Выбрать главу

to z pięknej familii, byłem się ochrzcił...

- A ty?..

- Wiesz co, że gotowem to zrobić przez ciekawość. Po prostu dla dowiedzenia

się: w jaki sposób przekona mnie o swej miłości chrześcijanka piękna, młoda,

dobrze wychowana, a nade wszystko z porządnej familii?... Tu już miałbym

miliony zabaw. Bawiłbym się widząc jej konkury o moją rękę i serce. Bawiłbym

się słysząc, jak mówi o swej wielkiej ofierze dla dobra rodziny, a może nawet

ojczyzny. Bawiłbym się w końcu śledząc, w jaki sposób powetowałaby sobie

swoją ofiarę: czy oszukiwałaby mnie starą metodą, to jest potajemnie, czy nową,

to jest jawnie, i może nawet żądając mego przyzwolenia?...

Wokulski schwycił się za głowę.

- Okropność... - szepnął.

Szuman patrzył na niego spod oka.

- Stary romantyku!... stary romantyku!... - mówił. - Chwytasz się za głowę, bo w

twojej chorej wyobraźni ciągle jeszcze pokutuje chimera idealnej miłości,

kobiety z anielską duszą... Takich jest ledwie jedna na dziesięć, więc masz

dziewięć przeciw jednemu, że na taką nie trafisz. A chcesz poznać normę?..:

więc rozejrzyj się w stosunkach ludzkich. Albo mężczyzna jak kogut uwija się

między kilkunastoma kurami, albo kobieta, jak wilczyca w lutym, wabi za sobą

całą zgraję ogłupiałych wilków czy psów... I powiadam ci, że nie ma nic

bardziej upadlającego jak ściganie się w takiej gromadzie, jak zależność od

wilczycy... W tym stosunku traci się majątek, zdrowie, serce, energię, a w końcu

i rozum... Hańba temu, kto nie potrafi wydobyć się z podobnego błota!

Wokulski siedział milczący, z szeroko otwartymi oczyma. Wreszcie rzekł

cichym głosem:

- Masz rację...

568

Doktór pochwycił go za rękę i gwałtownie targając nią zawołał:

- Mam rację?... ty to powiedziałeś?... A więc - jesteś ocalony!... Tak, jeszcze

będą z ciebie ludzie... Pluń na wszystko, co minęło: na własną boleść i na cudzą

nikczemność... Wybierz sobie jaki cel, jakikolwiek, i zacznij nowe życie. Rób

dalej majątek czy cudowne wynalazki, żeń się ze Stawską czy zawiąż drugą

spółkę, byłeś czegoś pragnął i coś robił. Rozumiesz? I nigdy nie pozwól

nakrywać się spódnicą... Rozumiesz? Ludzie twojej energii rozkazują, nie

słuchają, prowadzą, nie zaś są prowadzeni... Kto mając do wyboru ciebie i

Starskiego wybrał Starskiego, ten dowiódł, że niewart nawet Starskiego... Oto

moja recepta, pojmujesz?... A teraz bądź zdrów i zostań z własnymi myślami.

Wokulski nie zatrzymywał go.

- Gniewasz się? - rzekł Szuman. - Nie dziwię się, wypaliłem ci tęgiego raka; a

to, co jeszcze zostało, samo zginie. Bywaj zdrów.

Po odejściu doktora Wokulski otworzył okno i rozpiął koszulę. Było mu duszno,

gorąco i zdawało mu się, że go krew zaleje. Przypomniał sobie Zasławek i

oszukiwanego barona, przy którym on sam odegrywał wówczas prawie taką

rolę, jak dzisiaj przy nim Szuman...

Zaczął marzyć i obok wizerunku panny Izabeli w objęciach Starskiego ukazała

mu się teraz gromada zziajanych wilków uganiających się po śniegu za

wilczycą... A on był jednym z nich!...

Znowu ogarnął go ból, a zarazem wstręt i obrzydzenie do samego siebie.

„Jakim ja nikczemny i głupi!... - zawołał uderzając się w czoło. Żeby tyle

widzieć, tyle słyszeć i jednakże dojść do podobnego upodlenia... Ja... ja...

ścigałem się ze Starskim i Bóg wie z kim jeszcze.”

