i choroba wie, gdzie nie chodź. Przecie już mi zapowiedziała, że będę z nią
jeździł na cmentarz do porządkowania grobu!... Słychane to rzeczy na
świecie?... Odejdę stąd na święty Jan, żebym miał dać komu dwadzieścia rubli
odstępnego...
Ale od połowy kwietnia pani baronowa złagodniała.
Złożyło się na to kilka okoliczności.
Przede wszystkim któregoś dnia odwiedził ją nieznany adwokat z poufnym
zapytaniem, czy pani baronowa nie wie czego o funduszach pana barona...
Gdyby zaś takowe gdzie istniały, o czym zresztą wątpi adwokat, należałoby je
wskazać dla uwolnienia pana barona od kompromitacji. Wierzyciele jego
bowiem gotowi są chwycić się ostatecznych środków.
Pani baronowa solennie upewniła adwokata, że jej małżonek, baron, pomimo
całej przewrotności i udręczeń, jakie jej zadał, żadnych funduszów nie posiada.
W tym miejscu dostała spazmów, co skłoniło adwokata do szybkiego odwrotu.
Gdy zaś kapłan sprawiedliwości opuścił jej mieszkanie, nader szybko powróciła
do zdrowia i zawoławszy Marianny rzekła do niej niezwykle spokojnym
głosem:
- Trzeba by, moja Marysiu, założyć świeże firanki, bo mam przeczucie, że
nieszczęśliwy nasz pan nawróci się...
W parę dni później był u baronowej książę w swojej własnej osobie. Zamknęli
się oboje w najodleglejszym pokoju i mieli długą konferencję, w trakcie której
pani parę razy zaniosła się od płaczu, a raz zemdlała. O czym by jednak mówili,
523
tego nie wie nawet Marianna. Tylko po odejściu księcia baronowa kazała
natychmiast wezwać pana Maruszewicza, a gdy przybiegł, rzekła dziwnie
łagodnym głosem, przeplatając mowę westchnieniami :
- Zdaje mi się, panie Maruszewicz, że mój zbłąkany mąż nareszcie się
opamięta... Bądź więc łaskaw, jedź do miasta i kup męski szlafrok i parę
pantofli. Weź na twoją miarę, bo wy obaj, biedacy, jesteście jednakowo
szczupli...
Pan Maruszewicz ruszył brwiami, ale wziął pieniądze i zrobił sprawunek.
Baronowej cena czterdziestu rubli za szlafrok i sześciu za pantofle wydała się
nieco wysoką, ale pan Maruszewicz odpowiedział, że nie zna się na cenie, że
kupował w pierwszorzędnych magazynach, i już nie mówiono o tym.
Znowu po kilku dniach do mieszkania pani Krzeszowskiej zgłosiło się dwu
Żydków zapytując, czy pan baron jest w domu... Pani baronowa, zamiast wpaść
na nich z krzykiem, jak to zwykle robiła, kazała im bardzo spokojnym tonem
wyjść za drzwi. Potem zawoławszy Kacpra rzekła
- Zdaje mi się, kochany Kacprze, że nasz biedny pan sprowadzi się do nas dziś
albo jutro. Trzeba położyć sukno na schodach od drugiego piętra... Tylko
uważaj, moje dziecko, ażeby nie pokradli prętów... I sukno trzeba co kilka dni
trzepać...
Od tej chwili już nie wymyślała Mariannie, nie pisywała listów, nie dręczyła
stróża... Tylko po całych dniach, z rękoma założonymi na piersi, chodziła po
swym rozległym mieszkaniu, blada, cicha, zirytowana.
Na turkot dorożki, zatrzymującej się przed domem, biegła do okna; na odgłos
dzwonka rzucała się do progu i spoza przymkniętych drzwi salonu nasłuchiwała,
kto rozmawia z Marianną.
Po paru dniach takiego trybu życia zrobiła się jeszcze bledszą i jeszcze bardziej
rozdrażnioną. Biegała coraz prędzej po coraz mniejszej przestrzeni, często
upadała na krzesło lub fotel z biciem serca, a nareszcie położyła się do łóżka.
- Każ zdjąć sukno ze schodów - rzekła do Marianny schrypniętym głosem. -
Panu znowu musiał jakiś łotr pożyczyć pieniędzy...
