535
Przez kilka chwil słyszał tylko turkot kół i zauważył, że wagon się chwieje.
„Nigdy nie czułem takiego chwiania się wagonu” - rzekł do siebie.
- I ten medalion - drwił Starski - jest całym prezentem przedślubnym?... Niezbyt
hojny narzeczony: kocha jak trubadur, ale...
- Zapewniam cię - przerwała panna Izabela - że oddałby mi cały majątek...
- Bierzże go, kuzynko, i mnie pożycz ze sto tysięcy... A cóż, znalazła się ta
cudowna blaszka?...
- Właśnie że nie, i jestem bardzo zmartwiona. Boże, gdyby on się kiedy
dowiedział...
- Czy o tym, że zgubiliśmy jego blaszkę, czy że szukaliśmy medalionu? -
szepnął Starski przytulając się do jej ramienia.
Wokulskiemu mgłą zaszły oczy.
„Tracę przytomność?...” - pomyślał chwytając za pas przy oknie. Zdawało mu
się, że wagon zaczyna skakać i lada moment nastąpi wykolejenie.
- Wiesz, że jesteś zuchwały!... - mówiła przyciszonym głosem panna Izabela.
- To właśnie stanowi moją siłę -- odparł Starski.
- Zlituj się... Ależ on może spojrzeć!... Znienawidzę cię...
- Będziesz szaleć za mną, bo nikt nie zdobyłby się na to... Kobiety lubią
demonów...
Panna Izabela przysunęła się do ojca. Wokulski patrzył w przeciwległą szybę i
słuchał.
- Oświadczam ci - mówiła zirytowana - że nie wejdziesz za próg naszego
domu... A gdybyś ośmielił się... powiem mu wszystko...
Starski roześmiał się.
- Nie wejdę, kuzynko, dopóki sama mnie nie wezwiesz; jestem zaś pewny, że
nastąpi to bardzo prędko. W tydzień znudzi cię ten ubóstwiający mąż i
zapragniesz weselszego towarzystwa. Przypomnisz sobie łobuza kuzynka, który
ani przez jedną chwilę w życiu nie był poważnym, zawsze dowcipnym, a
niekiedy bezczelnie śmiałym... I pożałujesz tego, który zawsze gotów do
uwielbiania cię, nigdy nie był zazdrosnym, umiał ustępować innym, szanował
twoje kaprysy...
- Wynagradzając sobie na innych drogach - wtrąciła panna Izabela.
- Właśnie!... Gdybym tak nie robił, nie miałabyś mi czego przebaczać i
mogłabyś lękać się wymówek z mojej strony...
Nie zmieniając pozycji objął ją prawą ręką, a lewą ściskał jej rączkę, ukrytą pod
płaszczykiem.
- Tak, kuzynko - mówił. - Takiej jak ty kobiecie nie wystarczy powszedni chleb
szacunku ani pierniczki uwielbień... Tobie niekiedy potrzeba szampana, ciebie
musi ktoś odurzyć choćby cynizmem.
- Cynikiem być łatwo...
- Ale nie każdy ośmieli się być nim. Zapytaj tego pana, czy on wpadłby kiedy na
myśl, że jego miłosne modlitwy są mniej warte od moich bluźnierstw?..
536
Wokulski już nie słyszał dalszej rozmowy; uwagę jego pochłonął inny fakt:
zmiana, która szybko poczęła odbywać się w nim samym. Gdyby wczoraj
powiedziano mu, że będzie niemym świadkiem podobnej rozmowy, nie
uwierzyłby; myślałby, że każdy wyraz zabije go albo przyprawi o szaleństwo.
Kiedy się to jednak stało, musiał przyznać, że od zdrady, rozczarowania i
upokorzeń jest coś gorszego.
Ale co?... Oto - jazda koleją, Jak ten wagon drży... jak on pędzi!...
Drżenie pociągu udziela się jego nogom, płucom, sercu, mózgowi; w nim
samym wszystko drży, każda kosteczka, każde włókno nerwowe...
A ten pęd przez pole nie ograniczone niczym, pod ogromnym sklepieniem
nieba!... I on musi jechać, nie wiadomo jak jeszcze daleko... może z pięć, może
z dziesięć minut!...
