ona zapomniała o mnie i była szczęśliwą.”
Na wszelki sposób postanowił zabezpieczyć jej przyszłość i stanowczo
dowiedzieć się o jej mężu.
„Niech przynajmniej nie potrzebuje troszczyć się o jutro... Niechaj ma posag dla
dziecka...”
Co kilka dni widywał pannę Izabelę w licznych towarzystwach, otoczoną
młodszymi i starszymi ludźmi. Ale już nie raziły go ani umizgi mężczyzn, ani
jej spojrzenia i uśmiechy.
„Taką ma naturę - myślał - nie umie ani śmiać się, ani patrzeć inaczej. Jest jak
kwiat albo jak słońce, które mimo woli uszczęśliwia wszystkich, dla wszystkich
jest piękne.”
Pewnego dnia otrzymał telegram z Zasławia wzywający go na pogrzeb
prezesowej.
„Zmarła?... - szepnął. - Jaka szkoda tej zacnej kobiety!... Dlaczego ja nie byłem
przed jej śmiercią?.. „
Zmartwił się, posmutniał, ale - nie pojechał na pogrzeb staruszki, która dała mu
tyle dowodów życzliwości. Nie miał odwagi rozstać się z panną Izabelą nawet
na kilka dni...
Już zrozumiał, że nie należy do siebie, że wszystkie jego myśli, uczucia i
pragnienia, wszystkie zamiary i nadzieje przykute są do tej jednej kobiety.
533
Gdyby ona umarła, nie potrzebowałby się zabijać; jego dusza sama odleciałaby
za nią jak ptak, który tylko chwilę odpoczywa na gałęzi. Zresztą nawet nie
mówił z nią o miłości, jak nie mówi się o ciężarze ciała albo o powietrzu, które
człowieka napełnia i ze wszystkich stron otacza. Jeżeli w ciągu dnia wypadło
mu pomyśleć o czym innym niż o niej, wstrząsał się ze zdumienia jak człowiek,
który cudem znalazłby się w nie znanej sobie okolicy.
Nie była to miłość, ale ekstaza.
Pewnego dnia, już w maju, wezwał go pan Łęcki.
- Wyobraź sobie - rzekł do Wokulskiego - musimy jechać do Krakowa.
Hortensja jest chora, chce widzieć Belę (zdaje się, że chodzi o zapis), no, a
zapewne rada by poznać ciebie... Możesz jechać z nami?...
- Każdej chwili - odparł Wokulski. - Kiedyż to?
- Powinni byśmy jechać dziś, ale zapewne zejdzie do jutra.
Wokulski obiecał być gotowym na jutro. Kiedy pożegnał pana Tomasza i
wstąpił do panny Izabeli, dowiedział się od niej, że jest w Warszawie Starski...
- Biedny chłopak! - mówiła śmiejąc się. - Dostał po prezesowej tylko dwa
tysiące rubli rocznie i dziesięć tysięcy ciepłą ręką, Radzę mu, ażeby ożenił się
bogato, ale on woli jechać do Wiednia, a stamtąd zapewne do Monte Carlo...
Mówiłam, ażeby jechał z nami. Będzie weselej, nieprawdaż?...
- Zapewne - odparł Wokulski - tym bardziej że weźmiemy osobny wagon.
- Więc do jutra!
Wokulski załatwił najpilniejsze interesa, na kolei zamówił wagon salonowy do
Krakowa, a około ósmej wieczór, wyekspediowawszy swoje rzeczy, był u
państwa Łęckich. Wypili herbatę we troje i przed dziesiątą udali się na kolej.
- Gdzież pan Starski? - zapytał Wokulski.
- Czy ja wiem? - odpowiedziała panna Izabela. - Może wcale nie pojedzie... to
taki lekkoduch!...
Już siedzieli w wagonie, ale Starskiego jeszcze nie było. Panna Izabela
przygryzała usta, co chwilę wyglądając oknem. Nareszcie po drugim dzwonku
Starski ukazał się na peronie.
- Tutaj, tutaj!... - zawołała panna Izabela. Ale ponieważ młody człowiek nie
dosłyszał jej, więc wybiegł Wokulski i wprowadził go do saloniku.
- Myślałam, że już pan nie przyjdzie - rzekła panna Izabela.
