507
dobiera sobie chłopisko jeszcze dwa numery, każdy w innej stronie korytarza, i
w każdym inną rozwesela... Taki, bestia, zajadły.
Wokulski spojrzał na zegarek. Upłynęło z dziesięć minut na czekaniu, więc
pożegnał szwajcara i poszedł na schody czując, że gniew zaczyna w nim kipieć.
„Tęgi blagier! - myślał. - Ale też i miłe te kobietki...”
W drodze spotkał go zadyszany pomocnik szwajcara.
- Pan Molinari - rzekł - kazał prosić, ażeby jaśnie pan chwilkę zaczekał...
Wokulski chciał schwycić za kark posłańca, ale pohamował się i zawrócił na
dół.
- Jaśnie pan odchodzi?... Co mam powiedzieć panu Molinaremu?...
- Powiedz mu, ażeby... Rozumiesz?
- Powiem, jaśnie panie, tylko on nie zrozumie - odpowiedział zadowolony lokaj,
a wpadłszy do szwajcara rzekł:
- Przynajmniej znalazł się choć jeden pan, co się poznał na tym kundlu
Włochu... O, hycel! łeb to zadziera, ale nim ci da, człeku, dziesiątczynę, to ją
pierwej ze trzy razy obejrzy... Legawa suka go urodziła, pokrakę... Zgnilec...
obieżyświat... kopernik !...
Była chwila, że Wokulski uczuł żal do panny Izabeli. Jak można zapalać się do
człowieka, z którego nawet hotelowa służba żartuje!... Jak można zapisywać się
na długą listę jego wielbicielek... Czy w końcu godziło się zmuszać go, ażeby
szukał znajomości z takim płytkim blagierem!...
Ale wnet ochłonął; przyszła mu bardzo słuszna uwaga, że panna Izabela nie
znając Molinariego daje się tylko unosić prądowi jego reputacji.
„Pozna go i ochłonie - pomyślał. - Tylko już ja nie będę im służył za
pośrednika.”
Kiedy Wokulski wrócił do domu, zastał u siebie Węgiełka, który czekał na
niego od godziny.
Chłopak wyglądał po warszawsku, ale był trochę mizerny.
- Wychudłeś, zbladłeś - rzekł Wokulski przypatrzywszy mu się. Łajdaczysz się
czy co?...
- Nie, panie, tylko dziesięć dni chorowałem. Coś mi się zrobiło na szyi takie
paskudne, że mnie doktór pokrajał. Ale już wczoraj poszedłem do roboty.
- Potrzebujesz pieniędzy?
- Nie, panie. Chciałem tylko opowiedzieć się względem powrotu do Zasławia.
- Już cię korci. A nauczyłeś się czego?
- Ojej! I ze ślusarką się trochę... i według stolarki... Koszyków nauczyłem się też
wcale pięknych i rysować. A nawet jakby przyszło do malowania, to też...
Mówiąc to kłaniał się, rumienił i miętosił czapkę w ręku.
- Dobrze - odezwał się po chwili Wokulski. - Na narzędzia dostaniesz sześćset
rubli. Wystarczy?... A kiedy chcesz wracać?
Chłopak zaczerwienił się jeszcze mocniej i pocałował Wokulskiego w rękę.
- Bo ja jeszcze, z przeproszeniem łaski pańskiej, chciałbym się ożenić... Tylko
nie wiem...
508
Poskrobał się w głowę.
- Z kimże to? - spytał Wokulski.
- Z tą panną Marianną, co mieszka u furmanów Wysockich. Ja też mieszkam w
tym domu, tylko na górze.
„Chce się żenić z moją magdalenką?” - pomyślał Wokulski. Przeszedł się po
pokoju i rzekł:
- A dobrze ty znasz pannę Mariannę?
- Co nie mam znać? Przecie widujemy się co dzień trzy razy, a czasami to i
przez całą niedzielę albo ja siedzę u niej, albo oboje u Wysockich.
- No tak. Ale czy wiesz, czym ona była przed rokiem?,
- Wiem, panie. Ledwiem tu przyjechał z łaski pańskiej, zaraz Wysocka mówi do
mnie: „Uważaj, młody, bo ona się puszczała...” Takim sposobem od pierwszego
dnia wiedziałem, co ona za jedna; okpistwa ze mną nie robiła żadnego.
