Выбрать главу

31

Londynie znajdowali się ci sami ludzie, te same obyczaje, te same sprzęty, a

nawet te same potrawy: zupy z wodorostów Oceanu Spokojnego, ostrygi z

Morza Północnego, ryby z Atlantyku albo z Morza Śródziemnego, zwierzyna ze

wszystkich krajów, owoce ze wszystkich części świata. Dla niej nie istniała

nawet siła ciężkości, gdyż krzesła jej podsuwano, talerze podawano, ją samą na

ulicy wieziono, na schody wprowadzano, na góry wnoszono.

Woalka chroniła ją od wiatru, kareta od deszczu, sobole od zimna, parasolka i

rękawiczki od słońca. I tak żyła z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na

rok, wyższa nad ludzi, a nawet nad prawa natury. Dwa razy spotkała ją straszna

burza, raz w Alpach, drugi - na Morzu Śródziemnym. Truchleli najodważniejsi,

ale panna Izabela ze śmiechem przysłuchiwała się łoskotowi druzgotanych skał i

trzeszczeniu okrętu, ani przypuszczając możliwości niebezpieczeństwa. Natura

urządziła dla niej piękne widowisko z piorunów, kamieni i morskiego odmętu,

jak w innym czasie pokazała jej księżyc nad Jeziorem Genewskim albo nad

wodospadem Renu rozdarła chmury, które zakrywały słońce. To samo przecie

robią co dzień maszyniści teatrów i nawet w zdenerwowanych damach nie

wywołują obawy.

Ten świat wiecznej wiosny, gdzie szeleściły jedwabie, rosły tylko rzeźbione

drzewa, a glina pokrywała się artystycznymi malowidłami, ten świat miał swoją

specjalną ludność. Właściwymi jego mieszkańcami były księżniczki i książęta,

hrabianki i hrabiowie tudzież bardzo stara i majętna szlachta obojej płci.

Znajdowały się tam jeszcze damy zamężne i panowie żonaci w charakterze

gospodarzy domów, matrony strzegące wykwintnego obejścia i dobrych

obyczajów i starzy panowie, którzy zasiadali na pierwszych miejscach przy

stole, oświadczali młodzież, błogosławili ją i grywali w karty. Byli też biskupi,

wizerunki Boga na ziemi, wysocy urzędnicy, których obecność zabezpieczała

świat od nieporządków społecznych i trzęsienia ziemi, a nareszcie dzieci, małe

cherubiny, zesłane z nieba po to, ażeby starsi mogli urządzać kinderbale.

Wśród stałej ludności zaczarowanego świata ukazywał się od czasu do czasu

zwykły śmiertelnik, który na skrzydłach reputacji potrafił wzbić się aż do

szczytów Olimpu. Zwykle bywał nim jakiś inżynier, który łączył oceany albo

wiercił czy też budował Alpy. Był jakiś kapitan, który w walce z dzikimi stracił

swoją kompanię, a sam okryty ranami ocalał dzięki miłości murzyńskiej

księżniczki. Był podróżnik, który podobno odkrył nową część świata, rozbił się

z okrętem na bezludnej wyspie i bodaj czy nie kosztował ludzkiego mięsa.

Bywali tam wreszcie sławni malarze, a nade wszystko natchnieni poeci, którzy

w sztambuchach hrabianek pisywali ładne wiersze, mogli kochać się bez nadziei

i uwieczniać wdzięki swoich okrutnych bogiń naprzód w gazetach, a następnie

w oddzielnych tomikach, drukowanych na welinowym papierze.

Cała ta ludność, między którą ostrożnie przesuwali się wygalonowani lokaje,

damy do towarzystwa, ubogie kuzynki i łaknący wyższych posad kuzyni, cała ta

ludność obchodziła wieczne święto.

