nie myślał o pannie Izabeli. To jest myślał, ale mógł nie myśleć; w każdym razie
wspomnienie jej nie nurtowało go w sposób jak dotychczas bolesny.
Ten brak cierpień znowu zatrwożył go.
„Czy to nie przywidzenie?” - pomyślał.
Przypomniał sobie historię dnia wczorajszego; pamięć i logika dopisywały mu.
„Może i wolę odzyskam?” - szepnął.
Na próbę postanowił, że wstanie za pięć minut, wykąpie się, ubierze i
natychmiast pójdzie na spacer do Łazienek. Patrzył na posuwającą się skazówkę
zegarka i z niepokojem zapytał: „A może ja się nawet na to nie zdobędę ?.. „
Skazówka dosięgła pięciu minut i Wokulski wstał bez pośpiechu, ale też i bez
wahania. Sam nalał sobie wody do wanny, wykąpał się, wytarł, ubrał i już w pół
godziny szedł do Łazienek.
Uderzyło go, że przez cały ten czas nie myślał o pannie Izabeli, tylko o pani
Wąsowskiej. Oczywiście, coś się w nim wczoraj zmieniło: może zaczęły działać
jakieś sparaliżowane komórki w mózgu?... Myśl o pannie Izabeli straciła nad
nim władzę.
„Co to za dziwna plątanina - mówił. - Tamtą wyrugowała pani Wąsowska, a
panią Wąsowską może zastąpić każda inna kobieta. Jestem więc naprawdę
uleczony z obłędu...”
Przeszedł nad stawem i obojętnie przypatrywał się czółnom i łabędziom. Potem
skręcił w aleję ku Pomarańczarni, na której byli wtedy oboje, i powiedział sobie,
598
że... zje śniadanie z apetytem. Ale gdy wracał tą samą drogą, opanował go
gniew i z dziką radością złośliwego dzieciaka poprzednie ślady własnych stóp
zacierał nogą.
„Gdybym mógł wszystko tak zetrzeć... I tamten kamień, i ruiny... Wszystko!...”
W tej chwili uczuł, że budzi się w nim niepokonany instynkt niszczenia
pewnych rzeczy; lecz zarazem zdawał sobie sprawę, że jest to objaw
chorobliwy. Wielką też robiło mu satysfakcję, że nie tylko spokojnie może
myśleć o pannie Izabeli, ale nawet oddawać jej sprawiedliwość.
„O co ja się irytowałem? - mówił do siebie. - Gdyby nie ona, nie zdobyłbym
majątku... Gdyby nie ona i nie Starski, za pierwszym razem nie wyjechałbym do
Paryża i nie zbliżyłbym się z Geistem, a pod Skierniewicami nie uleczyłbym się
z głupoty... Wszakże to moi dobrodzieje ci państwo... Nawet powinien bym
wyswatać tę dobraną parę, a przynajmniej ułatwiać im schadzki... I pomyśleć, że
z takiej mierzwy kiedyś wykwitnie metal Geista!...”
W Ogrodzie Botanicznym było cicho i prawie pusto. Wokulski wyminął studnię
i z wolna począł wstępować na ocieniony pagórek, na którym przeszło rok temu
po raz pierwszy rozmawiał z Ochockim. Zdawało mu się, że wzgórze jest
podwaliną tych ogromnych schodów, na szczycie których ukazywał mu się
posąg tajemniczej bogini. Ujrzał ją i teraz i ze wzruszeniem spostrzegł, że
chmury otaczające jej głowę rozsunęły się na chwilę. Zobaczył surową twarz,
rozwiane włosy, a pod spiżowym czołem żywe, lwie oczy, które wpatrywały się
w niego z wyrazem przygniatającej potęgi. Wytrzymał to spojrzenie i nagle
uczuł, że rośnie... rośnie... że już przenosi głową najwyższe drzewa parku i sięga
prawie do obnażonych stóp bogini.
Teraz zrozumiał, że tą czystą i wieczną pięknością jest Sława i że na jej
szczytach nie ma innej uciechy nad pracę i niebezpieczeństwa.
