Выбрать главу

sklepu i starannie zamknął drzwi na klucz.

„Posiedźże sobie do rana, kiedy ci niedobrze!... I zostaw pamiątkę swemu

pryncypałowi” - mruknął.

Pan Ignacy nie mógł spać całą noc. A ponieważ jego lokal dzieliła tylko sień od

sklepu, więc około drugiej usłyszał ciche pukanie wewnątrz sklepu i stłumiony

głos Gutmorgena, który mówił:

- Panie Rzecki, niech pan otworzy... Ja zaraz wrócę...

Wkrótce jednak wszystko ucichło.

„O gałgany!... - myślał Rzecki przewracając się na łóżku. - To wy mnie

traktujecie jak złodzieja... Poczekajcież!...

Około dziewiątej z rana usłyszał, że Szlangbaum uwolnił Gutmorgena, a

następnie zaczął kołatać do jego drzwi. Nie odezwał się jednak, a kiedy

przyszedł Kazimierz, zapowiedział mu, ażeby nigdy nie puszczał tu

Szlangbauma.

„Wyniosę się stąd - mówił - bodaj od Nowego Roku... Żebym miał mieszkać na

strychu albo wziąć numer w hotelu... Mnie zrobili złodziejem!... Stach powierzał

mi krocie, a ten, bestia, lęka się o swoje tandeciarskie towary...”

Przed południem napisał dwa długie listy: jeden do pani Stawskiej proponując,

ażeby sprowadziła się do Warszawy i zawiązała z nim spółkę ; drugi do

Lisieckiego zapytując : czyby nie zechciał powrócić i objąć posady w jego

sklepie?...

Przez cały czas pisania i odczytywania listów złośliwy uśmiech nie schodził mu

z twarzy.

„Wyobrażam sobie minę Szlangbauma - myślał - kiedy otworzymy mu przed

nosem sklep konkurencyjny... he!... he!... he!... On mnie kazał pilnować...

Dobrze mi tak, kiedym pozwolił rozpanoszyć się temu filutowi... He! He! He!”

W tej chwili trącił rękawem pióro, które z biurka upadło na podłogę. Rzecki

schylił się, ażeby je podnieść, i nagle uczuł dziwny ból w piersiach, jakby mu

kto przebił płuca wąskim nożykiem. Na chwilę zaćmiło mu się w oczach i

doznał lekkich mdłości; więc nie podnosząc pióra wstał z fotelu i położył się na

szezlongu.

„Będę ostatnim cymbałem - myślał - jeżeli za parę lat Szlangbaum nie wyjdzie

na Nalewki... Stary głupiec ze mnie!... troszczyłem się o Bonapartych i o całą

Europę, a tymczasem wyrósł mi pod bokiem tandeciarz, który każe mnie

pilnować jak złodzieja... No, ale przynajmniej nabrałem doświadczenia;

wystarczy mi go na całe życie... Przestaniecie wy mnie teraz nazywać

romantykiem i marzycielem...”

Coś jakby zawadzało mu w lewym płucu.

626

„Astma?... - mruknął. - Muszę ja się na serio wziąć do kuracji. Inaczej za pięć,

sześć lat zostałbym kompletnym niedołęgą... Ach, gdybym się był spostrzegł

dziesięć lat temu!...”

Przymknął oczy i zdawało mu się, że widzi całe swoje życie, od chwili obecnej

aż do dzieciństwa, rozwinięte na kształt panoramy, wzdłuż której on sam płynął

dziwnie spokojnym ruchem... Uderzało go tylko, że każdy miniony obraz

zacierał mu się w pamięci tak nieodwołalnie, iż w żaden sposób nie mógł

przypomnieć sobie tego, na co patrzył przed chwilą. Oto obiad w Hotelu

Europejskim z powodu otwarcia nowego sklepu... Oto stary sklep, a w nim

panna Łęcka rozmawia z Mraczewskim... Oto jego pokój z zakratowanym

oknem, gdzie przed chwilą wszedł Wokulski, kiedy powrócił z Bułgarii...

„Zaraz... Co to ja poprzednio widziałem...” - myślał.