32

Od południa składano sobie i oddawano wizyty i rewizyty albo zjeżdżano się w

magazynach. Ku wieczorowi bawiono się przed obiadem, w czasie obiadu i po

obiedzie. Potem jechano na koncert lub do teatru, ażeby tam zobaczyć inny

sztuczny świat, gdzie bohaterowie rzadko kiedy jedzą i pracują, ale za to wciąż

gadają sami do siebie- gdzie niewierność kobiet staje się źródłem wielkich

katastrof i gdzie kochanek, zabity przez męża w piątym akcie, na drugi dzień

zmartwychwstaje w pierwszym akcie, ażeby popełniać te same błędy i gadać do

siebie nie będąc słyszanym przez osoby obok stojące. Po wyjściu z teatru znowu

zbierano się w salonach, gdzie służba roznosiła zimne i gorące napoje, najęci

artyści śpiewali, młode mężatki słuchały opowiadań porąbanego kapitana o

murzyńskiej księżniczce, panny rozmawiały z poetami o powinowactwie dusz,

starsi panowie wykładali inżynierom swoje poglądy na inżynierią, a damy w

średnim wieku półsłówkami i spojrzeniami walczyły między sobą o podróżnika,

który jadł ludzkie mięso. Potem zasiadano do kolacji, gdzie usta jadły, żołądki

trawiły, a buciki rozmawiały o uczuciach lodowatych serc i marzeniach głów

niezawrotnych. A potem - rozjeżdżano się, ażeby w śnie rzeczywistym nabrać

sił do snu życia.

Poza tym czarodziejskim był jeszcze inny świat - zwyczajny.

O jego istnieniu wiedziała panna Izabela i nawet lubiła mu się przypatrywać z

okna karety, wagonu albo z własnego mieszkania. W takich ramach i z takiej

odległości wydawał on się jej malowniczym i nawet sympatycznym. Widywała

rolników powoli orzących ziemię - duże fury ciągnione przez chudą szkapę -

roznosicieli owoców i jarzyn - starca, który tłukł kamienie na szosie - posłańców

idących gdzieś z pośpiechem - ładne i natrętne kwiaciarki - rodzinę złożoną z

ojca, bardzo otyłej matki i czworga dzieci, parami trzymających się za ręce -

eleganta niższej sfery, który jechał dorożką i rozpierał się w sposób bardzo

zabawny - czasem pogrzeb. I mówiła sobie, że tamten świat, choć niższy, jest

ładny; jest nawet ładniejszy od obrazów rodzajowych, gdyż porusza się i

zmienia co chwilę.

I jeszcze wiedziała panna Izabela, że jak w oranżeriach rosną kwiaty, a w

winnicach winogrona, tak w tamtym, niższym świecie wyrastają rzeczy jej

potrzebne. Stamtąd pochodzi jej wierny Mikołaj i Anusia, tam robią rzeźbione

fotele, porcelanę, kryształy i firanki, tam rodzą się froterzy, tapicerowie,

ogrodnicy i panny szyjące suknie. Będąc raz w magazynie kazała zaprowadzić

się do szwalni i bardzo ciekawym wydał się jej widok kilkudziesięciu

pracownic, które krajały; fastrygowały i układały na formach fałdy ubrań. Była

pewna, że robi im to wielką przyjemność, ponieważ te panny, które brały jej

miarę albo przymierzały suknie, były zawsze uśmiechnięte i bardzo

zainteresowane tym, ażeby strój leżał na niej dobrze.

I jeszcze wiedziała panna Izabela, że na tamtym, zwyczajnym świecie trafiają

się ludzie nieszczęśliwi. Więc każdemu ubogiemu, o ile spotkał ją, kazała dawać

po kilka złotych ; raz spotkawszy mizerną matkę z bladym jak wosk dzieckiem

przy piersi oddała jej bransoletę, a brudne, żebrzące dzieci obdarzała cukierkami

33

i całowała z pobożnym uczuciem. Zdawało się jej, że w którymś z tych

biedaków, a może w każdym, jest utajony Chrystus, który zastąpił jej drogę,

ażeby dać okazję do spełnienia dobrego czynu.

W ogóle dla ludzi z niższego świata miała serce życzliwe. Przychodziły jej na

myśl słowa Pisma Świętego: „W pocie czoła pracować będziesz.” Widocznie

popełnili oni jakiś ciężki grzech, skoro skazano ich na pracę; ależ tacy jak ona

aniołowie nie mogli nie ubolewać nad ich losem. Tacy jak ona, dla której