Выбрать главу

Bodajem był pierwej oślepł, nimem na cię spojrzał; bodajem zdechł, niżem się z

tobą poznał...” A ona pyta się z płaczem: „Za co się gniewasz?...” Ja jej wtedy

powiedziałem, pierwszy i ostatni raz: „Świnia jesteś, i tyle...” - bom już nie

mógł wytrzymać. Wtem patrzę, leci sam pan baron, zakaszlany, aż posiniał, i

pyta:

„Nie widziałeś, Węgiełek, mojej żony?...” Mnie coś wtedy do łba strzeliło, żem

mu odpowiedział: „Widziałem, jaśnie panie, poszła w krzaki z panem Starskim.

Już mu zabrakło pieniędzy na kupowanie dziewcząt, to teraz chwyta się

mężatek...” No, jak on na mnie wtedy spojrzał, choć i pan baron!...

Węgiełek ukradkiem otarł oczy.

- Ot, takie jest moje życie, wielmożny panie. Byłem spokojny, dopókim nie

zobaczył jednego gacha; ale teraz na kogo spojrzę, wydaje mi się, że i on mój

szwagier... A od żony, choć jej o tym nie gadam, to tak mnie odpycha... tak

mnie odpycha, jakby co między mną i nią stało... Nawet pocałować jej nie mogę

po dawnemu i żeby nie święta przysięga, to mówię panu, już bym porzucił dom

i leciał gdzie na cztery strony.., A wszystko tylko z tego idzie, żem do niej

przywiązany. Bo żebym ja jej nie lubił, to co mi tam!... Gospodyni staranna,

dobrze gotuje, pięknie szyje i w domu cichutka jak pajęczyna. Niechby tam

miała gachów.

Ale żem ją lubił, więc przez to taki mam żal i złość, że się we mnie wszystko

pali na popiół...

Węgiełek drżał z gniewu.

- Z początku, wielmożny panie, jakeśmy się pobrali, tom ino wyglądał dzieci.

Ale dziś to mnie strach bierze, ażebym zamiast mojego dziecka nie zobaczył

gachowego. Bo przecie wiadomo, że jak wyżlica ma raz szczenięta z kundlem,

to później żebyś jej dawał wyżły najlepsze, zawsze się odezwie kundel w

pomiocie, widać przez zapatrzenie...

- Muszę wyjść - rzekł nagle Wokulski - więc bądź zdrów... A przed wyjazdem

wstąp jeszcze do mnie...

Węgiełek pożegnał go bardzo serdecznie, w przedpokoju zaś rzekł do lokaja :

578

- Coś waszemu panu dolega... Zrazu tom myślał, że zdrów, choć źle wygląda;

ale on, widać, nietęgi... Niech się wami Pan Bóg opiekuje!...

- A widzisz, mówiłem ci, żebyś tam nie właził i dużo nie gadał odparł

pochmurnie lokaj wypychając go do sieni.

Po odejściu Węgiełka Wokulski wpadł w głęboką zadumę. „Stali naprzeciw

mego kamienia i śmieli się!... - szepnął. - Nawet kamień musiał zbezcześcić,

niewinny kamień.”

Przez chwilę zdawało mu się, że znalazł nowy cel, chodziło tylko o wybór; czy

wypalić w łeb Starskiemu wymieniwszy mu pierwej listę osób, którym

zrujnował szczęście, czyli też - zostawić go przy życiu, lecz doprowadzić do

ostatecznej nędzy i upodlenia?...

Ale wnet przyszedł rozmysł i wydało mu się rzeczą dziecinną, a nawet

niesmaczną, ażeby on miał poświęcać majątek, pracę i spokojność dla zemsty

nad tego rodzaju człowiekiem.

„Wolałbym zastanawiać się nad tępieniem myszy polnych albo karaluchów, bo

one są rzeczywistą klęską, a taki Starski... licho wie, co to jest?... Zresztą

niepodobna, ażeby człowiek tak ograniczony mógł być wyłączną przyczyną tylu

nieszczęść. On jest tylko iskrą, która podpala już gotowe materiały...”

Położył się na szezlongu i myślał:

„Mnie urządził - dlaczego?... Miał wspólniczkę najzupełniej godną siebie, no i

drugą wspólniczkę: moją głupotę. Jak można było od razu nie poznać się na tej

kobiecie i zrobić ją bożyszczem dlatego tylko, że pozowała na istotę wyższą?...

