Выбрать главу

Brutala, egoistę, który dla dogodzenia zemście nie cofnął się przed najniższymi

środkami...

- Cóż on zrobił?

- Ach, więć pan nic nie wiesz... Wyobraź pan sobie, że zażądał rozwodu z żoną i

ażeby skandal zrobić jeszcze głośniejszym, strzelał się ze Starskim...

- To prawda - rzekł Wokulski po namyśle. - Bo przecież, nie mówiąc nikomu,

mógł był tylko sobie w łeb strzelić zapisawszy pierwej żonie majątek.

Pani Wąsowska wybuchnęła gniewem.

- Z pewnością - rzekła - tak by zrobił każdy mężczyzna mający iskrę

szlachetności i poczucia honoru... Wolałby się sam zabić aniżeli ciągnąć pod

pręgierz biedną kobietę, słabą istotę, nad którą tak łatwa jest zemsta, kiedy się

ma za sobą majątek, stanowisko i przesądy publiczne!... Ale po panu nie

spodziewałam się tego... Cha! cha! cha!... I to jest ten nowy człowiek, ten

bohater, który cierpi i milczy... O, wy wszyscy jesteście jednakowi!...

- Przepraszam, ale... o co właściwie ma pani pretensję do barona?

Z oczu pani Wąsuwskiej posypały się błyskawice.

- Kochał baron Ewelinę czy nie?... - zapytała.

- Wariował za nią!

- Otóż nieprawda, on udawał, że ją kocha, kłamał, że ubóstwia... Ale przy

najpierwszej sposobności dowiódł, że nawet nie traktował jej jak równego sobie

człowieka, ale jak niewolnicę, której za chwilę słabości można założyć powróz

na szyję, wyciągnąć na rynek, okryć sromotą... O, wy panowie świata,

obłudnicy!... Dopóki was zaślepia zwierzęcy instynkt, włóczycie się u nóg,

gotowiście spełnić podłość, kłamiecie, ty najdroższa... ty ubóstwiana... za ciebie

oddałbym życie... Kiedy zaś biedna ofiara uwierzy waszym

krzywoprzysięstwom, zaczynacie się nudzić, a jeżeli i w niej odezwie się

ludzka, ułomna natura, depczecie ją nogami... .Ach, jakie to oburzające, jakie to

nikczemne... Czy mi pan co nareszcie odpowiesz?...

- Czy pani baronowa nie romansowała z panem Starskim?- zapytał Wokulski.

- O!... zaraz romansowała. Flirtowała go, zresztą miała do niego feblik...

- Feblik?... Nie znałem tego wyrazu. Więc jeżeli miała feblik do Starskiego, to

po cóż wyszła za barona?

- Bo ją o to błagał na klęczkach... groził, że odbierze sobie życie...

- Przepraszam, ale... Czy on ją błagał tylko o to, ażeby raczyła przyjąć jego

nazwisko i majątek, czy też i o to, ażeby nie miała feblika do innych

mężczyzn?...

- A wy?... a mężczyźni?... co wyrabiacie przed ślubem i po ślubie?... Więc

kobieta...

- Proszę pani, nam, jeszcze kiedy jesteśmy dziećmi, tłomaczą, żeśmy zwierzęta i

że jedynym sposobem uczłowieczenia się jest miłość dla kobiety, której

szlachetność, niewinność i wierność trochę powściągają świat od zupełnego

588

zbydlęcenia. No, i my wierzymy w tę szlachetność, niewinność et caetera,

ubóstwiamy ją, padamy przed nią na kolana...

- I słusznie, bo jesteście daleko mniej warci od kobiet.

- Uznajemy to na tysiące sposobów i twierdzimy, że wprawdzie mężczyzna

tworzy cywilizację, ale dopiero kobieta uświęca ją i wyciska na niej idealniejsze

piętno... Jeżeli jednak kobiety mają nas naśladować pod względem owej

zwierzęcości, to niby czymże będą lepsze od nas, a nade wszystko: za co mamy

je ubóstwiać?...

- Za miłość.

- I to piękna rzecz! Ale jeżeli pan Starski otrzymuje miłość za swoje wąsiki i

spojrzenia, to znowu inny pan nie ma racji dawać za nią nazwiska, majątku i

swobody.

