Mówię panu, żem przechorował ten wypadek.
- I gdzież teraz jest ten bohater? - spytał Wokulski.
- Starski?... Dmuchnął za granicę, i nie tyle przed impertynencjami, które go
zaczęły spotykać, ile przed wierzycielami. Panie! co to za majster... Przecież on
ma ze sto tysięcy rubli długów.
Nastało długie milczenie. Wokulski siedział tyłem do okna ze spuszczoną
głową, Ochocki cicho pogwizdując rozmyślał.
Nagle ocknął się i zaczął mówić jakby do siebie:
- Co to za dziwna plątanina - życie ludzkie! Kto by się spodziewał, że taki
cymbał Starski może zrobić tyle dobrego... I właśnie z racji, że jest cymbałem...
Wokulski podniósł głowę i pytająco spojrzał na Ochockiego.
- Prawda, że dziwne?... - ciągnął Ochocki - a przecież tak jest. Gdyby Starski
był człowiekiem przyzwoitym i nie awanturował się z młodą panią baronową,
Dalski niezawodnie poparłby jego pretensje do testamentu, ba! dałby mu nawet
pieniędzy na proces, gdyż zyskałaby na tym i jego żona. Ale że Starski jest
cymbał, więc naraził się baronowi i... uratował zapisy. Tym sposobem nawet nie
580
urodzone jeszcze pokolenia chłopów zasławskich powinny błogosławić
Starskiego za to, że umizgał się do baronowej...
- Paradoks!... - wtrącił Wokulski.
- Paradoks!... To są przecie fakta... A cóż pan sądzisz, czy Starski nie ma
zasługi, że uwolnił barona od takiej żony?... Mówiąc między nami, to żaba, nie
kobieta. Myślała tylko o strojach, zabawach i kokietowaniu, ja nawet nie wiem,
czy ona co kiedy czytała, czy na co patrzyła z uwagą... Istny kawał mięsa przy
kości, który udawał, że ma duszę, a miał zaledwie żołądek... Pan jej nie znałeś,
pan nie wyobrażasz sobie, co to jest za automat i jak tam pod wszelkimi
pozorami człowieczeństwa nie było nic ludzkiego... Że baron nareszcie poznał
się na niej, toż to jakby wygrał wielki los...
- Boże miłosierny! - szepnął Wokulski.
- Co pan mówi? - zapytał Ochocki.
- Nic.
- Ale ocalenie zapisów nieboszczki prezesowej i uwolnienie barona od takiej
żony to dopiero cząstka zasług Starskiego...
Wokulski przeciągnął się na krześle.
- Bo wyobraź pan sobie, że ten cymbał swoimi umizgami może przyczynić się
do faktu rzeczywiście doniosłego - mówił Ochocki.- Rzecz jest taka. Ja nieraz
napomykałem Dalskiemu (i zresztą wszystkim, którzy mają pieniądze), że warto
by założyć w Warszawie gabinet doświadczalny do technologii chemicznej i
mechanicznej. Bo pojmujesz pan, u nas nie ma wynalazków przede wszystkiem
dlatego, że nie ma ich gdzie robić... Naturalnie, baron słuchał moich wywodów
jednym uchem, a drugim je wypuszczał. Coś mu z tego jednak ugrzęzło w
mózgu, bo dziś, kiedy Starski połaskotał go po sercu i po żebrach, mój baron,
rozmyślając nad sposobami wydziedziczenia żony, gadał ze mną po całych
dniach o pracowni technologicznej. A na co się to zda?... A czy ludzie istotnie
zrobią się mądrzejsi i lepsi, gdyby im ufundować pracownię?... A ile by
kosztowała i czy ja podjąłbym się urządzenia podobnej instytucji?... Kiedym zaś
wyjeżdżał, rzeczy tak stanęły, że baron wezwał do siebie rejenta i spisali jakiś
akt, który, o ile mogę wnosić z półsłówek, dotyczy właśnie pracowni. Zresztą
Dalski prosił mnie, ażeby mu wskazać facetów zdolnych do dyrygowania tym
interesem. No i patrz pan, czy to nie ironia losu, ażeby takie zero jak Starski,
taki gatunek publicznego mężczyzny na pociechę nudzących się mężatek ażeby
ten frant był zarodkiem technologicznej pracowni!... I niechże mi teraz
dowodzą, że na świecie jest coś niepotrzebnego.