Urządził też Dalskiego, ale kto winien Dalskiemu, że oszalał na starość dla

osoby, której wartość moralna leżała jak na półmisku... Przyczyną klęsk świata

nie są Starscy ani im podobni, ale przede wszystkim głupota ich ofiar. A znowu

ani Starski, ani panna Izabela, ani pani Ewelina nie spadli z księżyca, tylko

wyhodowali się w pewnej sferze, epoce i wśród pewnych pojęć. Oni są jak

wysypka, która sama przez się nie stanowi choroby, ale jest objawem zakażenia

społecznych soków. Co się tu mścić nad nimi, po co ich tępić...”

Tego wieczora Wokulski pierwszy raz wyszedł na ulicę i przekonał się, jak jest

osłabiony. Kręciło mu się w głowie od turkotu dorożek i ruchu przechodniów, i

po prostu bał się zbyt daleko odchodzić od mieszkania. Zdawało mu się, że nie

dojdzie do Nowego Światu, że nie trafi z powrotem albo że mimo woli zrobi

jakiś śmieszny skandal. Nade wszystko zaś lękał się spotkania znajomej twarzy.

Wrócił zmęczony i wzburzony, ale tej nocy spał dobrze.

W tydzień po odwiedzinach Węgiełka wpadł Ochocki. zmężniał, opalił się i

wyglądał na młodego szlachcica.

- A pan skąd? - zapytał go Wokulski.

- Prosto z Zasławka, gdzie siedzę prawie od dwu miesięcy - odparł Ochocki. - A

niechże ich w końcu diabli wezmą, w jakie wpadłem awantury!...

- Pan?...

- Ja, ja, panie, i w dodatku bez winy. Włosy panu powstaną na głowie!...

Zapalił papierosa i prawił:

579

- Nie wiem, czyś pan słyszał, że nieboszczka prezesowa, oprócz drobnej części,

cały swój majątek zapisała na cele dobroczynne. Szpitale, domy podrzutków,

szkółki, sklepy wiejskie et caetera... A książę, Dalski i ja należymy do grona

wykonawców jej woli... Bardzo dobrze!...

Już zaczynamy wykonywać, a raczej starać się o zatwierdzenie testamentu, gdy

wtem (będzie z miesiąc) wraca z Krakowa Starski i oświadcza nam, że w

imieniu pokrzywdzonej rodziny wytoczy proces o zwalenie testamentu.

Naturalnie, książę ani ja nie chcemy o tym słyszeć; ale baron, którego

podburzyła żona, zbuntowana przez Starskiego, otóż baron zaczyna mięknąć...

Nawet z tej racji przemówiliśmy się parę razy, a książę wprost zerwał z nim

stosunki...

Tymczasem co się dzieje - mówił Ochocki zniżając głos. - Pewnej niedzieli

baron z żoną i ze Starskim pojechali do Zasławia na spacer. Co tam zaszło?...

nie wiem, dość, że rezultat jest następujący. Baron jak najenergiczniej

oświadczył, że testamentu obalić nie pozwoli, ale to jeszcze nic... Bo tenże

baron stanowczo rozwodzi się ze swoją ubóstwianą małżonką (słyszałeś pan

?...). Ale i to jeszcze nic: gdyż baron przed dziesięcioma dniami strzelał się ze

Starskim i dostał kulą po wierzchu żeber... Mówię panu, jakby mu kto hakiem

rozdarł skórę od prawej do lewej strony piersi... zły stary, wrzeszczy, wymyśla,

gorączkuje, ale żonie kazał natychmiast wyjechać do familii i jestem pewny, że

jej nie przyjmie... To twarda sztuka!... A tak się bestia zawziął, że na łożu

boleści kazał felczerowi, ażeby mu, na złość żonie, ufarbował łeb i zarost i dziś

wygląda na dwudziestoletniego trupa.

Wokulski uśmiechnął się.

- Z panią dobrze zrobił - rzekł - ale ufarbował się niepotrzebnie.

- No i po żebrach dostał niepotrzebnie - wtrącił Ochocki.- A niewiele

brakowało, ażeby prześwidrował mózgownicę Starskiemu!... Kule zawsze ślepe.