małżonki pańskiej otrzymałem ten oto list...
Baron przeczytał podany mu papier, zamyślił się i odparł:
- Przykro mi bardzo, że baronowa użyła tak nieparlamentarnych wyrazów, ale...
co do tej klaczy - to ma rację... Pan Wokulski (czego mu zresztą nie mam za złe)
dał mi istotnie za klacz sześćset, a wziął kwit na osiemset rubli.
Rzecki pozieleniał z gniewu.
- Panie baronie, boleję nad tym wypadkiem, ale... jeden z nas dwu jest ofiarą
mistyfikacji... grubej mistyfikacji, panie!... A oto dowód...
Wydobył z kieszeni dwa arkusze i jeden z nich podał Krzeszowskiemu. Baron
rzucił okiem i zawołał:
- Więc to ten łotr Maruszewicz?... Ależ honorem ręczę, że oddał mi tylko
sześćset rubli i jeszcze dużo mówił o interesowności pana Wokulskiego...
- A to?... - spytał Rzecki podając drugi papier.
Baron obejrzał dokument z góry na dół i z dołu do góry. Usta mu pobladły.
- Teraz wszystko rozumiem - rzekł. - Ten kwit jest sfałszowany, a sfałszowany
przez Maruszewicza. Ja nie pożyczałem pieniędzy od pana Wokulskiego!...
- Niemniej jednak pani baronowa nazwała nas szachrajami...
Baron podniósł się z fotelu.
- Wybacz pan - rzekł. - W imieniu mojej żony uroczyście przepraszam i
niezależnie od satysfakcji, jaką gotów jestem dać panom, zrobię, co potrzeba,
ażeby naprawić krzywdę wyrządzoną panu Wokulskiemu... Tak, panie. Złożę
528
wizyty wszystkim moim przyjaciołom i oświadczę im, że pan Wokulski jest
dżentelmenem, że zapłacił za klacz osiemset rubli i że obaj staliśmy się ofiarami
intryg tego łotra Maruszewicza: Krzeszowscy, panie... panie...
- Rzecki.
- Szanowny panie Rzecki, Krzeszowscy nigdy i nikogo nie oczerniali. Mogli
błądzić, ale w dobrej wierze, panie...
- Rzecki.
- Szanowny panie Rzecki.
Na tym zakończyła się rozmowa; stary subiekt bowiem pomimo nalegań barona
nie chciał ani słuchać usprawiedliwień, ani nawet widzieć się z panią baronową.
Baron odprowadziwszy Rzeckiego do drzwi, nie mogąc wytrzymać, odezwał się
do Leona:
- Ci kupcy to jednak honorowi ludzie.
- Mają gotówkę, jaśnie panie, mają kredyt - odparł Leon.
- Głupcze jakiś!... więc my już nie mamy honoru dlatego, że nie mamy
kredytu?...
- Mamy, jaśnie panie, ale na inszy sposób.
- Spodziewam się, że nie na kupiecki sposób!... - odparł dumnie baron.
I kazał sobie podać garnitur wizytowy.
Prosto od barona Rzecki udał się do Wokulskiego i treściwie opowiedział mu o
nadużyciach Maruszewicza, o skrusze barona, a nareszcie oddał sfałszowane
dokumenta radząc wytoczenie procesu.
Wokulski słuchał go poważnie, nawet kiwał głową, ale patrzył nie wiadomo
gdzie i myślał nie wiadomo o czym.
Stary subiekt zmiarkowawszy, że nie ma tu co robić dłużej, pożegnał swego
Stacha i rzekł na odchodne:
- Widzę, że jesteś diabelnie zajęty, więc najlepiej zrobisz, jeżeli od razu oddasz
sprawę adwokatowi.
- Dobrze... dobrze... - odparł Wokulski nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi
pan Ignacy. Właśnie w tej chwili myślał o ruinach zasławskiego zamku, wśród
których pierwszy raz zobaczył łzy w oczach panny Izabeli.
„Jaka ona szlachetna!... Jaka delikatność uczuć!... Jeszcze nieprędko poznam
wszystkie skarby tej pięknej duszy...”
