Выбрать главу

- To i chwała Bogu. Bo jedno, że nie śmiałbym przecie panu włazić w drogę za

jego dobroć, a po drugie...

- Cóż po drugie?

- Po drugie, widzi pan, że ona się puszczała, to przez nieszczęście, źli ludzie ją

skrzywdzili i temu ona nie winna. Ale żeby ona teraz nade mną chorym płakała,

a do wielmożnego pana chodziła, to już byłaby taka szelma jak wściekły pies, co

to tylko zabić, ażeby ludzi nie kąsał.

- A zatem?... - spytał Wokulski.

- Ha, cóż? ożenię się po świętach - odparł Węgiełek. - Przecie ona za nie swoje

grzechy cierpieć nie może. Nie jej to była wola.

- Masz jeszcze jaki interes?

- Już nic.

- Więc bywaj zdrów, a przed ślubem wstąp do mnie. Ona będzie miała pięćset

rubli posagu, no i co potrzeba na bieliznę i gospodarstwo.

Węgiełek opuścił go bardzo wzruszony.

„Oto logika prostych serc! - pomyślał Wokulski. - Pogarda dla występku,

miłosierdzie dla nieszczęścia”

Naiwny mieszczanin w jego oczach wyrósł na posłannika odwiecznej

sprawiedliwości, który zdeptanej kobiecie przyniósł spokój i przebaczenie.

W końcu marca u państwa Rzeżuchowskich odbył się wielki raut z Molinarim;

Wokulski także otrzymał zaproszenie zaadresowane piękną rączką panny

Rzeżuchowskiej.

510

Przybył tam dosyć późno, właśnie w chwili kiedy mistrz dał się uprosić do

uszczęśliwienia słuchaczy koncertem własnej kompozycji.

Jeden z miejscowych muzyków usiadł towarzyszyć mu na fortepianie, drugi

przyniósł mistrzowi skrzypce, trzeci odwracał nuty akompaniatorowi, czwarty

stał za mistrzem w zamiarze podkreślania fizjognomią i gestami piękniejszych

albo trudniejszych ustępów.

Ktoś poprosił obecnych o spokojność, damy usiadły w półkole, mężczyźni

zgromadzili się za ich krzesłami, koncert zaczął się.

Teraz Wokulski spojrzał na skrzypka i przede wszystkim spostrzegł pewne

podobieństwo między nim i Starskim. Molinari miał takież same niewielkie

faworyciki, jeszcze mniejsze wąsiki i ten sam wyraz znużenia, jaki cechuje ludzi

posiadających szczęście u płci pięknej. Grał dobrze i wyglądał przyzwoicie, lecz

było widać po nim, że już pogodził się z rolą półbożka łaskawego dla swoich

wiernych.

Od czasu do czasu skrzypce odezwały się głośniej, stojący za mistrzem muzyk

robił minę zachwyconą, a po sali przebiegał cichy i krótki szmer. Pomiędzy

uroczyście nastrojonymi mężczyznami i zasłuchanymi, zamyślonymi,

rozmarzonymi lub drzemiącymi damami Wokulski dostrzegał kobiece

fizjognomie napiętnowane niezwykłym wyrazem. Były tam namiętnie

odrzucone głowy, zarumienione policzki, pałające oczy, rozchylone i drgające

usta, jakby pod wpływem narkotyku.

„Straszna rzecz! - pomyślał Wokulski. - Cóż to za chore indywidua wprzęgają

się do triumfalnego wozu tego pana...

Wtem spojrzał na bok i zrobiło mu się zimno... Zobaczył pannę Łęcką bardziej

odurzoną i roznamiętnioną od innych. Nie wierzył własnym oczom.

Mistrz grał z kwadrans, ale Wokulski nie słyszał już ani jednej nuty. Rozbudził

go dopiero przeciągły grzmot oklasków. Potem znowu zapomniał, gdzie jest, ale

za to doskonale widział, jak Molinari szepnął coś do ucha panu

Rzeżuchowskiemu, jak pan Rzeżuchowski wziął go pod rękę i - przedstawił

pannie Izabeli.

