Teraz począł zastanawiać się nad Szumanem.
Trzej ludzie upatrywali w człowieczym gatunku cechy mocno zwierzęce: on
sam, Geist i Szuman. Ale on sądził, że zwierzęta w ludzkiej postaci są
wyjątkami, ogół zaś składa się z dobrych jednostek. Geist twierdził, przeciwnie,
że ogół ludzki jest bydlęcym, a jednostki dobre są wyjątkami; ale Geist wierzył,
że z czasem rozmnożą się ci dobrzy ludzie, że opanują całą ziemię - i od
kilkudziesięciu lat pracował nad wynalazkiem, który by umożliwił ten triumf.
Szuman także twierdził, że ogromna większość ludzi są zwierzętami, lecz ani
wierzył w lepszą przyszłość, ani w nikim nie budził tej otuchy. Dla niego ludzki
570
rodzaj był już skazany na wiekuiste bydlęctwo, wśród którego odróżniali się
tylko Żydzi, jak szczupaki między karasianii.
„Piękna filozofia!” - myślał Wokulski.
Czuł jednak, że w jego zranionej duszy, jak w świeżo zaoranym polu, pesymizm
Szumana bystro się pleni. Czuł, że gaśnie w nim nie tylko miłość, ale nawet żal
do panny Izabeli. Bo jeżeli cały świat składa się z bydląt, to nie ma dobrej racji
ani szaleć za jednym z nich, ani gniewać się za to, że jest zwierzęciem, nie
lepszym i zapewne nie gorszym od innych.
„Piekielna jego kuracja! - powtarzał. - Ale kto wie, czy nie słuszna?... Ja fatalnie
zbankrutowałem na moich poglądach; kto mi zaręczy, że i Geist nie myli się w
swoich albo że nie ma racji Szuman?... Rzecki bydlę, Stawska bydlę, Geist
bydlę, ja sam bydlę... Ideały - to malowane żłoby, w których jest malowana
trawa, niezdolna nikogo nasycić!... Więc co się poświęcać dla jednych albo
uganiać za drugimi?... Po prostu trzeba się wyleczyć, a potem na odmianę jadać
polędwicę albo ładne kobiety i popijać to dobrym winem... Czasami coś
przeczytać, czasami gdzie wyjechać, wysłuchać koncertu i tak doczekać starości
„
Na tydzień przed sesją, która miała zdecydować o losach spółki, wizyty u
Wokulskiego stały się coraz częstszymi. Przychodzili kupcy, arystokracja,
adwokaci zaklinając go, ażeby nie opuszczał stanowiska i nie narażał instytucji,
która przecież jest jego dziełem. Wokulski przyjmował interesantów z tak
lodowatą obojętnością, że nawet nie mieli ochoty wypowiedzieć mu swoich
argumentów; mówił, że jest znużony i chory i że musi się wycofać.
Interesanci odchodzili bez nadziei; każdy jednak przyznawał, że Wokulski musi
być ciężko chory. Wychudł, odpowiadał krótko i cierpko, a w oczach paliła mu
się gorączka.
- Zabił się chciwością! - mówili kupcy.
Na parę dni przed ostatecznym terminem Wokulski wezwał swego adwokata i
prosił go o zawiadomienie wspólników, że stosownie do zawartej z nimi
umowy, wycofuje kapitał i usuwa się ze spółki. Inni mogą zrobić to samo.
- A pieniądze? - spytał adwokat.
- Dla nich już są gotowe w banku; ja zaś mam rachunki z Suzinem.
Adwokat pożegnał go strapiony. Tegoż dnia przyjechał do Wokulskiego książę.
- Słyszę nieprawdopodobne rzeczy! - zaczął książę ściskając go za rękę. -
Adwokat pański zachowuje się tak, jakby pan naprawdę miał zamiar nas
opuścić...
- Czy książę myślał, że żartuję?...
- No, nie... Ja myślę, że pan spostrzegł jakieś niedogodności w naszej umowie
i...
- I targuję się, ażeby zmusić was do podpisania innej, która zmniejszy wasze
procenta, a zwiększy moje dochody... - pochwycił Wokulski. - Nie, książę,
usuwam się zupełnie na serio.
