Выбрать главу

panna Izabela wiedziała o tym i już chyba nie miałaby wstydu romansując z

cudzym kochankiem...”

Potem przypomniał sobie swoje życie obecne, tak puste, tak okropnie puste!...

Zerwał z dotychczasowymi zajęciami, zerwał z ludźmi i już nie miał przed sobą

nic, no - nic. Co dalej pocznie?... Czy ma czytać fantastyczne książki? Czy robić

bezcelowe doświadczenia? Czy jechać gdzie? Czy ożenić się ze Stawską?...

Ależ cokolwiek z tego wybierze, gdziekolwiek pójdzie, nigdy nie pozbędzie się

ani żalu, ani uczucia samotności!

„No, a baron?... - rzekł do siebie. - Ożenił się ze swoją panną Eweliną i co?...

Myśli dziś o założeniu pracowni technologicznej, on, który może nawet nie

rozumie, co znaczy technologia...”

Dzień i kąpiel pod prysznicem nadały znowu inny kierunek myślom

Wokulskiego.

„Mam, co najmniej, trzydzieści do czterdziestu tysięcy rubli rocznie; wydam na

siebie dwa do trzech tysięcy, cóż zrobię z resztą, co z majątkiem, który mnie

wprost przytłacza?... Za taką sumę mógłbym ustalić byt tysiącowi rodzin ; ale co

mi z tego, jeżeli jedne z nich będą nieszczęśliwymi jak Węgiełek, a inne

odwdzięczą mi się tak jak dróżnik Wysocki?...”

Znowu przypomniał sobie Geista i jego tajemniczy warsztat, w którym

wykluwał się zarodek nowej cywilizacji. Tam włożony majątek i praca

opłaciłaby się milion milionów razy. Tam był i cel kolosalny, i sposób

zapełnienia czasu, a w perspektywie sława i potęga, jakiej nie widziano na

585

świecie... Pancerniki unoszące się w powietrzu!... czy mogło być coś

niezmierniejszego w skutkach?...

„A jeżeli nie ja znajdę ów metal, tylko ktoś inny, co jest bardzo

prawdopodobne?...” - pytał sam siebie.

„No to i cóż? - odpowiadał. - W najgorszym razie należałbym do tych kilku,

którzy wynalazek posunęli naprzód. Taka sprawa warta przecie ofiary z

bezużytecznego majątku i bezcelowego życia. Więc lepiej tu zmarnować się w

czterech ścianach albo zgłupieć przy preferansie aniżeli tam sięgać po

bezprzykładną chwałę.?...”

Stopniowo w duszy Wokulskiego coraz wyraźniej począł zarysowywać się jakiś

zamiar; lecz im dokładniej pojmował go, im więcej odkrywał w nim zalet, tym

lepiej czuł, że do wykonania brakuje mu energii, a nawet pobudki.

Wola jego była zupełnie sparaliżowana; ocucić ją mogło tylko silne

wstrząśnienie. Tymczasem wstrząśnienie nie przychodziło, a codzienny bieg

wypadków pogrążał Wokulskiego w coraz głębszej apatii.

„Już nie ginę, ale gniję” - mówił do siebie.

Rzecki, który odwiedzał go coraz rzadziej, patrzył na niego z przerażeniem.

- Żle robisz, Stachu - odzywał się nieraz. - Żle, źle, źle!... Lepiej nie żyć aniżeli

tak żyć...

Pewnego dnia służący oddał Wokulskiemu list zaadresowany kobiecą ręką.

Otworzył go i przeczytał:

„Muszę się z panem widzieć, czekam dziś o trzeciej po południu ;

Wąsowska”

„Czego ona może chcieć ode mnie?...” - zapytał zdumiony.

Ale przed trzecią pojechał.

Punkt o trzeciej Wokulski znalazł się w przedpokoju Wąsowskiej. Lokaj, nawet

nie pytając, kim jest, otworzył drzwi do salonu, po którym szybkimi krokami

spacerowała piękna wdowa.

Była w ciemnej sukni, doskonale uwydatniającej jej posągową figurę; rude

włosy, jak zwykle, były zebrane w ogromny węzeł, ale zamiast szpilki tkwił w

nich wąski sztylecik ze złotą rękojeścią.