Po dwa razy dziennie bywał u pana Łęckiego, a jeżeli nie u niego, to
przynajmniej w tych towarzystwach, gdzie mógł spotkać się z panną Izbelą,
patrzeć na nią i zamienić choć parę wyrazów. To mu na dziś wystarczało, a o
przyszłości nie śmiał myśleć.
„Zdaje mi się, że umrę u jej nóg... - mówił sobie. - No i co z tego?... Umrę
patrząc na nią i może przez całą wieczność będę ją widział. Któż wie, czy życie
przyszłe nie zamyka się w ostatnim uczuciu człowieka?...
I powtarzał za Mickiewiczem:
„A po dniach wielu czy po latach wielu, kiedy mi każą mogiłę porzucić,
wspomnisz o twoim sennym przyjacielu i spłyniesz z nieba, aby go ocucić...
529
Znowu mnie złożysz na twym łonie białym... znowu mnie ramię kochane
otoczy... Zbudzę się - myśląc, że chwilkę drzemałem, całując lica, patrząc w
twoje oczy...”
W kilka dni wpadł do niego baron Krzeszowski.
- Byłem już u pana dwa razy! - zawołał majstrując około binokli, które, zdaje
się, stanowiły jedyny kłopot jego życia.
- Pan? spytał Wokulski. I nagle przypomniał sobie opowiadanie Rzeckiego i to,
że na swym stole znalazł wczoraj dwa bilety barona.
- Domyśla się pan, z czym przychodzę? - mówił baron. - Panie Wokulski, czy
mam przeprosić pana za mimowolną krzywdę?...
- Ani słowa więcej, baronie!... - przerwał Wokulski ściskając go. - Drobna to
sprawa. Zresztą gdybym nawet utargował na pańskiej klaczy dwieście rubli, czy
potrzebowałbym się z tym kryć?...
- To prawda!... - odparł baron uderzając się w czoło. - Że też mi wcześniej nie
przyszła podobna myśl... A proposzarobku, czy nie wskazałbyś mi pan sposobu
szybkiego zbogacenia się? Potrzebuję na gwałt stu tysięcy rubli w ciągu roku...
Wokulski uśmiechnął się.
- Śmiejesz się pan, mój kuzynie (bo sądzę, że już mogę pana tak nazywać?).
Śmiejesz się, a przecież sam na uczciwej drodze zdobyłeś miliony w ciągu dwu
lat?...
- Niecałych - dodał Wokulski. - Ale to majątek nie wypracowany, tylko
wygrany. Wygrałem, kilkanaście razy z rzędu dublując stawkę jak szuler, a cała
moja zasługa polega na tym, że grałem nie fałszowanymi kartami.
- Więc znowu szczęście! - krzyknął baron obrywając binokle. - A ja, mój
kuzynie, ani za grosz nie mam szczęścia. Pół majątku przegrałem, drugą połowę
zjadły kobietki i - choć w łeb sobie strzel!...
Nie, ja stanowczo nie mam szczęścia!... Oto i teraz. Myślałem, że osioł
Maruszewicz zbałamuci baronowę... Dopieroż miałbym spokój w domu!... Jaka
byłaby ona pobłażliwa na moje drobne grzechy... Ale i cóż?... Baronowa ani
myśli mi się sprzeniewierzyć, a tego błazna czekają roty aresztanckie... Proszę
cię, wsadź go tam koniecznie, bo jego łotrostwa nawet mnie już zaczynają
nudzić.
A więc - zakończył - między nami zgoda. Dodam tylko, że odwiedziłem
wszystkich znajomych, do których mogły dojść moje nieostrożne słowa o
klaczy, i najskrupulatniej rzecz wyjaśniłem... Maruszewicz niech idzie du
więzienia; tam dla niego najwłaściwsze miejsce, a ja na jego nieobecności
zyskam parę tysięcy rubli rocznie... Byłem także u pana Tomasza i u panny
Izabeli i również wytłomaczyłem nasze nieporozumienie... Strach, jak ten łotr
umiał ze mnie wyciskać pieniądze! Choć już od roku nic nie mam, on jednak
zawsze ode mnie pożyczał. Genialny hultaj!... Czuję, że jeżeli nie przeflancują
go do ciężkich robót, nie będę umiał uwolnić się od niego. Do widzenia,
kuzynie.
530
Nie upłynęło dziesięć minut po wyjściu barona, kiedy służący zameldował