- I jakże się stało, że chcesz żenić się z nią?
- Bóg wie, panie, ani tak, ani owak. Nawet z początku to śmiałem się z niej i jak
kto przechodził za oknem, mówiłem: „Pewno i ten znajomy panny Marianny,
boś panna nie z jednego pieca chleb jadła.” A ona nic, tylko spuści głowę, kręci
maszyną, aż warczy, i ognie jej na twarz biją.
Później spostrzegłem się, że mi ktoś łata bieliznę; więc na Boże Narodzenie
kupiłem jej za dziesięć złotych parasol, a ona sześć chustek perkalowych z
moim nazwiskiem. A Wysocka mówi: „Nie daj się, młody, bo to probantka!...”
Więcem se do głowy nie dopuszczał, choć gdyby nie była ladaco, już bym się w
zapusty ożenił.
Akurat w Popielec Wysocki rozpowiedział mi, jak się z nią zrobił ten interes,
niby z panną Marianną. Zgodziła ją jakaś pani w aksamitach do służby, no i
miała służbę, niech ręka boska broni! Coraz chce uciekać, ale ją łapią i mówią:
„Albo siedź tu, albo oddamy cię do kryminału za złodziejstwo.” „Cóżem ja
ukradła” - ona mówi. „Nasze dochody, psiawiaro!” - oni krzyczą. I tak by
siedziała (rozpowiadał Wysocki) do sądnego dnia, gdyby jej pan Wokulski nie
zobaczył w kościele. Wtedy ją wykupił i wyratował.
- Mów dalej, mów - odezwał się Wokulski spostrzegłszy, że Węgiełek waha się.
- Zaraz mnie tknęło - ciągnął Węgiełek - że to nie żadne łajdactwo, tylko
nieszczęście. I pytam się Wysockiego: „Ożeniłby się pan z panną Marianną?” „I
z jedną babą jest utrapienie” - on mówi. „Ale żeby pan Wysocki był w
kawalerskiej kondycji, to co?” „Eh mówi - kiedy już nie mam ciekawości do
kobiet.” Widząc ja, że stary nie chce gadać, takem go zaklął, że mi w końcu
powiedział: „Nie ożeniłbym się, bo nie miałbym przekonania, że się w niej stary
obyczaj nie odezwie. Kobieta jak dobra, to dobra, ale jak się rozwydrzy, niczym
diabeł.”
Tymczasem na początku świętego postu zesłał Pan Bóg miłosierny na mnie
takiego bolaka, żem musiał leżeć w domu, i jeszcze doktór mnie pokrajał. Aż tu
panna i Marianna jak nie zacznie do mnie chodzić, łóżko prześciełać, pokrajanie
mi opatrywać... Mówił doktór, żeby nie jej opatrunki, tobym z tydzień dłużej
509
leżał. Mnie nieraz złość brała, osobliwie, jak mnie trzęsło, więc jednego dnia
mówię: „Co sobie panna Marianna robi subiekcję?... Panna myśli, że ja się z
panną ożenię, a ja chybabym zgłupiał, żeby się z taką wiązać, co się dziesięciu
wysługiwała.”
A ona na to nic, tylko spuściła głowę i łzy jej kap... kap...
„Przecie ja rozumiem - mówi - żeby się pan Węgiełek ze mną nie ożenił...
Aż mnie, z przeproszeniem łaski pańskiej, zemdliło z wielkiej litości, kiedym to
usłyszał. I zaraz powiedziałem Wysockiej: „Wie pani Wysocka co, może ja się z
panną Marianną ożenię...'
A ona na to: „Nie bądź głupi, bo...”
Kiedy nie śmiem mówić - dodał nagle Węgiełek, znowu całując Wokulskiego w
rękę.
- Mów śmiało.
- „Bo - rzekła mi pani Wysocka - jakbyś się ożenił z panną Marianną, to może
byś obraził pana Wokulskiego za jego łaskę nad nami wszystkimi... Kto zaś wie,
czy panna Marianna do niego nie chodzi...”
Wokulski zatrzymał się przed nim.
- Tego się lękasz? - spytał. - Daję ci słowo honoru, że nigdy nie widuję tej
panny.
Węgiełek odetchnął