- Więc robi pan zawód swoim wspólnikom...
571
- Jaki? Panowie sami zawiązaliście ze mną spółkę tylko na rok i sami żądaliście
takiego prowadzenia interesów, ażeby w ciągu miesiąca po rozwiązaniu umowy
każdy wspólnik mógł wycofać swój wkład. To było wasze wyraźne żądanie. Ja
zaś przekroczyłem je o tyle, że zwrócę pieniądze nie w miesiąc dopiero, ale w
godzinę po rozwiązaniu spółki.
Książę upadł na fotel.
- Spółka zostanie - rzekł cicho - ale na miejsce pana wejdą do niej
starozakonni...
- To już z wyboru panów.
- Żydowszczyzna w naszej spółce!... - westchnął książę. - Oni nawet na
posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku... Nieszczęsny kraj! nieszczęsny
język!...
- Nie ma obawy - wtrącił Wokulski. - Większość naszych wspólników ma
zwyczaj rozmawiać na sesjach po francusku i językowi nic się nie stało, więc
chyba nie zaszkodzi mu i kilka frazesów w żargonie.
Książę zarumienił się.
- Ależ starozakonni, panie... obca rasa... Teraz jeszcze zaczęła się przeciw nim
jakaś niechęć...
- Niechęć tłumu niczego nie dowodzi. Lecz któż zresztą broni panom zebrać
odpowiednie kapitały, jak to zrobili Żydzi, i powierzyć je nie Szlangbaumowi,
ale któremu z chrześcijańskich kupców?
- Nie znamy takiego, któremu można by zaufać.
- A Szlangbauma znacie?...
- Przy tym u nas nie ma ludzi dość zdolnych - wtrącił książę.- To są subiekci,
nie finansiści...
- A ja czym byłem?... Także subiektem i nawet restauracyjnym chłopcem; mimo
to spółka przyniosła zapowiedziany dochód.
- Pan jesteś wyjątkiem...
- Któż panom zaręczy, że nie znaleźlibyście więcej takich wyjątków w
piwnicach i za kontuarami. Poszukajcie.
- Starozakonni sami do nas przychodzą...
- Otóż to!... - zawołał Wokulski. - Żydzi przychodzą albo wy do nich, ale
chrześcijański parweniusz do was nawet przyjść nie może, bo tyle napotyka
zawad po drodze... Wiem coś o tym. Wasze drzwi tak szczelnie są zamknięte
przed kupcem i przemysłowcem, że albo trzeba je zbombardować setkami
tysięcy rubli, ażeby się otworzyły, albo wciskać się jak pluskwa... Uchylcie
trochę tych drzwi, a może będziecie mogli obchodzić się bez Żydów.
Książę zasłonił rękoma oczy.
- O, panie Wokulski, to... bardzo słuszne, co pan mówi, ale i bardzo gorzkie...
bardzo okrutne... Mniejsza jednak... Rozumiem pański żal do nas, ależ... są
jakieś obowiązki względem ogółu...
572
- No, ja nie uważam tego za pełnienie obowiązków, że od mego kapitału miałem
piętnaście procent rocznie. I nie sądzę, ażebym był gorszym obywatelem
poprzestając na pięciu...
- Ależ my wydajemy te pieniądze - odparł już obrażony książę. - Ludzie żyją
około nas...
- I ja będę wydawał. Pojadę na lato do Ostendy, na jesień do Paryża, na zimę do
Nizzy...
- Przepraszam!... Nie tylko za granicą żyją z nas ludzie.. Iluż tutejszych
rzemieślników...
- Czeka na swoje należności po roku i dłużej - pochwycił Wokulski. - My obaj,
mości książę, znamy takich protektorów krajowego przemysłu, mieliśmy ich
nawet w naszej spółce...
Książę zerwał się z fotelu.
- Aaa!... to się nie godzi, panie Wokulski - mówił zadyszany.- Prawda, są wśród
nas duże wady, są grzechy, ale żadnego z nich nie popełniliśmy względem
pana... Miałeś naszą życzliwość... szacunek...