Выбрать главу

Nagle rozeszły się wieści o złym stanie interesów pana Tomasza i - z całego

legionu konkurentów - zostało pannie Izabeli tylko dwu poważnych : pewien

baron i pewien marszałek, bogaci, ale starzy.

Teraz spostrzegła panna Izabela, że w wielkim świecie usuwa jej się grunt pod

nogami, więc zdecydowała się obniżyć skalę wymagań. Ale że baron i

marszałek, pomimo swoich majątków budzili w niej niepokonaną odrazę, więc

odkładała stanowczą decyzję z dnia na dzień. Tymczasem pan Tomasz zerwał z

towarzystwem. Marszałek nie mogąc się doczekać odpowiedzi wyjechał na

wieś, strapiony baron za granicę i - panna Izabela pozostała kompletnie samą.

Wprawdzie wiedziała, że każdy z nich wróci na pierwsze zawołanie, ale -

którego tu wybrać ?... jak przytłumić wstręt ?... Nade wszystko zaś, czy podobna

robić z siebie taką ofiarę mając niejaką pewność, że kiedyś odzyska majątek, i

wiedząc, że wówczas znowu będzie mogła wybierać. Tym razem już wybierze,

poznawszy, jak ciężko jej żyć poza towarzystwem salonów...

Jedna rzecz w wysokim stopniu ułatwiała jej wyjście za mąż dla stanowiska.

Oto panna Izabela nigdy. nie była zakochaną. Przyczyniał się do tego jej

chłodny temperament, wiara, że małżeństwo obejdzie się bez poetycznych

dodatków, nareszcie miłość idealna, najdziwniejsza, o jakiej słyszano.

Raz zobaczyła w pewnej galerii rzeźb posąg Apollina, który na niej zrobił tak

silne wrażenie, że kupiła piękną jego kopię i ustawiła w swoim gabinecie.

Przypatrywała mu się całymi godzinami, myślała o nim i... kto wie, ile

pocałunków ogrzało ręce i nogi marmurowego bóstwa ?... I stał się cud:

pieszczony przez kochającą kobietę głaz ożył. A kiedy pewnej nocy zapłakana

36

usnęła, nieśmiertelny zstąpił ze swego piedestału i przyszedł do niej w

laurowym wieńcu na głowie, jaśniejący mistycznym blaskiem.

Siadł na krawędzi jej łóżka, długo patrzył na nią oczyma, z których przeglądała

wieczność, a potem objął ją w potężnym uścisku i pocałunkami białych ust

ocierał łzy i chłodził jej gorączkę.

Odtąd nawiedzał ją coraz częściej i omdlewającej w jego objęciach szeptał on,

bóg światła, tajemnice nieba i ziemi, jakich dotychczas nie wypowiedziano w

śmiertelnym języku. A przez miłość dla niej sprawił jeszcze większy cud, gdyż

w swym boskim obliczu kolejno ukazywał jej wypiększone rysy tych ludzi,

którzy kiedykolwiek zrobili na niej wrażenie.

Raz był podobnym do odmłodzonego jenerała-bohatera, który wygrał bitwę i z

wyżyn swego siodła patrzył na śmierć kilku tysięcy walecznych. Drugi raz

przypominał twarzą najsławniejszego tenora, któremu kobiety rzucały kwiaty

pod nogi, a mężczyźni wyprzęgali konie z powozu. Inny raz był wesołym i

pięknym księciem krwi jednego z najstarszych domów panujących ; inny raz

dzielnym strażakiem, który za wydobycie trzech osób z płomieni na piątym

piętrze dostał legię honorową ; inny raz był wielkim rysownikiem, który

przytłaczał świat bogactwem swojej fantazji, a inny raz weneckim gondolierem

albo cyrkowym atletą nadzwyczajnej urody i siły.

Każdy z tych ludzi przez pewien czas zaprzątał tajemne myśli panny Izabeli,

każdemu poświęcała najcichsze westchnienia rozumiejąc, że dla tych czy innych

powodów kochać go nie może, i - każdy z nich za sprawą bóstwa ukazywał się

w jego postaci, w półrzeczywistych marzeniach. A od tych widzeń oczy panny

Izabeli przybrały nowy wyraz- jakiegoś nadziemskiego zamyślenia. Niekiedy

spoglądały one gdzieś ponad ludzi i poza świat; a gdy jeszcze jej popielate

włosy na czole ułożyły się tak dziwnie, jakby je rozwiał tajemniczy podmuch,

patrzącym zdawało się, że widzą anioła albo świętą.