Wokulski otarł pot z twarzy, która przy białej chustce wydawała się prawie
popielatą.
- Ale może ja pana męczę?... - zapytał Ochocki.
- Owszem, niech pan mówi... Chociaż... zdaje mi się, że pan trochę przecenia
zasługi tego... pana, a już całkiem zapomina pan...
- O czym?...
581
- O tym, że pracownia technologiczna wyrośnie z cierpień, z gruzów ludzkiego
szczęścia. I nawet nie zadaje pan sobie pytania, jaką drogą przeszedł baron od
miłości dla swojej żony do... pracowni technologicznej!...
- A cóż mnie to obchodzi! - zawołał Ochocki wyrzucając rękoma. - Kupić
postęp społeczny za cierpienia choćby najokropniejsze jednostki to, dalibóg!
tanie kupno...
- A czy pan przynajmniej wiesz, jakie bywają cierpienia jednostek? - spytał
Wokulski.
- Wiem! Wiem!... Wyrywali mi przecież bez chloroformu paznogieć u nogi, i
jeszcze u wielkiego palca...
- Paznogieć? - powtórzył w zamyśleniu Wokulski. - A czy pan zna ten dawny
aforyzm: „Niekiedy duch ludzki rozdziera się i walczy z samym sobą”?... Kto
wie, czy to nie gorsze od wyrywania paznogcia, a może od zdarcia całej skóry?
- Iii... to jakaś niemęska dolegliwość! - odparł krzywiąc się Ochocki. - To może
kobiety doświadczają czegoś podobnego przy porodach... Ale mężczyzna...
Wokulski roześmiał się głośno.
- Śmiejesz się pan ze mnie?... - ofuknął Ochocki.
- Nie, tylko z barona... A pan dlaczego nie podjąłeś się zorganizować pracowni
technologicznej?
- Dajże mi pan spokój ! Wolę pojechać do gotowej pracowni, a nie dopiero
tworzyć nową, z której bym nie doczekał się owoców i sam zmarniał. Na to
trzeba mieć zdolności administracyjne i pedagogiczne, a już bynajmniej nie
myśleć o machinach latających...
- Więc?... - spytał Wokulski.
- Jakie więc?... Byłem odebrał mój kapitalik, jaki jeszcze mam na hipotece, a o
który od trzech lat nie mogę się doprosić, zmykam za granicę i na serio biorę się
do roboty. Tutaj można nie tylko rozpróżniaczyć się, ale zgłupieć i skwaśnieć...
- Pracować wszędzie można.
- Facecje!... - odparł Ochocki. - Bo nawet, pominąwszy brak pracowni, tu przede
wszystkim nie ma naukowego klimatu. To jest miasto karierowiczów, między
którymi istotny badacz uchodzi za gbura albo wariata. Ludzie uczą się nie dla
wiedzy, ale dla posady; a posadę i rozgłos zdobywają przez stosunki, przez
baby, przez rauty, czy ja wiem wreszcie przez co!... Skąpałem się w tej
sadzawce. Znam prawdziwie uczonych, nawet ludzi z geniuszem, którzy nagle
zatrzymani w swym rozwoju wzięli się do dawania lekcyj albo do pisania
artykułów popularnych, których nikt nie czyta, a choćby czytał, nie rozumie.
Rozmawiałem z wielkimi przemysłowcami myśląc, że skłonię ich do popierania
nauki, choćby dla praktycznych wynalazków. I wiesz pan, com poznał?... Oto
oni mają takie wyobrażenie o nauce jak gęsi o logarytmach. A wiesz pan, jakie
wynalazki zainteresowałyby ich?... Tylko dwa: jeden, który by wpłynął na
zwiększenie dywidend, a drugi, który by nauczył ich pisać takie kontrakty
obstalunkowe, żeby na nich można było okpić kundmana bądź na cenie, bądź na
towarze. Przecież oni, dopóki myśleli, że pan zrobisz szwindel na tej spółce do
582
handlu z cesarstwem, nazywali pana geniuszem; a dziś mówią, że pan masz