Выбрать главу

przebaczyłaby panu jego wybuch. Była to niegodziwość, ale... zakochanym

wybacza się nie takie niegodziwości.

Wokulski ucałował jej obie ręce, które mu wydarła.

- Proszę się do mnie nie umizgać, bo dla zakochanej kobiety mężczyzna jest

ołtarzem... A teraz wysiadaj pan, idź, o tam, do Beli i...

- I co pani?

- I przyznaj, że umiem dotrzymywać obietnic.

Głos jej drgnął, ale Wokulski nie spostrzegł tego. Wyskoczył z karety i pobiegł

do kamienicy zajmowanej przez pana Łęckiego, gdzie właśnie stanęli.

Gdy Mikołaj otworzył mu drzwi, kazał zameldować się pannie Łęckiej. Była

sama i przyjęła go natychmiast, zarumieniona i zmieszana.

- Tak dawno nie był pan u nas - rzekła. - Czy pan był chory?...

520

- Gorzej, pani - odpowiedział nie siadając. - Ciężko obraziłem panią bez

powodu...

- Pan mnie?..

- Tak, pani, obraziłem panią podejrzeniami. Byłem - mówił stłumionym głosem

- byłem na koncercie u państwa Rzeżuchowskich... Wyszedłem nawet nie

pożegnawszy się z panią... Już nie chcę mówić dalej... Czuję tylko, że ma pani

prawo nie przyjmować mnie jako człowieka, który nie ocenił pani... śmiał

posądzać...

Panna Izabela głęboko spojrzała mu w oczy i wyciągając rękę rzekła:

- Przebaczam... niech pan siada.

- Niech pani nie spieszy się z przebaczeniem, bo ono może podnieść moje

nadzieje...

Zamyśliła się.

- Mój Boże, i cóż na to poradzę?... niechże już pan ma nadzieję, jeżeli tak o nią

chodzi...

- I to pani mówi, panno Izabelo?...

- Tak widać było przeznaczone - odpowiedziała z uśmiechem.

Namiętnie ucałował jej rękę, której mu nie broniła, potem odszedł do okna i coś

zdjął z szyi.

- Niech pani przyjmie to ode mnie - rzekł i podał jej złoty medalion z

łańcuszkiem.

Panna Izabela ciekawie zaczęła się przyglądać.

- Dziwny prezent, nieprawdaż - mówił Wokulski otwierając medalion. - Widzi

pani tę blaszkę lekką jak pajęczyna?... A jednak jest to klejnot, jakiego nie

posiada żaden skarbiec, nasienie wielkiego wynalazku, który może ludzkość

przemienić. Kto wie, czy z tej blaszki nie urodzą się okręty napowietrzne. Ale

mniejsza o nie... Oddając go pani, składam moją przyszłość...

- Więc to jest talizman?

- Prawie. Jest to rzecz, która mogła mnie wyciągnąć z kraju, a cały mój majątek

i resztę życia utopić w nowej pracy. Może byłaby ona stratą czasu, maniactwem,

ale w każdym razie myśl o niej była jedyną rywalką pani. Jedyną... - powtórzył z

naciskiem.

- Myślał pan opuścić nas?

- Nawet nie dawniej jak dziś rano. Dlatego oddaję pani ten amulet. Odtąd,

oprócz pani, już nie mam innego szczęścia na świecie; została mi pani albo

śmierć.

- Jeżeli tak, więc biorę pana do niewoli - rzekła panna Izabela i zawiesiła

medalion na szyi. A kiedy przyszło wsunąć go za stanik, spuściła oczy i

zarumieniła się.

„Otom podły - pomyślał Wokulski. - I, ja taką kobietę podejrzywałem... Ach,

nędznik...”

Kiedy wrócił do siebie i wpadł do sklepu, był tak rozpromieniony, że pan Ignacy

nieledwie przeraził się.

521

- Co tobie? - zapytał

- Powinszuj mi. Jestem narzeczonym panny Łeckiej.

Ale Rzecki, zamiast winszować, mocno pobladł.

- Miałem list od Mraczewskiego - rzekł po chwili. - Suzin, jak wiesz, jeszcze w

lutym wysłał go do Francji...

- Więc?... - przerwał Wokulski.

