swata!...
Rzecki opuścił doktora tak zmartwiony, że nawet nie uważał na brutalność jego
ostatnich słów.
Dopiero na ulicy spostrzegł się i uczuł żal do Szumana.
„Ot, przyjaźń żydowska!” - mruknął.
Wielki post nie był tak nudny, jak obawiano się w modnym świecie.
Naprzód Opatrzność zesłała wezbranie Wisły, co dało powód do publicznego
koncertu i kilku prywatnych wieczorów z muzyką i deklamacją. Następnie w
szeregu prelegentów na Osady Rolne wystąpił jeden krakowianin, nadzieja partii
arystokratycznej, na którego odczyt wybrało się najlepsze towarzystwo. Potem
Szegedyn uległ powodzi, co znowu wywołało wprawdzie nieduże składki, ale za
to ogromny ruch w salonach. Odbył się nawet w domu hrabiny teatr amatorski,
na którym odegrano dwie sztuki w języku francuskim i jedną w angielskim.
We wszystkich tych filantropijnych zajęciach panna Izabela przyjmowała
czynny udział. Bywała na koncertach, zajmowała się wręczeniem bukietu
uczonemu krakowianinowi, występowała w żywym obrazie w roli anioła litości
i grała w sztuce Musseta Nie igra się z miłością.Panowie Niwiński, Malborg,
Rydzewski i Pieczarkowski prawie zasypali ją bukietami, a pan Szastalski
zwierzył się kilku damom, że prawdopodobnie w tym jeszcze roku będzie
musiał odebrać sobie życie.
505
Gdy rozeszła się wieść o zamierzonym samobójstwie, pan Szastalski stał się
bohaterem rautów, a panna Izabela zyskała przydomek okrutnej. Kiedy panowie
powymykali się na wista, wówczas damy pewnego wieku miały największą
przyjemność w tym, ażeby za pomocą dowcipnych manewrów zbliżyć pannę
Izabelę z Szastalskim. Z nieopisanym współczuciem przypatrywały się przez
lornetki cierpieniom młodego człowieka; prawie starczyło im to za koncert.
Gniewały się tylko na pannę Izabelę widząc, że ona rozumie swoje
uprzywilejowane stanowisko, a każdym ruchem i spojrzeniem zdaje się mówić:
patrzcie, to mnie on kocha, przeze mnie jest nieszczęśliwy!...
Wokulski znajdował się niekiedy w tych towarzystwach, widział lornetki dam
skierowane na Szastalskiego i pannę Izabelę, nawet słyszał uwagi, które
brzęczały mu około uszu jak osy, ale nic nie rozumiał. Nim wreszcie nikt się nie
zajmował, odkąd dowiedziano się, że jest poważnym konkurentem.
- Nieszczęśliwa miłość budzi daleko więcej interesu - szepnęła raz panna
Rzeżuchowska do pani Wąsowskiej.
- Kto wie, gdzie tu naprawdę jest miłość nieszczęśliwa, a nawet tragiczna!... -
odpowiedziała pani Wąsowska patrząc na Wokulskiego.
W kwadrans później panna Rzeżuchowska kazała przedstawić sobie
Wokulskiego, a w ciągu następnego kwadransa zawiadomiła go (spuszczając
przy tym oczy), że jej zdaniem najpiękniejszą rolą kobiety jest pielęgnować
ranione serca, które cierpią w milczeniu.
Pewnego dnia przy końcu marca Wokulski przyszedłszy do panny Izabeli zastał
ją w doskonałym humorze.
- Wyborna wiadomość! - zawołała witając się z nim niezwykle gorąco. - Czy
wie pan, że przyjechał ten znakomity skrzypek Molinari...
- Molinari?... - powtórzył Wokulski. - Ach, tak, widziałem go w Paryżu.
- Tak pan chłodno o nim mówi? - zdziwiła się panna Izabela.- Czyby jego gra
nie podobała się panu?...
- Przyznam się pani, że nawet nie uważałem, jak on gra.
- To niepodobna!... to chyba nie słyszał go pan... Pan Szastalski (no, on zawsze
przesadza) powiedział, że tylko słuchając Molinariego mógłby umrzeć bez żalu.
