Выбрать главу

tym różni się od ćmy...

„Mówi o pannie Łęckiej!...” - pomyślała pani Stawka i serce jej spieszniej

uderzyło.

Innym razem opowiedział jej dziwaczną historię:

- Słyszałem o dwu przyjaciołach, z których jeden mieszkał w Odessie, a drugi w

Tobolsku; nie widzieli się kilka lat i bardzo tęsknili za sobą.

Nareszcie przyjaciel tobolski, nie mogąc wytrzymać dłużej, postanowił zrobić

odeskiemu niespodziankę i nie uprzedzając go pojechał do Odessy. Nie zastał go

jednak w domu, ponieważ jego przyjaciel odeski, również stęskniony, pojechał

do Tobolska...

Interesa nie pozwoliły im zetknąć się w czasie powrotu. Zobaczyli się więc

dopiero po kilku latach i wie pani, co się pokazało?..

Pani Stawska podniosła na niego oczy.

- Oto obaj, szukając się, tego samego dnia zjechali się w Moskwie, stanęli w

tym samym hotelu i w sąsiednich numerach. Los czasami mocno żartuje z

ludzi...

- W życiu chyba nieczęsto się tak trafia... - szepnęła pani Stawska.

- Kto wie?... Kto wie?... - odparł Wokulski.

Pocałował ją w rękę i wyszedł zamyślony.

„Z nami tak nie będzie!...” - pomyślała, głęboko wzruszona.

Podczas wieczorów przepędzanych w domu pani Stawskiej Wokulski

stosunkowo był najbardziej ożywiony, trochę jadł i rozmawiał.

Lecz przez resztę dnia zapadał w apatię. Prawie nie jadł, tylko wypijał mnóstwo

herbaty, nie zajmował się interesami, nie był na kwartalnym posiedzeniu spółki,

nic nie czytał, a nawet nie myślał. Zdawało mu się, że potęga, której nie umiałby

nazwać, wyrzuciła go poza obręb wszelkich spraw, nadziei, pragnień i że jego

życie, podobne dziś do martwego ciężaru, toczy się wśród pustki.

„Przecież w łeb sobie nie wypalę - myślał. - Gdybym choć zbankrutował, ale

tak!... Pogardzałbym sam sobą, gdyby z tego świata miała mnie wymieść

spódnica... Trzeba było zostać w Paryżu... Kto wie, czy już dziś nie posiadałbym

broni, która prędzej czy później wytępi potwory z ludzką twarzą.”

Rzecki odgadując, co się z nim dzieje, zachodził w różnych porach dnia i

próbował wciągnąć go w rozmowę. Ale ani stan pogody, ani handel, ani

polityka nie obchodziły Wokulskiego. Raz się tylko ożywił, gdy pan Ignacy

zrobił wzmiankę, że Milerowa prześladuje panią Stawską.

- O cóż jej chodzi?

518

- Może zazdrości, że bywasz u pani Stawskiej, że jej płacisz dobrą pensję.

- Uspokoi się Milerowa - rzekł Wokulski - jak oddam sklep Stawskiej, a ją

zrobię kasjerką.

- Bój się Boga, dajże spokój!... - zawołał przestraszony Rzecki. - Zgubiłbyś tym

panią Stawską.

Wokulski zaczął chodzić.

- Masz rację. Ale swoją drogą, jeżeli baby kłócą się, trzeba je rozdzielić...

Namów Stawską, ażeby sama na siebie założyła sklep, a my jej dostarczymy

funduszów. Od razu o tym myślałem, a teraz widzę, że nie warto dłużej

odkładać.

Pan Ignacy, naturalnie, w tej chwili pobiegł do swoich pań i zawiadomił je o

wielkiej nowinie.

- Nie wiem, czy nam wypada przyjmować taką ofiarę? - odezwała się

zakłopotana pani Misiewiczowa.

- Cóż to za ofiara? - zawołał Rzecki. - Spłacicie nas panie w ciągu paru lat, i

basta. Jakże pani sądzi?... - zapytał Stawskiej.

- Zrobię tak, jak zechce pan Wokulski. Każe mi otworzyć sklep otworzę; każe

zostać u Milerowej, zostanę

- Ależ, Helenko!... - zreflektowała ją matka. - Pomyśl, na co się narażasz

mówiąc w podobny sposób?... Całe szczęście, że nas nie słyszy nikt obcy.