- Niewiele do tego brakowało - odparł Starski witając się z panem Tomaszem. -
Byłem u Krzeszowskiego i niech sobie kuzynka wyobrazi, od drugiej po
południu do dziewiątej graliśmy...
- I naturalnie przegrał pan?...
- Rozumie się... Szczęście ucieka od takich jak ja... - dodał spoglądając na nią.
Panna Izabela lekko się zarumieniła.
Pociąg ruszył. Starski usiadł po lewej stronie panny Izabeli i zaczął z nią
rozmawiać w połowie po polsku, w połowie po angielsku, coraz częściej
wpadając w angielszczyznę. Wokulski siedział na prawo od panny Izabeli, nie
534
chcąc jednak przeszkadzać w rozmowie wstał stamtąd i usiadł za panem
Tomaszem.
Pan Łęcki, trochę niezdrów, odział się w hawelok, w pled i jeszcze położył
kołdrę na nogach. Kazał pozamykać wszystkie okna w wagonie i przyćmić
latarnie, które go raziły. Obiecywał sobie, że zaśnie, nawet czuł, że go sen
morzy; tymczasem wdał się w rozmowę z Wokulskim i szeroko zaczął mu
opowiadać o siostrze Hortensji, która za młodu była do niego bardzo
przywiązana, o dworze Napoleona III, który z nim kilka razy rozmawiał, o
uprzejmości i miłostkach Wiktora Emanuela i o mnóstwie innych rzeczy.
Wokulski słuchał go uważnie do Pruszkowa. Za Pruszkowem zmęczony i
jednostajny głos pana Tomasza zaczął go męczyć. Za to coraz wyraźniej
wpadała mu w ucho rozmowa panny Izabeli ze Starskim, prowadzona po
angielsku. Usłyszał nawet kilka zdań, które go zainteresowały, i zadał sobie
pytanie: czy nie należałoby ostrzec ich, że on rozumie po angielsku?
Już chciał powstać z siedzenia, kiedy wypadkiem spojrzał w przeciwległą szybę
wagonu i zobaczył w niej jak w lustrze słabe odbicie panny Izabeli i Starskiego.
Siedzieli bardzo blisko siebie, oboje zarumienieni, choć rozmawiali tonem tak
lekkim, jakby chodziło o rzeczy obojętne.
Wokulski jednakże spostrzegł, że obojętny ton nie odpowiada treści rozmowy;
czuł nawet, że tym swobodnym tonem chcą kogoś w błąd wprowadzić. I w tej
chwili; pierwszy raz od czasu jak znał pannę Izabelę, przeleciały mu przez myśl
straszne wyrazy: „fałsz!... fałsz!...”
Przycisnął się do ławki wagonu, patrzył w szybę i - słuchał. Zdawało mu się, że
każde słowo Starskiego i panny Izabeli pada mu na twarz, na głowę, na piersi
jak krople ołowianego deszczu...
Już nie myślał ich ostrzegać, że rozumie, co mówią, tylko słuchał i słuchał...
Właśnie pociąg wyjechał z Radziwiłłowa, a pierwszy frazes, który zwrócił
uwagę Wokulskiego, był ten:
- Wszystko możesz mu zarzucić - mówiła panna Izabela po angielsku. - Nie jest
młody ani dystyngowany; jest zanadto sentymentalny i czasami nudny, ale
chciwy?... Już dosyć, kiedy nawet papo nazywa go zbyt hojnym...
- A sprawa z panem K?... - wtrącił Starski.
- O klacz wyścigową?... - Jak to zaraz znać, że wracasz z prowincji. Niedawno
był u nas baron i powiedział, że jeżeli kiedy, to w tej sprawie pan, o którym
mówimy, postąpił jak dżentelmen.
- Żaden dżentelmen nie uwolniłby fałszerza, gdyby nie miał z nim jakichś
zakulisowych interesów - odparł z uśmiechem Starski.
- A baron ile razy uwalniał go? - spytała panna Izabela.
- I akurat baron ma rozmaite grzeszki, o których wie pan M. Źle bronisz swoich
protegowanych, kuzynko - mówił drwiącym tonem Starski.
Wokulski przycisnął się do ławki wagonu, ażeby nie zerwać się i nie uderzyć
Starskiego. Ale pohamował się. „Każdy ma prawo sądzić innych - myślał. -
Zresztą zobaczymy, co będzie dalej!...”