Ledwie to powiedziała, energicznie zadzwoniono do drzwi. Pani baronowa
posłała naprzód Mariannę, a sama tknięta przeczuciem, pomimo bólu głowy,
zaczęła się ubierać. Wszystko leciało jej z rąk.
Tymczasem Marianna, uchyliwszy drzwi zaczepione na łańcuch, zobaczyła w
sieni jakiegoś bardzo dystyngowanego jegomościa z jedwabnym parasolem i
ręczną walizką. Za jegomościem, który pomimo starannie ogolonych wąsów i
bujnych faworytów wyglądał nieco na kamerdynera, stali tragarze z kuframi i
tłomokami.
- A co to?.. - machinalnie zapytała służąca.
- Otworzyć drzwi, obie połowy!... - odparł jegomość z walizką. Rzeczy pana
barona i moje...
Drzwi otworzyły się, jegomość kazał tragarzom złożyć kufry i tłomoki w
przedpokoju i zapytał:
524
- Gdzie tu gabinet jaśnie pana?...
W tej chwili przybiegła baronowa w nie zapiętym szlafroku, z włosami w
nieładzie.
- Co to?... - zawołała wzruszonym głosem. - Ach, to ty, Leonie... Gdzie pan?..
- Zdaje się, że jaśnie pan u Stępka... Chciałbym złożyć rzeczy, ale nie widzę ani
gabinetu pana, ani pokoju dla mnie.
- Zaczekajże mówiła gorączkowo baronowa. - Zaraz Marianna wyniesie się z
kuchni, to ty tam...
- Ja w kuchni?... - spytał jegomość nazwany Leonem. - Chyba jaśnie pani
żartuje. Według umowy z panem mam mieć swój pokój...
Pani baronowa zmieszała się.
- Co ja mówię!... - rzekła. - To wiesz, mój Leonie, wprowadź się tymczasem na
trzecie piętro, do mieszkania po studentach...
- Tak to rozumiem - odparł Leon. - Jeżeli tam jest z parę pokoików, to mogę
nawet mieszkać z kucharzem...
- Jak to z kucharzem?
- Bo przecie jaśnie państwo bez kucharza obejść się nie mogą. Bierzcie te rzeczy
na górę - zwrócił się do tragarzy.
- Co wy robicie?... - krzyknęła baronowa widząc, że zabierają wszystkie kufry i
tłomoki.
- Biorą moje rzeczy. Nieście! - komenderował Leon.
- A gdzież pana barona?...
- O, proszę... - odparł służący podając Mariannie ręczną walizkę i parasol.
- A pościel?... garderoba?... sprzęty?... - zawołała pani łamiąc ręce.
- Niechże jaśnie pani nie robi skandalu przy służbie!... - zgromił ją Leon. -
Wszystkie te rzeczy jaśnie pan powinien mieć w domu...
- Prawda... prawda!... - szepnęła upokorzona baronowa.
Zainstalowawszy się na górze, gdzie mu jeszcze musiano zanieść łóżko, stół,
parę krzeseł i miednicę z dzbankiem wody, pan Leon ubrał się we frak, biały
krawat, świeżą koszulę (trochę ciasną na niego), wrócił do pani baronowej i
poważnie zasiadł w przedpokoju.
- Za pół godziny - rzekł do Marianny spoglądając na złoty zegarek - jaśnie pan
powinien być, bo co dzień sypia od godziny czwartej do piątej. - Cóż, nudno tu
pannie? - dodał. - No, ale ja pannę rozruszam...
- Marianno!... Marianno, chodź tutaj!... - zawołała ze swego pokoju baronowa.
- Cóż panna zaraz tak lecisz? - zapytał Leon. - Ucieknie starej interes czy co?...
Niech trochę poczeka...
- Kiedy boję się, bo strasznie zła - szepnęła Marianna wydzierając mu się z rąk.
- Zła, boś ją sama panna zepsuła. Im tylko pozwolić, toby zaraz człowiekowi
kołki na łbie ciosali... Z baronem będziesz panna miała lżej, bo to koneser... Ale
ubrać się panna musisz inaczej, nie tak po tercjarsku. My nie lubimy zakonnic.
- Marysia!... Marysia!...