Выбрать главу

szlachetna, tyle w niej poświęcenia... Jeżeli jest ład na świecie (o czym niekiedy

wątpię), to Wokulski powinien by się ożenić ze Stawską.

Ale musi się spieszyć, bo jeżeli się nie mylę, naprawdę zaczyna o niej myśleć

Mraczewski.

- Panie! - mówi nieraz do mnie załamując ręce. - Panie, co to za kobieta, co to za

kobieta... Gdyby nie ten nieszczęsny jej mąż, już bym się jej oświadczył.

- A przyjęłaby cię? - pytam.

- Otóż nie wiem - westchnął.

Padł na krzesło, aż zatrzeszczało, i mówił:

- Kiedy ją spotkałem pierwszy raz po jej wyjeździe z Warszawy, jakby we mnie

piorun trzasł, tak mi się podobała...

- No, ona i dawniej robiła na tobie wrażenie.

- Ale nie takie. Po przyjechaniu z Paryża do Częstochowy byłem rozmarzony, a

ona taka blada, z takimi smutnymi oczyma, że zaraz pomyślałem: nuż mi się

uda?... i dalejże w umizgi. Tymczasem ona po pierwszych słowach odpycha

mnie, a gdym upadł przed nią na kolana i przysiągłem, że ją kocham...

rozbeczała się!... Ach, panie Ignacy, te łzy... zupełnie straciłem głowę,

zupełnie... Gdyby raz tego jej męża diabli wzięli albo gdybym miał pieniądze na

553

rozwód... Panie Ignacy!... po tygodniu życia z tą kobietą albo umarłbym, albo

jeździłbym wózkiem... Tak, panie... Dziś dopiero czuję, jak ją kocham.

- A gdyby ona kochała się w innym? - pytam.

- W kim?... Może w Wokulskim?... Cha! cha!... Kto w tym mruku może się

kochać?... Kobiecie potrzeba okazywać uczucie, namiętność, mówić jej o

miłości, ściskać za ręce, a jeżeli można, to i... A czy ten głaz potrafiłby coś

podobnego?... Wystawał do panny Izabeli jak wyżeł do kaczki, bo mu się

zdawało, że wejdzie w stosunki z arystokracją i że panna ma posag. Ale gdy

poznał stan rzeczy, uciekł ze Skierniewic. O panie, z kobietami tak nie można...

Wyznaję, że nie podobają mi się zapały Mraczewskiego. Jak zacznie padać do

nóg, skomleć, płakać, to w końcu zawróci głowę pani Stawskiej. A Wokulski

może tego żałować, bo, na mój honor oficerski, była to jedyna kobieta dla niego.

Ale zaczekajmy, a tymczasem jedźmy... jedźmy!...

Brr!... Otóż i pojechałem... Kupiłem bilet do Krakowa, na Dworcu Warszawsko-

Wiedeńskim siadłem do wagonu i kiedy już było po trzecim dzwonku,

wyskoczyłem...

Nie mogę ani na chwilę rozstać się z Warszawą i ze sklepem..., Żyć bym bez

nich nie potrafił...

Rzeczy odebrałem z kolei dopiero na drugi dzień, gdyż zajechały aż do

Piotrkowa.

Jeżeli wszystkie moje plany spełnią się w taki sposób, to winszuję...

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY:

DUSZA W LETARGU

Leżąc albo siedząc w swoim pokoju Wokulski machinalnie przypominał sobie,

w jaki sposób ze Skierniewic powrócił do Warszawy.

Około piątej rano kupił na dworcu bilet pierwszej klasy, nie był jednak pewny,

czy takiego żądał, czy dano mu go bez żądania. Następnie wsiadł do przedziału

drugiej klasy i zastał tam księdza, który przez cały czas podróży wyglądał

oknem, tudzież rudego Niemca, który zdjął kamasze i oparłszy nogi w brudnych

skarpetkach na przeciwległej ławce, spał jak zarżnięty. Wreszcie naprzeciw

siebie miał jakąś starą damę, którą tak bolały zęby, że nawet nie obrażała się na

postępowanie swego sąsiada w skarpetkach.