Co tam Starski albo i panna Izabela... Jedno warte drugiego!... Ale ta kolej, ach,
ta kolej... to drżenie...
Zdawało mu się, że się rozpłacze, że zacznie krzyczeć, że wybije okno i
wyskoczy z wagonu... Gorzej. Zdawało mu się, że będzie błagać Starskiego, aby
go ratował... Przed czym?... Była chwila, że chciał schować się pod ławkę,
prosić obecnych, ażeby na nim usiedli, i tak dojechać do stacji...
Zamknął oczy, zaciął zęby, schwycił się rękoma za frędzle obicia; pot wystąpił
mu na czoło i spływał po twarzy, a pociąg drżał i pędził... Nareszcie rozległ się
świst jeden... drugi i pociąg zatrzymał się na stacji.
„Jestem ocalony” - pomyślał Wokulski.
Jednocześnie obudził się pan Łęcki.
- Co to za stacja? - spytał Wokulskiego.
- Skierniewice - odpowiedziała panna Izabela.
Konduktor otworzył drzwi. Wokulski zerwał się z siedzenia. Potrącił pana
Tomasza, zatoczył się na przeciwną ławkę, potknął się na stopniu i wbiegł do
bufetu.
- Wódki!... - zawołał.
Zdziwiona bufetowa podała mu kieliszek. Podniósł go do ust, ale uczuł
ściskanie w gardle i nudności i postawił kieliszek nietknięty.
W wagonie Starski rozmawiał z panną Izabelą.
- No, już daruj, kuzynko - rzekł - ale z takim pośpiechem nie wychodzi się z
wagonu przy damach.
- Może chory? - odpowiedziała panna Izabela czując jakiś niepokój.
- W każdym razie jest to choroba nie tyle niebezpieczna, ile nie cierpiąca
zwłoki... Czy każesz sobie co podać, kuzynko?
- Niech mi dadzą wody sodowej.
Starski poszedł do bufetu; panna Izabela wyglądała oknem. Jej nieokreślony
niepokój wzrastał.
„W tym coś jest... - myślała. - Jak on dziwnie wyglądał...”
537
Wokulski z bufetu poszedł na koniec peronu. Kilka razy odetchnął głęboko,
napił się wody z beczki, przy której stała jakaś uboga kobieta i paru Żydków.
Powoli oprzytomniał, a spostrzegłszy nadkonduktora rzekł :
- Kochany panie, weź do rąk jaki papier...
- Co to panu?...
- Nic. Weź pan z biura jakiś papier i przed naszym wagonem powiedz, że jest
telegram do Wokulskiego.
- Do pana?...
- Tak...
Nadkonduktor mocno się zdziwił, ale poszedł do telegrafu. W parę minut
wyszedł z biura i zbliżywszy się do wagonu, w którym siedział pan Łęcki z
córką, zawołał:
- Telegram do pana Wokulskiego!...
- Co to znaczy?... pokaż pan... - odezwał się zaniepokojony pan Tomasz.
Ale w tej chwili obok nadkonduktora stanął Wokulski, odebrał papier, spokojnie
otworzył go i choć w tym miejscu było zupełnie ciemno, udał, że czyta.
- Co to za telegram?... - zapytał go pan Tomasz.
- Z Warszawy - odparł Wokulski. - Muszę wracać.
- Wraca pan?... - zawołała panna Izabela. - Czy jakie nieszczęście?...
- Nie, pani. Mój wspólnik wzywa mnie.
- Zysk czy strata?... - szepnął pan Tomasz wychylając się przez okno.
- Ogromny zysk - odparł tym samym tonem Wokulski.
- A... to jedź..: - poradził mu pan Tomasz.
- Ale po cóż ma pan tu zostawać? - zawołała panna Izabela.- Musi pan czekać na
pociąg, a w takim razie lepiej niech pan jedzie z nami naprzeciw niego.
Będziemy jeszcze parę godzin razem...
- Bela wybornie radzi - wtrącił pan Tomasz.
- Nie, panie - odpowiedział Wokulski. - Wolę stąd pojechać na lokomotywie
aniżeli tracić parę godzin.
Panna Izabela przypatrywała mu się szeroko otwartymi oczyma. W tej chwili
spostrzegła w nim coś zupełnie nowego i - zainteresował ją.