- Ano pisze mi teraz z Lyonu, że Ludwik Stawski żyje i mieszka w Algierze,

tylko pod nazwiskiem Ernesta Waltera. Podobno handluje winem. Przed rokiem

ktoś go widział.

- Sprawdzimy to - odpowiedział Wokulski i spokojnie zanotował w katalogu

adres.

Odtąd każde popołudnie spędzał u państwa Łęckich, a nawet raz na zawsze

został zaproszony na obiady.

W kilka dni przyszedł do niego Rzecki.

- Cóż, mój stary! - zawołał Wokulski. - Jakże tam z księciem Lulu?... Gniewasz

się jeszcze na Szlangbauma, że śmiał sklep kupić?..

Stary subiekt pokręcił głową.

- Pani Stawska - rzekł - już nie jest u Milerowej... trochę chora... Mówi coś o

wyjeździe z Warszawy... Może byś tam wstąpił?..

- Prawda, trzeba by zajść - odparł pocierając czoło. - Mówiłeś z nią o sklepie?

- Owszem; pożyczyłem jej nawet tysiąc dwieście rubli.

- Z twoich biednych oszczędności?... Dlaczegóż nie ma pożyczyć ode mnie?...

Rzecki nic nie odpowiedział.

Przed drugą Wokulski pojechał do pani Stawskiej. Była bardzo mizerna; jej

słodkie oczy wydawały się jeszcze większe i jeszcze smutniejsze.

- Cóż to - spytał Wokulski - słyszałem, że pani chce opuścić Warszawę?

- Tak, panie... Może mąż powróci... - dodała stłumionym głosem.

- Mówił mi o tym Rzecki i pozwoli pani, że postaram się o sprawdzenie tej

wiadomości...

Pani Stawska zalała się łzami.

- Pan taki dobry dla nas - szepnęła. - Niechże pan będzie szczęśliwy...

O tej samej godzinie pani Wąsowska była z wizytą u panny Izabeli i

dowiedziała się od niej, że Wokulski został przyjęty.

- Nareszcie..: - rzekła pani Wąsowska. - Myślałam, że nigdy się nie zdecydujesz.

- Więc zrobiłam ci przyjemną niespodziankę - odpowiedziała panna Izabela. - W

każdym razie jest to idealny mąż: bogaty, nietuzinkowy, a nade wszystko

człowiek gołębiego serca. Nie tylko nie jest zazdrosny, ale nawet przeprasza za

podejrzenia. To mnie ostatecznie rozbroiło... Prawdziwa miłość ma zawiązane

oczy. Nic mi nie odpowiadasz?

- Myślę...

- O czym?

- Że jeżeli on tak zna ciebie, jak ty jego, to oboje bardzo się nie znacie.

- Tym przyjemniej zejdzie nam miodowy miesiąc.

522

- Życzę...

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY:

POGODZENI MAŁŻONKOWIE

Od połowy kwietnia pani baronowa Krzeszowska nagle zmieniła tryb życia.

Do tej pory dzień schodził jej na wymyślaniu Mariannie, na pisywaniu listów do

lokatorów o to, że schody są zaśmiecone, na wypytywaniu stróża: czy nie zdarł

kto karty wynajmu mieszkań? czy praczki z paryskiej pralni nocują w domu

albo czy rewirowy nie miał do niej jakiego interesu? Nie zapominała przy tym

upominać go, ażeby w razie zgłoszenia się konkurenta o lokal na trzecim piętrze

bacznie przypatrywał się, szczególniej ludziom młodym, a gdyby to byli

studenci, ażeby odpowiadał, że lokal już wynajęty.

- Uważaj, Kacprze, co ci mówię - kończyła - bo stracisz miejsce, jeżeli mi tu

zakradnie się jaki student. Mam już dosyć tych nihilistów, rozpustników,

ateuszów, którzy znoszą trupie główki.

Po każdej takiej konferencji stróż wróciwszy do swej komórki rzucał czapkę na

stół i wykrzykiwał:

- Albo się, psia mać, powieszę, albo dłużej nie wytrzymam z taką panią! W

piątek na targ - idź, stróżu, do apteki po dwa razy na dzień lataj, do magla drałuj