- Ja pana coraz mniej rozumiem - rzekła pani Wąsowska.- Uznajesz pan, że

kobiety są równe mężczyznom czy nie?..

- W sumie są równe, w szczegółach nie! Umysłem i pracą przeciętna kobieta jest

niższą od mężczyzny; ale obyczajami i uczuciem ma być od niego o tyle

wyższą, że kompensuje tamte nierówności. Przynajmniej tak nam to ciągle

mówią, my w to wierzymy i pomimo wielu niższości kobiet stawiamy je wyżej

od nas... Jeżeli zaś pani baronowa zrzekła się swoich zalet, a że się ich od dawna

zrzekła, tośmy widzieli wszyscy, więc nie może dziwić się, że straciła i

przywileje. Mąż pozbył się jej jako nieuczciwego wspólnika.

- Ależ baron to niedołężny starzec!...

- Po cóż za niego wyszła, po co nawet słuchała jego miłosnych paroksyzmów?

- Więc pan nie pojmujesz tego, że kobieta może być zmuszoną do sprzedania

się?... - zapytała pani Wąsowska blednąc i rumieniąc się.

- Pojmuję, pani, bo... ja sam kiedyś... sprzedałem się, tylko nie dla zyskania

majątku, ale z nędzy...

- Cóż dalej?

- Ale żona moja przede wszystkim z góry nie posądzała mnie o niewinność, a ja

jej, co prawda, nic obiecywałem miłości. Byłem bardzo lichym mężem, ale za

to, jak człowiek kupiony, byłem najlepszym subiektem i najwierniejszym jej

sługą. Chodziłem z nią po kościołach, koncertach, teatrach, bawiłem jej gości i

faktycznie potroiłem dochody ze sklepu.

- I nie miałeś pan kochanek?

- Nie, pani. Tak gorzko odczuwałem moją niewolę, żem po prostu nie śmiał

patrzeć na inne kobiety. Niech więc pani przyzna, że mam prawo być surowym

sędzią pani baronowej, która sprzedając się wiedziała, że nie kupowano od

niej... jej pracy...

- Okropność! - szepnęła pani Wąsowska patrząc w ziemię.

- Tak, pani. Handel ludźmi jest rzeczą okropną, a jeszcze okropniejszą handel

samym sobą. Ale dopiero transakcje zawierane w złej wierze są rzeczą

haniebną. Gdy się taka sprawa wykryje, następstwa muszą być bardzo przykre

dla strony zdemaskowanej.

589

Jakiś czas oboje siedzieli milcząc. Pani Wąsowska była zirytowana, Wokulski

sposępniał.

- Nie!... - zawołała nagle - ja muszę z pana wydobyć zdanie stanowcze...

- O czym?

- O różnych kwestiach, na które mi pan odpowie jasno i wyraźnie.

- Czy to ma być egzamin?

- Coś na kształt tego.

- Słucham panią.

Można było myśleć, że się waha; przemogła się jednak i zapytała:

- Więc utrzymuje pan, że baron miał prawo odepchnąć i zniesławić kobietę?...

- Która go oszukała?... Miał.

- Co pan nazywa oszustwem?

- Przyjmowanie uwielbień barona pomimo feblika, jak pani mówi, do pana

Starskiego.

Pani Wąsowska przygryzła usta.

- A baron ile miał takich feblików?...

- Zapewne tyle, na ile mu starczyło ochoty i okazji - odparł Wokulski. - Ale

baron nie pozował na niewinność, nie nosił tytułu specjalisty od czystości

obyczajów, nie był za to otaczany hołdami... Gdyby baron zdobył czyjeś serce

twierdząc, że nigdy nie miał kochanek, a miał je, byłby także oszustem. Co

prawda, nie tego w nim szukano.

Pani Wąsowska uśmiechnęła się.

- Wyborny pan jesteś!... A któraż kobieta twierdzi czy zapewnia was, że nie

miała kochanków?...

- Ach, więc pani ich miała...

- Mój panie!... - wybuchnęła wdówka zrywając się.

Wnet jednak opamiętała się i rzekła chłodno:

- Zastrzegam sobie u pana niejaką względność w wyborze argumentów.