Ted i Ewa poszeptali przez chwilę z Harem, poczym Har poprosił o głos.
— Słuchając sprawozdań i referatów — powiedział — żałowaliśmy wielce, że nasza nieobecność uniemożliwiła nam wzięcie udziału w dyskusji. Wydaje nam się, że mielibyśmy do zakomunikowania kilka spostrzeżeń, które rzuciłyby nowe światło na sprawę Kosmitów. Gdyby dowódca zechciał uczynić mały wyjątek i uchylił dla nas swe rozporządzenie, moglibyśmy zaproponować pewien nowy punkt widzenia…
— Zgoda — powiedział Atros po krótkim namyśle — pod warunkiem, że informacja będzie zwięzła i nie da początku nowej kłótni.
Przedstawiciele „walczących” obozów — tym razem zgodnie i z dużym zaciekawieniem — zaaprobowali decyzję dowódcy. Chodziło przecież wreszcie nie o to, kto ma rację, lecz o to, jaka ta racja jest.
— Mam pewną propozycję — rzucił Atros. — W ciągu dnia jutrzejszego zakończymy przygotowania do opuszczenia planety. Start w kierunku „Cyklopa” przewidziany jest na pojutrze rano. Zapraszam więc wszystkich jutro wieczorem na uroczysty bankiet w dawnej siedzibie Kosmitów, Starej Bazie! Co wy na to?
W Starej Bazie, którą w czasie nieobecności grupy floryjskiej zbadano dokładnie, ludzie czuli się jak u siebie: nieznaczne wzbogacenie w azot zawartego w niej powietrza pozwoliło na swobodne oddychanie, cała budowla okazała się idealnie hermetyczna, a wnętrze jeszcze przez budowniczych dokładnie wysterylizowane. Każda osoba i przedmiot przedostające się przez śluzę do jej wnętrza podlegały skrupulatnej „kąpieli” w strumieniu fal elektromagnetycznych i ultradźwięków, pochodzących z ukrytych w ścianach radiatorów. Zapobiegało to zakażeniu wnętrza drobnoustrojami przywleczonymi z zewnątrz.
Powszechny podziw budziła sprawność wszystkich tych urządzeń… Gdy się pomyślało, że budowano je i uruchomiono tysiące lat temu, nie chciało się wprost wierzyć, iż mogą one pracować bez konserwacji i kontroli aż do tej pory. Pracowały jednak, jakby dopiero co je zbudowano…
Sercem i mózgiem Starej Bazy były: centralny węzeł sterujący i główny zasobnik energii. Pierwszy budził zdumienie wśród cybernetyków, drugi — wśród energetyków. Ani jedni, ani drudzy nie potrafili sobie wyjaśnić, w jaki sposób w niewielkiej objętości pancernych pudłach Kosmici zdołali pomieścić tak niezmiernie skomplikowane urządzenia sterujące i tak ogromny, wystarczający na tysiąclecia, zasób energii dla ich zasilania. Edi zakonkludował wreszcie, że jedynym wytłumaczeniem tego fenomenu mogłaby być obecność ukrytego we wnętrzu rozdzielni Kosmity, który — zakonserwowany podobnie jak ów człowiek w przejrzystej skrzyni — budzi się na powitanie przybyszów i kieruje całym systemem Bazy. Był to oczywiście żart i na tym się skończyły próby wyjaśnienia tej technicznej zagadki, postanowiono bowiem dokładne jej zbadanie pozostawić następnej wyprawie z Ziemi.
Lądowali na dnie wąwozu w niewielkiej odległości od wejścia do Starej Bazy. Dalej poszli pieszo. Przed Bazą powitali ich Mais i Lon, dziwnie jakoś uroczyści i poważni.
Przyczyna tego wyszła na jaw, gdy tylko zasiedli przy zaimprowizowanym z jakichś płyt stole. Otóż po prostu Mais i Lon ogłosili oficjalnie swe zaręczyny.
Prawdę powiedziawszy, nie było to dla nikogo zaskoczeniem ani niespodzianką. Wszyscy oczekiwali tego od dawna, mówiono nawet po cichu, że dzielnemu astronaucie brak tylko odwagi na zdecydowane oświadczyny.
Wiadomość przyjęto oklaskami, nastąpiły gratulacje i życzenia.
— Niektórzy oszczercy — powiedział Max wstając — twierdzili, że Lonowi brak odwagi… Nieprawda! On po prostu jak przystało na zdobywcę Kosmosu chciał, aby oświadczyny wypadły jak najoryginalniej i na miarę kosmiczną: powstrzymał się z wyrażeniem swych uczuć do chwili, gdy oboje poznali jako tako język Florytów i… oświadczył się po floryjsku… (Tu Max wydał kilka dźwięków, do złudzenia przypominających język mieszkańców Flory).
