Выбрать главу

Puttkamerówną; wiadomo zaś, że Puttkamerowie są spokrewnieni z

Mickiewiczem. Przy tym podobno pasjami lubi Polaków; a nawet synowi

następcy tronu niemieckiego radził uczyć się po polsku...

No, jeżeli w tym roku nie będzie wojny... Dopieroż to Lisieckiemu powiem

bajkę o kpie! On, biedak, myśli, że polityczna mądrość polega na tym, ażeby w

nic nie wierzyć. Głupstwo!.. Polityka polega na kombinacjach, które wynikają z

porządku rzeczy.

A więc niech żyje Napoleon IV!... Bo chociaż dzisiaj nikt o nim nie myśli, ja

przecie jestem pewny, że w tym rozgardiaszu on główną odegra rolę. A jeżeli

potrafi się wziąć do rzeczy, to nie tylko odzyska Alzację i Lotaryngię darmo; ale

jeszcze granice Francji może posunąć do Renu na całej linii. Byle Bismarck nie

spostrzegł się za wcześnie i nie zmiarkował, że posługiwać się Bonapartym

znaczy to samo, co lwa zaprzęgać do taczek. Zdaje mi się nawet, że w tej jednej

kwestii Bismarck przerachuje się. I powiem prawdę, że nie będę go żałował, bo

nigdy nie miałem do niego zaufania.

Jakoś z moim zdrowiem nie jest dobrze. Nie powiem, ażeby mi coś dolegało, ale

ot tak... Chodzić wiele nie mogę, apetyt straciłem, nawet nie bardzo chce mi się

pisać.

W sklepie prawie nie mam zajęcia, już tam bowiem rządzi Szlangbaum, a ja -

tylko na przyprzążkę załatwiam interesa Stacha. Przed październikiem ma nas

Szlangbaum spłacić zupełnie. Biedy nie zaznam, bo poczciwy Stach zapewnił

mi półtora tysiąca rubli dożywotniej pensji; ale jak sobie człowiek pomyśli, że

niedługo nic już nie będzie znaczył w sklepie, do niczego nie będzie miał już

prawa...

Nie warto żyć... Gdyby nie Stach i nie Napoleonek, to czasem jest mi tak ciężko

na świecie, że zrobiłbym sobie co... Kto wie, stary kolego Katz, czy nie

najmądrzej postąpiłeś? Nie masz wprawdzie żadnych nadziei, ale też i nie boisz

się zawodów... Nie twierdzę, ażebym się ich lękał, bo przecie ani Wokulski, ani

Bonaparte... Ale zawsze... tak coś...

Jaki ja jestem zmęczony; już nawet ciężko mi pisać. Tak bym gdzie pojechał...

Mój Boże, dwadzieścia lat nie wyjrzałem za warszawskie rogatki!... A tak mi

czasami tęskno, ażeby jeszcze choć raz przed śmiercią spojrzeć na Węgry...

Może na dawnych polach bitew znalazłbym bodaj kości kamratów... Ej, Katz,

ej, Katz!... pamiętasz ty ten dym, ten świst, te sygnały?... Jaka wtedy była

zielona trawa i jak świeciło nam słońce?...

546

Nic nie pomoże, muszę wybrać się w podróż, spojrzeć na góry i lasy, wykąpać

się w słońcu i w powietrzu szerokich równin i zacząć nowe życie. Może nawet

wyniosę się gdzie na prowincję, w sąsiedztwo pani Stawskiej, bo i cóż więcej

pozostaje emerytowi?...

Ten Szlangbaum dziwny człowiek; anibym myślał znając go biedakiem, że on

tak potrafi zadzierać nosa. Już, widzę, zapoznał się przez Maruszewicza z

baronami, przez baronów z hrabiami, a tylko jeszcze nie może dostać się do

księcia, który z Żydami jest bardzo grzeczny, ale i bardzo z daleka.

I kiedy tak Szlangbaum zadziera nosa, w mieście na Żydów krzyk. Ile razy

wstąpię na piwo, zawsze ktoś napada mnie i wymyśla, że Stach sprzedał sklep

Żydom. Radca narzeka, że Żydzi zabierają mu trzecią część emerytury ; Szprot

utyskuje, że Żydzi popsuli mu interesa ; Lisiecki płacze, że mu Szlangbaum

wymówił miejsce od świętego Jana, a Klejn milczy.

