiem?”