a na drugi raz nie otwierajcie mi tu piwiarni, bo was zaskarżę o zabójstwo...
610
Panowie radca Węgrowicz i ajent Szprot wynieśli się tak szybko, że gdyby nic
gęsty dym ich cygar, można by myśleć, że nikogo nie było w pokoju.
- Otwórz okno!... - mówił doktór do służącego. - Oj, to! To!... dodał patrząc
ironicznie na Rzeckiego. - Twarz w płomieniach, oczy szkliste, pulsa biją tak, że
słychać na ulicy...
- Słyszałeś pan, co on mówił o Stachu?.. - spytał Rzecki.
- Ma rację - odparł Szuman. - Całe miasto mówi to samo, chociaż myli się
tytułując Wokulskiego bankrutem, bo on jest tylko półgłówkiem z tego typu,
który ja nazywam polskimi romantykami.
Rzecki patrzył na niego prawie wylękniony.
- Nie patrz pan tak na mnie - ciągnął spokojnym głosem Szuman - raczej
zastanów się, czy nie mam racji. Wszakże ten człowiek ani razu w życiu nie
działał przytomnie... Kiedy był subiektem, myślał o wynalazkach i o
uniwersytecie; kiedy wszedł do uniwersytetu, zaczął bawić się polityką. Później,
zamiast robić pieniądze, został uczonym i wrócił tu tak goły, że gdyby nie
Minclowa, umarłby z głodu... Nareszcie zaczął robić majątek, ale - nie jako
kupiec, tylko jako wielbiciel panny, która od wielu lat ma ustaloną reputację
kokietki. Nie koniec na tym, już bowiem mając w ręku i pannę, i majątek, rzucił
oboje, a dzisiaj - co robi i gdzie jest?... Powiedz pan, jeżeliś mądry?...
Półgłówek, skończony półgłówek! - mówił Szuman machając ręką. - Czystej
krwi polski romantyk, co to wiecznie szuka czegoś poza rzeczywistością...
- Czy doktór powtórzy to Wokulskiemu, gdy wróci?... - spytał Rzecki.
- Sto razy mu tak mówiłem, a jeżeli teraz nie powiem, to tylko dlatego, że nie
wróci...
- Co nie ma wrócić szepnął Rzecki blednąc.
- Nie wróci, bo albo sobie gdzieś łeb rozbije, jeżeli odzyska rozsądek, albo
weźmie się do jakiejś nowej utopii. Choćby do wynalazków tego mitycznego
Geista, który także musi być patentowanym wariatem.
- A doktór nie uganiałeś się nigdy za utopiami?
- Tak, ale robiłem to odurzywszy się w waszej atmosferze. Opatrzyłem się
jednak w porę i ta okoliczność pozwala mi stawiać jak najdokładniejsze
diagnozy podobnych chorób... No, zdejmij pan szlafrok, zobaczymy, jakie
skutki wywołał wieczór spędzony w wesołym towarzystwie...
Zbadał Rzeckiego, kazał mu natychmiast iść do łóżka, a na przyszłość nie robić
ze swego mieszkania szynkowni.
- Pan to także jesteś okazem romantyka; tyle tylko, żeś miał mniej sposobności
do robienia głupstw - zakończył doktór.
Po czym wyszedł zostawiając Rzeckiego w bardzo ponurym nastroju.
„Już tam twoje gadanie więcej mi zaszkodzi aniżeli piwo” - pomyślał Rzecki, a
po chwili dodał półgłosem:
„Mógłby jednakże Stach choć słówko napisać... Bo licho wie, jakie domysły
snują się człowiekowi po głowie!...”
611
Przykuty do łóżka pan Ignacy nudził się piekielnie. Więc dla zabicia czasu
odczytywał, po raz nie wiadomo który, historię konsulatu i cesarstwa albo -
rozmyślał o Wokulskim.
Oba te jednak zajęcia, zamiast uspakajać, drażniły go... Historia przypominała
mu cudowne dzieje jednego z największych triumfatorów, na którego dynastii
Rzecki opierał wiarę w przyszłość świata, a która to dynastia w jego oczach
padła pod oszczepem zulusa. Rozmyślania zaś o Wokulskim prowadziły go do
wniosku, że ukochany przyjaciel, a tak niezwykły człowiek, co najmniej
znajdował się na drodze do jakiegoś moralnego bankructwa.