Przed rokiem w jednej z takich chwil zobaczył pannę Izabelę Wokulski. Odtąd

serce jego nie zaznało spokoju.

Prawie w tym samym czasie pan Tomasz zerwał z towarzystwem i na znak

swoich rewolucyjnych usposobień zapisał się do Resursy Kupieckiej. Tam z

pomiatanymi niegdyś garbarzami, szczotkarzami i dystylatorami grywał w

wista, głosząc na prawo i na lewo, że arystokracja nie powinna zasklepiać się w

wyłączności, ale przodować oświeconemu mieszczaństwu, a przez nie

narodowi. Za co wywzajemniając się, dumni dziś garbarze, szczotkarze i

dystylatorzy raczyli przyznawać, że pan Tomasz jest jedynym arystokratą, który

pojął swe obowiązki względem kraju i spełnia je sumiennie. Mogli byli dodać:

spełnia co dzień od dziewiątej wieczór do północy.

I kiedy w ten sposób pan Tomasz dźwigał jarzmo stanowiska, panna Izabela

trawiła się w samotności i ciszy swego pięknego lokalu. Nieraz Mikołaj już

twardo drzemał w fotelu, panna Florentyna, zatkawszy sobie uszy watą, na

dobre spała, a do pokoju panny Izabeli sen jeszcze nie zapukał, odpędzany przez

wspomnienia. Wtedy zrywała się z łóżka i odziana w lekki szlafroczek całymi

37

godzinami chodziła po salonie, gdzie dywan głuszył jej kroki i tylko tyle było

światła, ile go rzucały dwie skąpe latarnie uliczne.

Chodziła, a w ogromnym pokoju tłoczyły się jej smutne myśli i widziadła osób,

które tu kiedyś bywały. Tu drzemie stara księżna; tu dwie hrabiny informują się

u prałata: czy można dziecko ochrzcić wodą różaną? Tu rój młodzieży zwraca

ku niej tęskne spojrzenia albo udanym chłodem usiłuje podniecić w niej

ciekawość; a tam girlanda panien, które pieszczą ją wzrokiem, podziwiają albo

jej zazdroszczą. Pełno świateł, szelestów, rozmów, których większa część, jak

motyle około kwiatów, krążyły około jej piękności. Gdzie ona się znalazła, tam

obok niej wszystko bladło; inne kobiety były jej tłem, a mężczyźni

niewolnikami.

I to wszystko przeszło!... I dziś w tym salonie - chłodno; ciemno i pusto... Jest

tylko ona i niewidzialny pająk smutku, który zawsze zasnuwa szarą siecią te

miejsca, gdzie byliśmy szczęśliwi i skąd szczęście uciekło. Już uciekło!... Panna

Izabela wyłamywała sobie palce, ażeby pohamować się od łez, których wstyd jej

było nawet w pustce i w nocy.

Wszyscy ją opuścili, z wyjątkiem - hrabiny Karolowej, która kiedy wezbrał jej

zły humor, przychodziła tu i szeroko zasiadłszy na kanapie, prawiła wśród

westchnień :

- Tak, droga Belciu, musisz przyznać, że popełniłaś kilka błędów nie do

darowania. Nie mówię o Wiktorze Emanuelu, bo tamto był przelotny kaprys

króla - trochę liberalnego i zresztą bardzo zadłużonego. Na takie stosunki trzeba

mieć więcej - nie powiem: taktu, ale - doświadczenia - ciągnęła hrabina,

skromnie spuszczając powieki. - Ale wypuścić czy - jeżeli chcesz - odrzucić

hrabiego Saint-Auguste, to już daruj!.. Człowiek młody, majętny, bardzo

dobrze, i jeszcze z taką karierą!... Teraz właśnie przewodniczy jednej deputacji

do Ojca świętego i zapewne dostanie specjalne błogosławieństwo dla całej

rodziny, no - a hrabia Chambord nazywa go cher cousin... Ach, Boże!