W atmosferze ogólnego rozbawienia Tuo Tai wydobył skądś chowaną na tę wielką okazję butelkę prawdziwego białego wina, którą konspiracyjnie przemycił z Ziemi. Nawet piloci wypili po lampce, zastrzegając się jednak, że pierwsza to i ostatnia w tej podróży, i prosząc dowódcę, aby na ten moment przymknął jedno oko.
— Czas chyba, żebym wam zakomunikował wyniki naszych prac nad językiem Florytów — powiedział uroczyście Lon, chcąc usunąć z centrum zainteresowania sprawę swych zaręczyn.
Odezwały się głosy protestu.
— Dzisiaj miał mówić tylko Har, nie zaczynajcie całej kłótni od nowa.
— Ale my mamy rewelacyjne wyniki — bronił się Lon. — Za pomocą przywiezionych z Flory nagrań współczesnego języka Florytów, w zestawieniu z sytuacjami, w jakich zarejestrowano poszczególne fragmenty, udało nam się posunąć naprzód sprawę przekładu. Chcemy wam właśnie o tym powiedzieć.
— To miał być przecież bankiet, a nie dyskusja naukowa!
— Niech mówią, może mają naprawdę coś ciekawego!
— Będzie na to czas w trakcie powrotu!
Ponad ogólny harmider wybił się głos Atrosa:
— Będziecie żałowali, jak nie posłuchacie. Lon i Mais mówili mi już, co im się udało zrobić. To jest naprawdę pasjonujące. Mów dalej, Lon,
— Otóż z tym językiem Florytów sprawa nie jest tak prosta, jak wydawało się nam na początku — zaczął Lon z lekka obrażonym tonem. — Zasada jego opiera się na modulacji częstotliwości i składu harmonicznych dźwięków, a więc jest to w pewnym sensie „muzyka” czy też „śpiew”, a nie mowa w naszym rozumieniu. Nasuwa to uzasadnione przypuszczenia, że Floryci z natury swej posiadają to, co my nazywamy „absolutnym słuchem”, a więc zdolność bezwzględnego określania wysokości dźwięków. Nie o to jednak w tej chwili chodzi. Mamy dla was małą niespodziankę: dwa krótkie fragmenty tłumaczenia!
Sprawa nie była prosta z jednego jeszcze powodu: język, którego użyli Kosmici, był oczywiście archaicznym językiem Florytów. Język, którym posługują się oni obecnie, różni się nieco od tego, jakim porozumiewali się w czasie wizyty Kosmitów. Całe szczęście, że zmiany ich cywilizacji, jakie nastąpiły na przestrzeni ostatnich tysiącleci, nie były zbyt wielkie, a co za tym idzie, język dawny nie uległ znaczniejszemu wzbogaceniu. Mieliśmy do dyspozycji nagrania współczesne i przy ich pomocy rozszyfrowaliśmy pewne fragmenty z fonoteki Starej Bazy. Zakładając, że opracowany fragment dotyczy naszej Ziemi, wyzyskaliśmy pewne pojęcia wspólne wszystkim planetom i oto rezultat.
Mais wydobyła z, teczki arkusz papieru i zwracając się do słuchaczy, wyjaśniła:
— Fragment, który usłyszycie, stanowi prawdopodobnie urywek z czegoś w rodzaju dziennika pokładowego Kosmitów. Odnosimy wrażenie, że pozostawili go Florytom jako źródło wiedzy o Ziemi i ludziach. Nie mając widać czasu na dobór i opracowanie materiału, przetłumaczyli i nagrali kronikę swej wyprawy. Uprzedzam jednak — szczególnie biologów — że to, co usłyszycie, stanowić będzie nie lada zaskoczenie.
Oto tekst:
Trzecia Żółtego Słońca… w sześćdziesiątym siódmym obrocie po lądowaniu na największej wyspie południowej półkuli… zbiegło kilka sztuk naszych zwierząt doświadczalnych. Poszukiwań zaniechano. Istnieje możliwość aklimatyzacji i rozmnażania… Dalej kronikarz, nie pozbawiony widać poczucia humoru, notuje: …w wypadku rozmnożenia się ich, przyszli badacze będą mieli kłopoty.
Nastąpiła chwila konsternacji. Adam niepewnie poskrobał się w głowę.
— A cóż to znowu ma oznaczać? — zapytał, spoglądając na pozostałych.
— Aha, wzięło cię! — wykrzyknął Lon, kryjąc uśmiech satysfakcji, — Przecież to jasne, że chodzi o kolczatkę i dziobaka, przedstawicieli australijskiej fauny, które nie posiadają kopalnych przodków i stanowią wybryk ziemskiej ewolucji. Tymczasem okazuje się, że to produkty zupełnie innego łańcucha ewolucyjnego, zwierzęta z innej planety! Ale na tym nie koniec niespodzianki. Odnaleźliśmy także instrukcję ożywienia naszej „śpiącej królewny”! Moja hipoteza górą! Instrukcja była zapisana w języku ziemskim! Tak więc osobnik ów znalazł się tu dla nas, a nie dla Florytów.