„Tyle chciał zrobić, tyle mógł zrobić i nic nie zrobił!... - powtarzał pan Ignacy
ze smutkiem w sercu. - Gdybyż choć napisał, gdzie jest i jakie ma zamiary...
Gdyby chociaż dał znać, że żyje!...”
Od pewnego bowiem czasu trapiły pana Rzeckiego niejasne, ale złowrogie
przeczucia. Przychodził mu na myśl jego sen, kiedy po przedstawieniu Rossiego
marzyło mu się, że Wokulski skoczył za panną Izabelą z wieży ratuszowej. To
znowu przypominał sobie dziwne, a nic dobrego nie zapowiadające zdania
Stacha: „Chciałbym zginąć sam i zniszczyć wszelkie ślady mego istnienia!”
Jak łatwo podobne życzenie może się spełnić u człowieka, który mówił tylko to,
co czuł, i umiał wykonywać to, co mówił!...
Codziennie odwiedzający go doktór Szuman wcale nie dodawał mu otuchy i już
prawie znudził go powtarzaniem jednej i tej samej zwrotki:
- Doprawdy, że trzeba być albo kompletnym bankrutem, albo wariatem, ażeby
zostawiwszy tyle pieniędzy w Warszawie, nie wydać żadnej dyspozycji, a nawet
nie donieść, gdzie jest!...
Rzecki kłócił się z nim, ale w duszy przyznawał mu rację.
Pewnego dnia doktór wpadł do niego w porze niezwykłej, bo o godzinie
dziesiątej rano. Cisnął kapelusz na stół i zawołał:
- A co, nie miałem racji, że to jest półgłówek!...
- Cóż się stało?... - zapytał pan Ignacy, z góry wiedząc, o kim mowa.
- Stało się, że już przed tygodniem ten wariat wyjechał z Moskwy i... zgadnij
pan dokąd?...
- Do Paryża?...
- Ale gdzie zaś!... Wyjechał do Odessy, stamtąd ma zamiar udać się do Indyj, z
Indyj do Chin i Japonii, a później przez Ocean Spokojny do Ameryki...
Rozumiem podróż, nawet naokoło świata, sam bym mu ją radził. Ale ażeby nie
napisać słówka, zostawiając, bądź jak bądź, ludzi życzliwych i ze dwakroć sto
tysięcy rubli w Warszawie, na to, dalibóg! trzeba mieć w wysokim stopniu
rozwiniętą psychozę...
- Skądże te wiadomości? - spytał Rzecki.
- Z najlepszego źródła, bo od Szlangbauma, któremu zbyt wiele zależy na tym,
ażeby dowiedzieć się o projektach Wokulskiego. Ma mu przecież w początkach
października zapłacić sto dwadzieścia tysięcy rubli... No, a gdyby kochany
Stasio w łeb sobie palnął czy utonął, czy umarł na żółtą febrę... Rozumiesz
612
pan?... Wówczas moglibyśmy albo całemu kapitałowi ukręcić szyję, albo
przynajmniej obracać nim z pół roku bez procentu... Pan już chyba poznałeś
Szlangbauma? On przecież mnie... mnie chciał okpić!
Doktór biegał po pokoju i gestykulował rękoma w taki sposób, jak gdyby sam
był dotknięty początkami psychozy. Nagle zatrzymał się przed panem Ignacym,
popatrzył mu w oczy i schwycił za rękę.
- Co... co... co?... Puls przeszło sto?... Miałeś pan dziś gorączkę?...
- Jeszcze nie.
- Jak to: nie?... Przecież widzę...
- Mniejsza!. - odparł Rzecki. - Czyby jednakże Stach zrobił coś podobnego?...
- Ten nasz dawny Stach, pomimo romantyzmu, może by nie zrobił; ale ten pan
Wokulski, zakochany w jaśnie wielmożnej pannie Łęckiej, może zrobić
wszystko... No, i jak pan widzisz, robi, na co go stać...
Od tej wizyty doktora pan Ignacy sam zaczął zeznawać, że jest z nim niedobrze.
„To byłoby zabawne - myślał - gdybym ja tak w tych czasach dał nura?... Phy!
trafiało się to lepszym ode mnie... Napoleon I... Napoleon III... mały Lulu...