Stach... No, cóż Stach?... przecież jedzie teraz do Indyj...”
Zadumał się, wstał z łóżka, ubrał się jak należy i poszedł do sklepu ku
wielkiemu zgorszeniu Szlangbauma, który wiedział, że panu Ignacemu
zabroniono podnosić się.
Za to przez następny dzień było mu gorzej; odleżał więc dobę i znowu na parę
godzin zaszedł do sklepu.
- Cóż on sobie myśli, że sklep to trupiarnia?... - rzekł jeden ze starozakonnych
subiektów do pana Zięby, który z właściwą sobie szczerością znalazł, że ten
koncept jest doskonały.
W połowie września odwiedził pana Rzeckiego Ochocki, który na kilka dni
przyjechał tu z Zasławka.
Na jego widok pan Ignacy odzyskał dobry humor.
- Cóż pana tu sprowadza!... - zawołał, gorąco ściskając kochanego przez
wszystkich wynalazcę.
Ale Ochocki był pochmurny.
- Cóż by innego, jeżeli nie kłopoty! - odparł. - Wiesz pan, że umarł Łęcki...
- Ojciec tej... tej?... - zdziwił się pan Ignacy.
- Tej... tej!... I nawet bodaj czy nie przez nią...
- W imię Ojca i Syna... - przeżegnał się Rzecki. - Iluż ludzi ma zamiar zgubić ta
kobieta?... Bo, o ile wiem, a zapewne i dla pana nie jest to tajemnicą, że jeżeli
Stach wpadł w nieszczęście, to tylko przez nią...
Ochocki pokiwał głową.
- Możesz mi pan powiedzieć, co się stało z Łęckim?... - ciekawie zapytał pan
Ignacy.
- Żaden to sekret - odparł Ochocki. - W początkach lata oświadczył się o pannę
Izabelę marszałek...
- Ten... ten?... Mógł być moim ojcem - wtrącił Rzecki.
613
- Może też dlatego panna przyjęła go, a przynajmniej nie odrzuciła. Więc stary
zebrał manatki po dwu swoich żonach i przyjechał na wieś do hrabiny... do
ciotki panny Izabeli, u której mieszkała wraz z ojcem...
- Oszalał.
- Trafiało się to i mędrszym od niego - ciągnął Ochocki. Tymczasem, pomimo
że marszałek zaczął uważać się za konkurenta, panna Izabela co parę dni, a
później nawet i co dzień jeździła sobie w towarzystwie pewnego inżyniera do
ruin starego zamku w Zasławiu... Mówiła, że jej to rozpędza nudy...
- I marszałek nic?...
- Marszałek, naturalnie, milczał, ale kobiety perswadowały pannie, że tak robić
nie wypada. Ona zaś ma w tych razach jedną odpowiedź: „Marszałek powinien
być kontent, jeżeli wyjdę za niego, a wyjdę nie po to, aby wyrzekać się moich
przyjemności...”
- I pewnie marszałek przydybał ich na czym w owych ruinach? - wtrącił Rzecki.
- Ii... nie!... nawet tam nie zaglądał. A gdyby i zajrzał, przekonałby się, że panna
Izabela brała z sobą naiwnego inżynierka po to, ażeby w jego asystencji tęsknić
za Wokulskim...
- Za Wo-kul-skim?...
- Przynajmniej tak domyślano się - mówił Ochocki. - Tym razem ja sam
zwróciłem jej uwagę, że w towarzystwie jednego wielbiciela nie wypada tęsknić
za drugim. Ale ona odpowiedziała mi swoim zwyczajem: „Niech będzie
kontent, że pozwalam mu patrzeć na siebie...”
- To osioł ten inżynier!...
- Nie bardzo, gdyż pomimo całej naiwności spostrzegł się i pewnego dnia, a
nawet przez wszystkie dnie następne nie pojechał z panną tęsknić między
gruzami. Jednocześnie zaś marszałek, zazdrosny o inżyniera, zaprzestał
konkurów i wyniósł się na Litwę w sposób tak demonstracyjny, że panna
Izabela i hrabina dostały spazmów, a poczciwy Łęcki nawet nie kiwnąwszy
palcem umarł na apopleksję...
Skończywszy opowiadać Ochocki objął się rękoma za głowę i śmiał się.