Na jej widok ogarnęło Wokulskiego osobliwe uczucie radości i rozrzewnienia;

podbiegł do niej i gorąco ucałował jej rękę.

- Nie powinna bym mówić z panem!... - rzekła pani Wąsowska wydzierając mu

rękę

- W takim razie po cóż mnie pani wezwała? - odparł zdziwiony. Zdawało mu

się, że go na wstępie oblano zimną wodą.

- Niech pan siada.

Wokulski siadł milcząc; pani Wąsowska wciąż chodziła po salonie.

- Doskonale się pan popisuje, nie ma co mówić!... - zaczęła po chwili

wzburzonym głosem. - Naraził pan osobę z towarzystwa na plotki, jej ojca na

chorobę, całą rodzinę na przykrości... Zamyka się pan po parę miesięcy w domu,

robi pan zawód kilkunastu ludziom, którzy mu nieograniczenie ufali, a potem

586

nawet poczciwy książę wszystkie pańskie dziwactwa nazywa „przyczynkiem do

działalności kobiet...” Winszuję panu... Gdybyż to jeszcze zrobił jaki student...

Nagle umilkła... Wokulski był strasznie zmieniony.

- Ach, cóż znowu, przecież mi pan chyba nie zemdlejesz?.. - rzekła

przestraszona. - Dam panu wody albo wina...

- Dziękuję pani - odparł. Jego twarz bardzo szybko odzyskała naturalną barwę i

spokojny wyraz. - Widzi pani, że naprawdę nie jestem zdrów.

Pani Wąsowska zaczęła mu się pilnie przypatrywać.

- Tak - mówiła - trochę pan zeszczuplał, ale z tą brodą jest panu wcale nieźle...

Nie powinien pan jej golić... Wygląda pan interesująco...

Wokulski rumienił się jak dzieciak. Słuchał pani Wąsowskiej i dziwił się czując,

że jest wobec niej nieśmiały, prawie zawstydzony.

„Co się ze mną dzieje?..,” - pomyślał.

- W każdym razie powinien pan zaraz wyjechać na wieś - ciągnęła dalej. - Kto

słyszał siedzieć w mieście na początku sierpnia?... O, basta, mój panie...

Pojutrze zabieram pana do siebie, bo inaczej cień nieboszczki prezesowej nie

dałby mi spokoju... Od dzisiejszego dnia przychodzi pan do mnie na obiady i

kolacje; po obiedzie jedziemy na spacer, a pojutrze... bądź zdrowa, Warszawo!...

Dosyć tego...

Wokulski był tak zahukany, że nie umiał zdobyć się na odpowiedź. Nie

wiedział, co zrobić z rękoma, i czuł, że na twarz biją mu ognie.

Zadzwoniła. Wszedł lokaj.

- Proszę podać wina - rzekła pani Wąsowska. - Wiesz, tego maślacza... Panie

Wokulski, niech pan zapali papierosa.

Wokulski natychmiast zapalił papierosa modląc się w duszy, żeby mógł

zapanować nad drżeniem rąk. Lokaj przyniósł wino i dwa kieliszki; pani

Wąsowska nalała oba.

- Pij pan - rzekła.

Wokulski wypił duszkiem.

- O tak, to lubię!... Za pańskie zdrowie! - dodała pijąc. - A teraz musi pan wypić

za moje...

Wokulski wypił drugi kieliszek.

- A teraz wypije pan za spełnienie moich zamiarów... Proszę... proszę... tylko

natychmiast...

- Za pozwoleniem pani - odparł - ale ja nie chcę upić się.

- Więc pan nie życzy mi spełnienia zamiarów?

- Owszem, ale muszę je pierwej poznać.

- Doprawdy?... - zawołała pani Wąsowska. - A to coś zupełnie nowego...

Dobrze, niech pan nie pije.

Zaczęła patrzeć w okno uderzając nogą w podłogę. Wokulski zamyślił się.

Milczenie trwało parę minut, nareszcie przerwała je pani.

- Słyszałeś pan, co zrobił baron?... Jak się to panu podoba?...

- Dobrze zrobił - odparł Wokulski już zupełnie spokojnym tonem.

587

Pani Wąsowska zerwała się z fotelu.

- Co?!... - zawołała. - Pan bronisz człowieka, który okrył hańbą kobietę?...