Pani Wywrotnicka jest nim zachwycona, a pani Rzeżuchowska ma zamiar
wydać dla niego raut.
- O ile mi się zdaje, jest to dosyć mierny skrzypek.
- Ależ, panie!... Pan Rydzewski i pan Pieczarkowski mieli sposobność widzieć
jego album, złożone z samych recenzyj... Pan Pieczarkowski mówi, że
Molinariemu ofiarowali to jego wielbiciele. Otóż wszyscy europejscy
recenzenci nazywają go genialnym.
Wokulski potrząsnął głową.
- Widziałem go w sali, gdzie najdroższe miejsce kosztowało dwa franki.
- To niepodobna, to chyba nie on... On dostał order od ojca świętego, od szacha
perskiego, ma tytuł... Miernych skrzypków nie spotykają takie odznaczenia.
506
Wokulski z podziwem przypatrywał się zarumienionej twarzy i błyszczącym
oczom panny Izabeli. Były to tak silne argumenta, że zwątpił we własną pamięć
i odparł:
- Może być...
Ale pannę Izabelę w przykry sposób dotknęła jego obojętność dla sztuki.
Sposępniała i przez resztę dnia rozmawiała z Wokulskim dosyć chłodno.
„Głupiec jestem! - pomyślał wychodząc. - Zawsze muszę się wyrwać z czymś,
co jej robi przykrość. Jeżeli jest melomanką, może uważać za świętokradztwo
moje zdanie o Molinarim...”
I przez cały następny dzień gorzko wyrzucał sobie nieznajomość sztuki,
prostactwo, niedelikatność, a nawet brak szacunku dla panny Izabeli.
„Z pewnością - mówił - znakomitszym jest ten skrzypek, który na niej zrobi
wrażenie, aniżeli ten, który by mnie się podobał. Trzeba być arogantem, ażeby
wypowiadać sądy tak stanowcze, tym bardziej że musiałem nie poznać się na
jego grze...”
Wstyd go ogarnął.
Na trzeci dzień otrzymał od panny Izabeli krótki liścik:
„Panie - pisała. - Musi mi pan ułatwić zaznajomienie się z Molinarim, ale to
koniecznie, koniecznie... Obiecałam Cioci, że skłonię go, ażeby zagrał u niej na
ochronę; pojmuje więc pan, ile mi na tym zależy.”
W pierwszej chwili zdawało się Wokulskiemu, że zbliżenie się do genialnego
skrzypka będzie jednym z najtrudniejszych zadań, jakie mu kazano rozwiązać.
Szczęściem, przypomniał sobie, że ma znajomego muzyka, który nie tylko
poznał się z Molinarim, ale już chodził za nim i przesiadywał u niego jak cień.
Kiedy zwierzył się z kłopotu przed muzykiem, ten naprzód szeroko otworzył
oczy, potem zmarszczył brwi, w końcu zaś, po długim namyśle, odparł:
- O, to sprawa trudna, bardzo trudna, ale dla pana postaramy się. Tylko muszę
go przygotować, dobrze usposobić... I wie pan, jak zrobimy?... Niech pan jutro
zajdzie do hotelu o pierwszej w południe; ja tam będę na śniadaniu. Wtedy niech
pan wywoła mnie nieznacznie przez służącego, a już ja wyrobię panu audiencję.
Te ostrożności i ton, jakim je wypowiadano, przykro dotknęły Wokulskiego;
mimo to w oznaczonym terminie poszedł do hotelu.
- Pan Molinari w domu? - zapytał szwajcara.
Szwajcar, człowiek znajomy, wyprawił pomocnika na górę, sam zaś zaczął
bawić Wokulskiego rozmową:
- To, wielmożny panie, mamy ruch w hotelu z tym Włochem!...
Schodzą się państwo jak do cudownego obrazu, ale najwięcej kobiety...
- Oho?...
- Tak, wielmożny panie. Taka najpierwej przysyła mu list, potem bukiet, a
nareszcie sama przychodzi za woalką, bo myśli, że jej nikt nie pozna... To,
panie, śmiech dla całej służby!... On nie każdą przyjmuje, choć która da jego
lokajowi ze trzy ruble. Ale czasem, jak trafi mu się dobry humor, to nieraz