Już i w gazetach zaczynają pisać przeciw Żydom, ale co dziwniejsze, że nawet

doktór Szuman, choć sam starozakonny, miał raz ze mną taka rozmowę :

- Zobaczysz pan, że przed upływem kilku lat z Żydami będzie jakaś awantura.

- Za pozwoleniem - mówię - przecie sam doktór niedawno chwaliłeś ich!...

- Chwaliłem, bo to genialna rasa, ale podłe charaktery. Wyobraź pan sobie, że

Szlangbaumy, stary i młody, mnie chcieli okpić, mnie...

„Aha! - myślę sobie - zaczynasz się znowu nawracać, kiedy cię połaskotali za

kieszeń...”

I mówiąc prawdę, do reszty straciłem serce dla Szumana.

A co oni wygadują na Wokulskiego!... Marzyciel, idealista, romantyk... Może za

to, że nigdy nie zrobił świństwa.

Kiedy Klejnowi opowiedziałem moją rozmowę z Szumanem, nasz mizerny

kolega odparł:

- On mówi, że dopiero za kilka lat będzie awantura z Żydami?... Uspokój go

pan, będzie wcześniej...

- Rany Chrystusowe! - mówię - dlaczego ma być?...

- Bo m y dobrze ich znamy, choć się i do n a s umizgają... - odpowiedział Klejn.

- To migdały! ale przerachowali się... M y wiemy, do czego oni są zdolni, gdyby

mieli siłę.

Uważałem Klejna za człowieka bardzo postępowego, może nawet zanadto

postępowego, ale teraz myślę, że to jest wielki zacofaniec. Zresztą, co znaczą

owe: m y - n a s?...

I to ma być wiek, który nastąpił po XVIII, po tym XVIII wieku, co napisał na

swoich sztandarach: wolność, równość, braterstwo?... Za cóż ja się, u diabła,

biłem z Austriakami?... Za co ginęli moi kamraci?..

Facecje! Przywidzenia! wszystko to odrobi cesarz Napoleon IV.

Wówczas i Szlangbaum przestanie być arogantem, i Szuman przestanie chełpić

się swoim żydostwem, i Klejn nie będzie im groził.

A niedalekie to czasy, bo nawet Stach Wokulski...

Ach, jaki ja jestem zmęczony... Muszę gdzieś wyjechać.

547

Nie jestem przecie taki stary, ażebym miał myśleć o śmierci; ale mój Boże,

kiedy z wody wyjmą rybę, choćby najmłodszą i najzdrowszą, musi zdychać,

gdyż nie ma właściwego sobie żywiołu...

Bodaj czy ja nie stałem się taką rybą wyciąganą z wody; w sklepie już

rozpanoszył się Szlangbaum i ażeby zamanifestować swoją władzę, wypędził

szwajcara i inkasenta za to tylko, że nie okazywali mu dosyć szacunku.

Kiedy prosiłem za biedakami, odparł z gniewem:

- Patrz pan, jak oni mnie traktują, a jak Wokulskiego!... Jemu nie kłaniali się tak

nisko, ale w każdym ruchu, w każdym spojrzeniu było widać, żeby za nim

poszli w ogień...

- Więc i pan, panie Szlangbaumie, chcesz, ażeby za tobą szli w ogień? -

spytałem.

- Naturalnie. Przecie jedzą mój chleb, mają u mnie zarobki! ja im płacę pensję...

Myślałem, że Lisiecki, który posiniał słuchając tych bredni, palnie go w ucho.

Pohamował się jednak i tylko spytał:

- A czy wiesz pan, dlaczego my za Wokulskim poszlibyśmy w ogień?...

- Bo on ma więcej pieniędzy - odparł Szlangbaum.

- Nie, panie. Bo on ma to, czego pan nie masz i mieć nie będziesz - rzekł

Lisiecki bijąc się w piersi.

Szlangbaum zaczerwienił się jak upiór.

- Co to jest?... - zawołał. - Czego ja nie mam?... My nie możemy razem

pracować, panie Lisiecki... pan obrażasz moje obrządki religijne.:.

Schwyciłem Lisieckiego za rękę i odciągnąłem za szafy. Śmieli się wszyscy

panowie z tej obrazy Szlangbauma... Tylko Zięba (on jeden zostaje przy sklepie)

zaperzył się i zawołał:

- Pryncypał ma rację... nie można drwić z wyznania, bo wyznanie to święta