- I pomyśleć tu - dodał - że tego rodzaju kobieta tylu ludziom głowy zawróciła...
- Ależ to potwór!... - zawołał Rzecki.
- Nie. Nawet niegłupia i niezła w gruncie rzeczy, tylko... taka jak tysiące innych
z jej sfery.
- Tysiące?...
- Niestety!... - westchnął Ochocki. - Wyobraź pan sobie klasę ludzi majętnych
lub zamożnych, którzy dobrze jedzą, a niewiele robią. Człowiek musi w jakiś
sposób zużywać siły; więc jeżeli nie pracuje, musi wpaść w rozpustę, a
przynajmniej drażnić nerwy... I do rozpusty zaś, i do drażnienia nerwów
potrzebne są kobiety piękne, eleganckie, dowcipne, świetnie wychowane, a
raczej wytresowane w tym właśnie kierunku... Toż to ich jedyna kariera...
- I panna Izabela zaciągnęła się w ich szeregi?...
614
- To jest, właściwie zaciągnęli ją... Przykro mi to mówić, ale panu mówię,
ażebyś wiedział, o jaką to kobietę potknął się Wokulski...
Rozmowa urwała się - zaczął ją Ochocki pytając:
- Kiedyż on wraca?
- Wokulski?... - odparł pan Ignacy. - Przecież wyjechał do Indyj, Chin,
Ameryki...
Ochocki rzucił się na krześle.
- To niepodobna!... - zawołał. - Chociaż... - dodał po namyśle.
- Czy ma pan jakie wskazówki, że tam nie pojechał?.. - zapytał Rzecki
zniżonym głosem.
- Żadnych. Tylko dziwię się nagłej decyzji... Kiedym tu był ostatnim razem,
obiecał mi załatwić pewien interes... Ale...
- I niezawodnie załatwiłby go ten dawny Wokulski. Ten nowy zaś zapomniał nie
tylko o pańskich interesach... Przede wszystkim o własnych...
- Że on wyjedzie - mówił Ochocki jakby do siebie - tego można było
spodziewać się, ale nie podoba mi się ta nagłość. Pisał do pana?..
- Ani litery, i do nikogo - odparł stary subiekt.
Ochocki kręcił głową.
- Musiało się tak stać - mruknął.
- Dlaczego musiało się stać?... - wybuchnął Rzecki. - Cóż to on bankrut czy
może nie miał zajęcia?... Taki sklep, spółka to fraszki? A nie mógł ożenić się z
kobietą piękną, zacną...
- Znalazłoby się więcej takich kobiet - wtrącił Ochocki.- Wszystko to było dobre
- mówił ożywiając się - ale nie dla człowieka z jego usposobieniem...
- Jak pan to rozumiesz? - pochwycił Rzecki, któremu rozmowa o Wokulskim
sprawiała taką przyjemność jak o kochance. - Jak pan to rozumiesz?... Poznałeś
pan bliżej tego człowieka?... - pytał natarczywie, a oczy mu błyszczały.
- Poznać go łatwo. Był to jednym słowem człowiek szerokiej duszy.
- Oto właśnie!... - odezwał się Rzecki wybijając takt palcem i wpatrując się w
Ochockiego jak w obraz. - Co pan jednak rozumiesz przez tę szerokość?...
Pięknie powiedziane!... Wytłomacz to pan, a jasno!...
Ochocki uśmiechnął się.
- Widzi pan - rzekł - ludzie małej duszy dbają tylko o swoje interesa, nie sięgają
myślą poza dzień dzisiejszy i mają wstręt do rzeczy nieznanych. Byle im było
spokojnie i suto... Taki zaś facet jak on troszczy się interesami tysięcy, patrzy
nieraz o kilkadziesiąt lat naprzód, a każda rzecz nieznana i nierozstrzygnięta
pociąga go w sposób nieprzeparty. To nawet nie jest żadna zasługa, tylko mus.
Jak żelazo bez namysłu rusza się za magnesem albo pszczoła lepi swoje
komórki, tak ten gatunek ludzi rzuca się do wielkich idei i niezwykłych prac...
Rzecki ściskał go za obie ręce i drżał ze wzruszenia.
- Szuman - rzekł - mądry doktór Szuman mówi, że Stach jest wariat, polski