Tym razem śmiało wywołał w pamięci obraz panny Izabeli; śmiało

przypatrywał się jej posągowym rysom, popielatym włosom, oczom mieniącym

się wszystkimi barwami, od niebieskiej do czarnej. I zdawało mu się, że na jej

twarzy, szyi, ramionach i piersiach widzi, jak piętna, ślady pocałunków

Starskiego...

„Miał rację Szuman - pomyślał - jestem naprawdę uleczony...”

Powoli jednak gniew ostygł w nim, a jego miejsce znowu zajął żal i smutek.

Przez kilka następnych dni Wokulski już nic nie czytał. Prowadził ożywioną

korespondencję z Suzinem i dużo rozmyślał.

Myślał, że w obecnym położeniu, prawie od dwu miesięcy zamknięty w swoim

gabinecie; już przestał być człowiekiem i zaczyna robić się czymś podobnym do

ostrygi, która, siedząc na jednym miejscu, bez wyboru przyjmuje od świata to,

co jej rzuci przypadek.

A jemu co dał przypadek?

Najpierw podsunął książki, z których jedne oświeciły go, że jest don Quichotem,

a inne obudziły w nim pociąg do cudownego świata, w którym ludzie posiadają

władzę nad wszelkimi siłami natury.

Więc chciał już nie być don Quichotem i zapragnął posiadać władzę nad siłami

natury.

569

Potem kolejno wpadali do niego Szlangbaum i Szuman, od których dowiedział

się, że dwie partie żydowskie walczą między sobą o odziedziczenie po nim

kierunku spółką. W całym kraju nie było nikogo, kto by mógł dalej rozwijać

jego pomysły; nikogo, prócz Żydów, którzy występowali z całą kastową

arogancją, przebiegłością, bezwzględnością i jeszcze kazali mu wierzyć, że jego

upadek, a ich triumf - będzie korzystnym dla kraju...

Wobec tego poczuł taki wstręt do handlu, spółek i wszystkich zysków, że dziwił

się samemu sobie: jakim sposobem on mógł, prawie przez dwa lata, mieszać się

do podobnych rzeczy?

„Zdobywałem majątek dla niej!... - pomyślał. - Handel... ja i handel!... I to ja

zgromadziłem przeszło pół miliona rubli w ciągu dwu lat, ja zmieszałem się z

ekonomicznymi szulerami, stawiałem na kartę pracę i życie, no... i wygrałem...

Ja - idealista, ja - uczony, ja, który przecie rozumiem, że pół miliona rubli

człowiek nie mógłby wypracować przez całe życie, nawet przez trzy życia... A

jedyną pociechą, jaką jeszcze wyniosłem z tej szulerki, jest pewność, żem nie

kradł i nie oszukiwał... Widocznie Bóg opiekuje się głupcami...”

Potem znowu wypadek przyniósł mu wiadomość o śmierci Stawskiego w liście

z Paryża i od tej chwili kolejno budziły się w nim wspomnienia pani Stawskiej i

Geista.

„Mówiąc prawdę - myślał - powinien bym ten wyszulerowany majątek zwrócić

ogółowi. Biedy i ciemnoty u nas pełno, a ci ludzie biedni ciemni są jednocześnie

najczcigodniejszym materiałem... Jedyny zaś na to sposób byłby ożenić się ze

Stawską. Ona z pewnością nie tylko nie paraliżowałaby moich zamiarów, ale

byłaby najwierniejszą pomocnicą. Ona przecież zna pracę i biedę, i jest taka

szlachetna!...”

Tak rozumował, ale czuł co innego: pogardę dla łudzi, których chciał

uszczęśliwić. Czuł, że pesymizm Szumana nie tylko poderwał w nim

namiętność dla panny Izabeli, ale jeszcze zatruł jego samego. Trudno mu było

opędzić się przed skutkami słów, że rodzaj ludzki albo składa się z kur

kokietujących koguta, albo z wilków uganiających się za wilczycą. I że

gdziekolwiek zwróci się, ma dziewięć razy więcej szans, że trafi na zwierzę

aniżeli na człowieka!...

„Niech go diabli wezmą z taką kuracją” - szepnął.