Wokulski chciał porachować liczbę osób jadących w przedziale i z wielkim

trudem zmiarkował, że bez niego jest ich trzy, a z nim cztery. Potem zaczął

rozmyślać: dlaczego trzy osoby i jedna osoba stanowią razem cztery osoby - i

zasnął.

W Warszawie opamiętał się dopiero w Alejach Jerozolimskich, już jadąc

dorożką. Kto mu jednak wyniósł walizkę, jakim sposobem on sam znalazł się w

dorożce? o tym nie wiedział i nawet nic go to nie obchodziło.

554

Do swego mieszkania dostał się ledwie po półgodzinnym dzwonieniu, choć była

blisko ósma rano. Otworzył mu służący zaspany, rozebrany, przerażony jego

nagłym powrotem. Wszedłszy zaś do sypialni Wokulski przekonał się, że

wierny sługa spał na jego własnym łóżku. Nie robił mu jednak wymówek, lecz

kazał podać samowar.

Służący, otrzeźwiony, ale i zakłopotany, szybko zmienił prześcieradła i

poszewki, Wokulski zaś zobaczywszy świeżo posłane łóżko nie pił herbaty, ale

rozebrał się i legł spać.

Spał do piątej po południu, a potem, umywszy się i ubrawszy jak do wyjścia,

całkiem mimo woli usiadł na fotelu w salonie i drzemał do wieczora. Gdy zaś na

ulicach zapłonęły latarnie, kazał podać światło i przynieść befsztyk z restauracji.

Zjadł go z apetytem, popił winem i około północy znowu poszedł spać.

Na drugi dzień odwiedził go Rzecki, ale jak długo siedział i o czym rozmawiali,

nie pamięta. Tylko następnej nocy, kiedy obudził się na chwilę, zdawało mu się,

że widzi Rzeckiego z twarzą bardzo zafrasowaną.

Potem zupełnie stracił rachubę czasu, nie spostrzegał różnic pomiędzy dniem i

nocą, nie uważał, ażeby godziny mijały za prędko albo za wolno. W ogóle nie

zajmował się czasem, który dla niego jakby nie istniał. Czuł tylko pustkę w

sobie i naokoło siebie i nie był pewny, czy nie powiększyło się jego mieszkanie.

Raz przywidziało mu się, że leży na wysokim katafalku, i zaczął myśleć o

śmierci. Zdawało mu się, że musi umrzeć koniecznie na paraliż serca; ale ani

przerażało go to, ani cieszyło. Niekiedy z ciągłego siedzenia na fotelu cierpły

mu nogi, a wówczas myślał, że idzie śmierć, i z obojętną ciekawością uważał,

jak szybko owo cierpnięcie posuwa się do serca? Obserwacje te chwilowo robiły

mu jakby cień przyjemności, ale i one rozpływały się w apatii.

Służącemu nakazał nie przyjmować nikogo; pomimo to kilka razy odwiedził go

doktór Szuman.

Na pierwszej wizycie wziął go za puls i kazał pokazać język.

- Może angielski?... - spytał Wokulski, lecz wnet opamiętał się i wyrwał rękę.

Szuman bystro popatrzył mu w oczy.

- Nie jesteś zdrów - rzekł - co ci dolega?

- Nic. Czy znowu zajmujesz się praktyką?

- Spodziewam się! - zawołał Szuman .- a pierwszą kurację zrobiłem na samym

sobie: uleczyłem się z marzycielstwa.

- Bardzo pięknie - odparł Wokulski. - Rzecki wspominał mi coś o twoim

wyleczeniu.

- Rzecki jest półgłówek... stary romantyk... To rasa już ginąca! Kto chce żyć,

musi trzeźwo patrzeć na świat... Uważaj no i po kolei zamykaj oczy. Kiedy ci

powiem: lewe... prawe... prawe... Załóż nogę na nogę...

- Co ty robisz, mój kochany?... - zapytał Wokulski.

- Badam cię.

- O!... I masz nadzieję zbadać?

- Spodziewam się.

555

- A potem?

- Będę cię leczył.

- Z marzycielstwa?

- Nie, z neurastenii.

Wokulski uśmiechnął się i rzekł po chwili:

- Czy możesz wyjąć człowiekowi jego mózg i włożyć na to miejsce inny?