Oto piwnica Hopfera, gdzie poznał się z Wokulskim... A oto pole bitwy, gdzie

niebieskawy dym unosi się nad liniami granatowych i białych mundurów... A

oto stary Mincel siedzi na fotelu i ciągnie za sznurek wiszącego w oknie

kozaka...

„Czy ja to wszystko istotnie widziałem, czy mi się tylko śniło?... Boże

miłosierny...” - szepnął.

Teraz zdawało mu się, że jest małym chłopcem i że podczas gdy jego ojciec

rozmawiał z panem Raczkiem o cesarzu Napoleonie, on wymknął się na strych i

przez dymnik patrzył na Wisłę w stronę Pragi... Stopniowo jednak obraz

przedmieścia zatarł mu się przed oczyma i został tylko dymnik. Z początku był

on wielki jak talerz, później jak spodek, a potem zmalał do rozmiarów srebrnej

dziesiątki...

Jednocześnie ze wszystkich stron ogarnęła go niepamięć i ciemność, a raczej

głęboka czarność, wśród której tylko ów dymnik świecił jak gwiazda o

nieustannie zmniejszającym się blasku.

Nareszcie i ta ostatnia gwiazda zgasła...

Może zobaczył ją znowu, ale już nie nad ziemskim horyzontem.

Około drugiej w południe przyszedł służący pana Ignacego, Kazimierz, z

koszem talerzy. Hałaśliwie nakrył do stołu, a widząc, że pan nie budzi się,

zawołał:

- Proszę pana, obiad wystygnie...

Ponieważ pan Ignacy nie ruszył się i tym razem, więc Kazimierz zbliżył się do

szezlonga i rzekł:

- Proszę pana....

Nagle cofnął się, wybiegł do sieni i zaczął pukać do tylnych drzwi sklepu, w

którym jeszcze był Szlangbaum i jeden z jego subiektów.

Szlangbaum otworzył drzwi.

- Czego chcesz?... - szorstko zapytał służącego.

- Proszę pana... naszemu panu coś się stało...

Szlangbaum ostrożnie wszedł do pokoju, spojrzał na szezlong i również cofnął

się...

627

- Biegnij po doktora Szumana!... - zawołał. - Ja tu nie chcę wchodzić...

W tej samej porze u doktora był Ochocki i opowiadał mu, że wczoraj z rana

powrócił z Petersburga, a w południe odprowadzał na pociąg wiedeński swoją

kuzynkę pannę Izabelę Łęcką, która wyjechała za granicę.

- Wyobraź pan sobie - zakończył - że wstępuje do klasztoru!...

- Panna Izabela?... - zapytał Szuman. - Cóż to, czy ma zamiar nawet Pana Boga

kokietować, czy tylko chce po wzruszeniach odpocząć, ażeby pewniejszym

krokiem wyjść za mąż?

- Daj jej pan spokój... to dziwna kobieta... - szepnął Ochocki.

- One wszystkie wydają się nam dziwne - odparł zirytowanym głosem doktór -

dopóki nie sprawdzimy, że są tylko głupie albo nędzne... O Wokulskim nie

słyszałeś pan czego?

- A właśnie... - odpowiedział. Lecz nagle zatrzymał się i umilkł.

- Cóż, wiesz pan co o nim?... Czy może robisz z tego tajemnicę stanu?... -

nalegał doktór.

W tej chwili wpadł Kazimierz wołając:- Panie doktorze, coś się stało naszemu

panu. Prędzej, panie!

Szuman zerwał się, razem z nim Ochocki. Siedli w dorożkę i pędem zajechali

przed dom, w którym mieszkał Rzecki.

W bramie zastąpił im drogę Maruszewicz z mocno zafrasowaną miną.

- No, wyobraź pan sobie - zawołał do doktora - taki miałem do niego ważny

interes... Chodzi przecież o mój honor... a ten tymczasem umarł sobie!...

Doktór i Ochocki w towarzystwie Maruszewicza weszli do mieszkania

Rzeckiego. W pierwszym pokoju był już Szlangbaum, radca Węgrowicz i ajent

Szprot.

- Gdyby pił radzika - mówił Węgrowicz - dosięgnąłby stu lat... A tak...

Szlangbaum spostrzegłszy Ochockiego schwycił go za rękę i zapytał:

- Pan nieodwołalnie chce odebrać pieniądze w tym tygodniu?...