Pani Stawska umilkła ku wielkiemu zmartwieniu pani Misiewiczowej, którą

przerażała stanowczość córki dotychczas tak łagodnej i uległej.

Pewnego dnia Wokulski przechodząc ulicą spotkał karetę pani Wąsowskiej.

Ukłonił się i szedł dalej bez celu; wtem dopędził go służący.

- Jaśnie pani prosi...

- Co się z panem dzieje?... - zawołała piękna wdówka, gdy Wokulski zbliżył się

do powozu. - Siądź no pan, przejedziemy się po Alejach.

Wsiadł, pojechali.

- Co to znaczy? - ciągnęła pani Wąsowska. - Wyglądasz pan okropnie, już

blisko dziesięć dni nie byłeś u Beli... No, mówże pan coś!...

- Nie mam nic do powiedzenia. Nie jestem chory i nie sądzę, ażeby pannie

Izabeli były potrzebne moje wizyty.

- A jeżeli są potrzebne?

- Nigdy nie miałem tych złudzeń; dziś mniej niż kiedykolwiek.

- No, no... mój panie... mówmy jasno. Jesteś pan zazdrośnik, a to poniża

mężczyznę w oczach kobiet. Zirytowałeś się pan Molinarim...

- Myli się pani. Tak dalece nie jestem zazdrosny, że wcale nie przeszkadzam

pannie Izabeli wybierać pomiędzy mną i panem Molinarim. Wiem przecie, że w

tym wypadku obaj mamy równe prawa.

- O panie, to już zbyt ostre! - zgromiła go pani Wąsowska. - Cóż to, więc biedna

kobieta, jeżeli raczy ją uwielbiać jeden z was, nie może rozmawiać z innymi?...

Nie spodziewałam się, ażeby taki człowiek jak pan w taki haremowy sposób

traktował kobietę. Zresztą o co panu chodzi?.. Gdyby nawet Bela kokietowała

519

Molinariego, to i cóż?... Trwało to jeden wieczór i skończyło się tak

wzgardliwym pożegnaniem go ze strony Beli, że aż przykro było patrzeć.

Zgnębienie opuściło Wokulskiego.

- Pani łaskawa, nie udawajmy, że się nie rozumiemy. Pani wie, że dla

mężczyzny kochającego kobieta jest świętością jak ołtarz. Słusznie czy

niesłusznie, ale tymczasem tak jest. Otóż jeżeli pierwszy lepszy awanturnik

zbliża się do tej świętości jak do krzesła i postępuje z nią jak z krzesłem, a ołtarz

prawie zachwyca się podobnym traktowaniem, wówczas... pojmuje pani?...

Zaczynamy przypuszczać, że ów ołtarz jest naprawdę tylko krzesłem. Jasno się

wytłumaczyłem?...

Pani Wąsowska rzuciła się na poduszkach powozu.

- O panie, aż nadto jasno!... Co byś pan jednak powiedział, gdyby kokieteria

Beli była tylko niewinnym odwetem, a raczej ostrzeżeniem?..

- Do kogo wystosowanym?

- Do pana; wszakże pan ciągle zajmujesz się panią Stawską?...

- Ja?... Kto to powiedział?...

- Przypuśćmy, że naoczni świadkowie: pani Krzeszowska, pan Maruszewicz...

Wokulski pochwycił się za głowę.

- I pani wierzy temu?

- Nie, ponieważ zapewnił mnie Ochocki, że tam nic nie ma; czy jednak Belę

uspokoił kto w podobny sposób i czy mogłaby na tym poprzestać, to już inna

sprawa:

Wokulski ujął ją za rękę. - Pani droga - szepnął - cofam wszystko, com

powiedział z powodu tego Molinariego... Przysięgam pani, że czczę pannę

Izabelę i że największym dla mnie nieszczęściem jest moje nierozważne słowo...

Teraz dopiero widzę, czego się dopuściłem, mówiąc to...

Był tak wzruszony, że pani Wąsowskiej żal go się zrobiło.

- No, no - rzekła - niech pan się uspokoi i nie przesadza... Pod słowem honoru

(choć kobiety podobno nie mają honoru) zapewniam pana, że to, o czym

mówiliśmy, zostanie między nami. Zresztą jestem pewna, że nawet Bela