Wrócił do domu smutniejszy, ale wciąż spokojny. Zdawało mu się, że podczas
tej przechadzki nawiązał się jakiś węzeł między jego przyszłością a ową odległą
epoką, kiedy jeszcze jako subiekt i student budował machiny o wiecznym ruchu
albo dające się kierować balony. Kilkanaście zaś ostatnich lat były tylko
przerwą i stratą czasu.
„Muszę gdzieś wyjechać - rzekł do siebie - muszę odpocząć, a później...
zobaczymy...”
Po południu wysłał długą depeszę do Suzina do Moskwy.
Na drugi dzień, około pierwszej, kiedy Wokulski jadł śniadanie, wszedł lokaj
pani Wąsowskiej i oświadczył, że pani czeka w powozie.
Gdy wybiegł na ulicę, pani Wąsowska kazała mu wsiąść.
- Zabieram pana - rzekła.
- Czy na obiad?...
- O nie, tylko do Łazienek. Bezpieczniej mi będzie rozmawiać z panem przy
świadkach i na wolnym powietrzu.
Ale Wokulski był pochmurny i milczał.
599
W Łazienkach wysiedli z powozu, minęli pałacowy taras i zaczęli spacerować
po alei dotykającej amfiteatru.
- Musi pan wejść między ludzi, panie Wokulski - zaczęła pani Wąsowska. -
Musi ocknąć się pan ze swej apatii, bo inaczej minie pana słodka nagroda...
- Och?... aż tak...
- Niezawodnie. Wszystkie damy są zainteresowane pańskimi cierpieniami i
założę się, że niejedna chciałaby odegrać rolę pocieszycielki.
- Albo pobawić się moim rzekomym cierpieniem jak kot poranioną
myszą?...Nie, pani, ja nie potrzebuję pocieszycielek, ponieważ wcale nie cierpię,
a już najmniej z winy dam...
- Proszę?... - zawołała pani Wąsowska. - Myślałby kto, że naprawdę nie
otrzymałeś pan ciosu z małych rączek...
- I dobrze by myślał - odparł Wokulski. - Jeżeli zadał mi kto ciosy, to
bynajmniej nie płeć piękna, ale... czy ja wiem co?... może fatalność.
- Zawsze jednak za pośrednictwem kobiety...
- A nade wszystko mojej własnej naiwności. Prawie od dzieciństwa szukałem
jakiejś rzeczy wielkiej i nieznanej; a ponieważ kobiety widywałem tylko przez
okulary poetów, którzy im przesadnie pochlebiają, więc myślałem, że kobieta
jest ową rzeczą wielką i nieznaną. Omyliłem się i w tym leży sekret mego
chwilowego zachwiania, na którym zresztą udało mi się zrobić majątek.
Pani Wąsowska zatrzymała się w alei.
- No, wie pan co, że jestem zdumiona!... Nie widzieliśmy się od onegdaj, a dziś
przedstawia mi się pan jako całkiem inny człowiek, coś w rodzaju starego
dziada, który lekceważy kobiety...
- To nie lekceważenie, to spostrzeżenie.
- Mianowicie?... - zapytała pani Wąsowska.
- Że jest gatunek kobiet, które po to tylko żyją na świecie, ażeby drażnić i
podniecać namiętności mężczyzn. Tym sposobem ogłupiają ludzi rozumnych,
upadlają uczciwych i utrzymują w równowadze głupców Mają licznych
wielbicieli i dzięki temu wywierają na nas taki wpływ jak haremy na Turcję.
Widzi więc pani, że damy nic mają powodu roztkliwiać się nad moimi
cierpieniami ani prawa bawić się mną. Nic należę do ich referatu.
- I nawet zrywasz pan z miłością?... - zapytała ironicznie pani Wąsowska.
W Wokulskim zakipiał gniew...
- Nie, pani - odparł - tylko mam przyjaciela pesymistę, który mi wytłumaczył, że
nierównie korzystniej jest kupić miłość za cztery tysiące rubli rocznie, a
wierność za pięć tysięcy aniżeli za to, co nazywamy uczuciem.
- Piękna wierność!... - szepnęła pani Wąsowska.
- Przynajmniej z góry zapowiada, czego się mamy od niej spodziewać.
Pani Wąsowska przygryzła wargi i skręciła w stronę powozu.