Przywitała go rumieńcem i wejrzeniem nieopisanego zachwytu. A ponieważ

proszono na kolację, mistrz podał jej rękę i zaprowadził do sali jadalnej. Przeszli

tuż obok niego, Molinari potrącił go łokciem, ale tak byli zajęci sobą, że panna

Izabela nawet nie spostrzegła Wokulskiego. Potem usiedli we czworo przy

jednym stoliku: pan Szastalski z panną Rzeżuchowską, Molinari z panną

Izabelą, i było znać, że jest im bardzo dobrze razem.

Wokulskiemu znowu zdawało się, że z oczu spada mu zasłona, poza którą widać

zupełnie inny świat i inną pannę Izabelę. Ale w tej samej chwili uczuł taki zamęt

w głowie, ból w piersiach, szał w nerwach, że uciekł do przedpokoju, a stamtąd

na ulicę obawiając się, że traci rozum.

„Boże miłosierny! - szepnął - zdejmijże ze mnie to przekleństwo...”

O kilka kroków od Molinariego, przy mikroskopijnym stoliczku, siedziała pani

Wąsowska z Ochockim.

511

- Moja kuzynka zaczyna mi się coraz mniej podobać - rzekł Ochocki patrząc na

pannę Izabelę. - Widzi ją pani?...

- Od godziny - odparła pani Wąsowska. - Ale zdaje mi się, że i Wokulski coś

spostrzegł, bo był bardzo zmieniony. Żal mi go.

- O, niech pani będzie spokojna o Wokulskiego. Prawda, że dziś jest rozbity, ale

jeżeli się raz ocknie... Takich nie zabijają wachlarzem.

- Więc może być dramat.

- Żadnego - rzekł Ochocki. - Ludzie o skoncentrowanych uczuciach wówczas

tylko są niebezpieczni, jeżeli nie mają rezerw...

- Mówisz pan o tej pani... jakże ona... Sta... Star?...

- Boże uchowaj, tam nic nie ma i nigdy nie było. Zresztą dla zakochanego

mężczyzny nie stanowi rezerwy inna kobieta.

- Więc cóż?

- Wokulski ma silny umysł i wie o cudownym wynalazku, którego wykończenie

naprawdę przewróciłoby świat...

- I pan wiesz o nim?

- Treść znam, dowód widziałem; nie znam tylko bliższych szczegółów.

Przysięgam - mówił zapalając się Ochocki - że dla takiej sprawy można by

poświęcić nawet dziesięć kochanek!

- Więc i mnie poświęciłbyś, niewdzięczniku?

- Alboż pani jest moją kochanką?... Nie jestem przecie lunatykiem.

- Ale kochasz się we mnie.

- Może jeszcze tak jak Wokulski w Izabeli?... Ani myślę... Choć każdej chwili

jestem gotów...

- W każdej chwili jesteś pan źle wychowany. Ale... tym lepiej, że się we mnie

nie kochasz.

- I nawet wiem, dlaczego lepiej. Pani wzdycha do Wokulskiego.

Panią Wąsowską oblał mocny rumieniec; zmieszała się tak, że wachlarz upadł

jej na posadzkę. Ochocki podniósł go.

- Nie chcę grać z panem komedii, mój potworze - odparła po chwili. - Obchodzi

mnie tak, że... robię wszystko, co jest w mojej mocy, ażeby dostał Belę,

ponieważ... ją kocha ten szaleniec...

- Przysięgam, że spomiędzy znajomych mi dam jesteś pani jedyną kobietą, która

naprawdę coś warta... Ale dosyć o tym. Od czasu kiedym poznał, że Wokulski

kocha Belę (a jak on ją kocha!), moja kuzynka robi na mnie dziwne wrażenie.

Dawniej uważałem ją za wyjątkową, dziś wydaje mi się pospolitą, dawniej

wzniosła, dziś jest płaska... Ale to tylko chwilami i jeszcze ostrzegam, że mogę

się mylić.

Pani Wąsowska uśmiechnęła się.

- Podobno - rzekła - ile razy mężczyzna patrzy na kobietę, szatan zakłada mu

różowe okulary.

- Czasami zdejmuje.

512

- Ale nie bez cierpień - odpowiedziała pani Wąsowska. - Wiesz pan co - dodała -

ponieważ jesteśmy prawie kuzynami, mówmy sobie t y...

- Bardzo dziękuję.

- Dlaczego?

- Nie mam zamiaru być wielbicielem pani.

- Ja proponuję panu przyjaźń.