się absolutnie spokojnym i jakby większym; nie widząc - myślał o niej i tęsknił.
Niekiedy zdawało mu się, że w jego uczuciach tkwi jakaś omyłka i że panna
Izabela nie jest żadnym środkiem jego duszy, ale zwykłą, a może nawet bardzo
pospolitą panną na wydaniu. A wówczas przychodził mu do głowy dziwaczny
projekt:
„ Zapoznam się z nią i wprost zapytam: czy ty jesteś tym, na co przez całe życie
czekałem?... Jeżeli nie jesteś, odejdę bez pretensji i żalu...”
W chwilę później spostrzegał, że projekt ten zdradza umysłowe zboczenie.
Kwestię więc: czym jest, a czym nie jest, odłożył na bok, a postanowił, bądź co
bądź, zapoznać się z panną Izabelą.
63
Wtedy przekonał się, że między jego znajomymi nie ma człowieka, który
mógłby go wprowadzić do domu Łęckich. Co gorsze: pan Łęcki i panna byli
klientami jego sklepu, lecz taki stosunek, zamiast ułatwić, utrudniał raczej
znajomość.
Stopniowo sformułował sobie warunki zapoznania się z panną Izabelą. Ażeby
mógł nic więcej, tylko szczerze rozmówić się z nią, należało:
Nie być kupcem albo być bardzo bogatym kupcem.
Być co najmniej szlachcicem i posiadać stosunki w sferach arystokratycznych.
Nade wszystko zaś mieć dużo pieniędzy.
Wylegitymowanie się ze szlachectwa nie było rzeczą trudną.
W maju roku zeszłego Wokulski wziął się do tej sprawy, którą jego wyjazd do
Bułgarii o tyle przyspieszył, że już w grudniu miał dyplom. Z majątkiem było
znacznie trudniej; w tym przecie dopomógł mu los.
W początkach wojny wschodniej przejeżdżał przez Warszawę bogaty
moskiewski kupiec, Suzin, przyjaciel Wokulskiego jeszcze z Syberii. Odwiedził
Wokulskiego i gwałtem zachęcał go do przyjęcia udziału w dostawach dla
wojska.
- Zbierz pieniędzy, Stanisławie Piotrowiczu, ile się da - mówił - a uczciwe
słowo, zrobisz okrągły milionik!...
Następnie półgłosem wyłożył mu swoje plany.
Wokulski wysłuchał jego projektów. Do wykonania jednych nie chciał należeć,
inne przyjął, lecz wahał się. Żal mu było opuścić miasto, w którym przynajmniej
widywał pannę Izabelę. Ale gdy w czerwcu ona wyjechała do ciotki, a Suzin
począł naglić go depeszami, Wokulski zdecydował się i podniósł całą gotówkę
po żonie w ilości rs trzydzieści tysięcy, którą nieboszczka trzymała nietykalną w
banku.
Na kilka dni przed wyjazdem zaszedł do znajomego lekarza Szumana, z którym
pomimo obustronnej życzliwości widywali się nieczęsto. Lekarz, Żyd, stary
kawaler, żółty, mały; z czarną brodą, miał reputację dziwaka. Posiadając
majątek leczył darmo i o tyle tylko, o ile było mu to potrzebnym do studiów
etnograficznych; przyjaciołom zaś swoim raz na zawsze dał jedną receptę:
„ Używaj wszystkich środków, od najmniejszej dozy oleju do największej dozy
strychniny, a coś ci z tego pomoże, nawet na - nosaciznę.”
Gdy Wokulski zadzwonił do mieszkania lekarza, ten właśnie był zajęty
gatunkowaniem włosów rozmaitych osobników rasy słowiańskiej, germańskiej i
semickiej i przy pomocy mikroskopu mierzył dłuższe i krótsze średnice ich
przekrojów.
- A, jesteś?... - rzekł do Wokulskiego odwracając głowę. - Nałóż sobie fajkę,
jeżeli chcesz, i kładź się na kanapie, jeżeli się zmieścisz.
Gość zapalił fajkę i położył się, jak mu kazano, doktór robił swoje. Przez pewien
czas obaj milczeli, wreszcie odezwał się Wokulski:
64
- Powiedz mi: czy medycyna zna taki stan umysłu, w którym człowiekowi
wydaje się, że jego rozproszone dotychczas wiadomości i... uczucia złączyły się
jakby w jeden organizm?
- Owszem. Przy ciągłej pracy umysłowej i dobrym odżywianiu mogą
wytworzyć się w mózgu nowe komórki albo - skojarzyć się między sobą dawne.
No i wówczas z rozmaitych departamentów mózgu i z rozmaitych dziedzin
wiedzy tworzy się jedna całość.
- A co znaczy taki stan umysłu, w którym człowiek obojętnieje dla śmierci, ale
za to poczyna tęsknić do legend o życiu wiecznym?..
- Obojętność dla śmierci - odpowiedział doktór - jest cechą umysłów dojrzałych,
a pociąg do życia wiecznego - zapowiedzią nadchodzącej starości.
Znowu umilkli. Gość palił fajkę, gospodarz kręcił się nad mikroskopem.
- Czy myślisz - spytał Wokulski - że można... kochać kobietę w sposób idealny,
nie pożądając jej?
- Naturalnie. Jest to jedna z masek, w którą lubi przebierać się instynkt
utrwalenia gatunku.
- Instynkt - gatunek - instynkt utrwalenia czegoś i - utrwalenia gatunku!... -
powtórzył Wokulski. - Trzy wyrazy, a cztery głupstwa.
- Zrób szóste - odpowiedział doktór, nie odejmując oka od szkła - i ożeń się.
- Szóste?... - rzekł Wokulski podnosząc się na kanapie. - A gdzież piąte?
- Piąte już zrobiłeś: zakochałeś się.
- Ja?... W moim wieku?..
- Czterdzieści pięć lat - to epoka ostatniej miłości, najgorszej - odpowiedział
doktór.
- Znawcy mówią, że pierwsza miłość jest najgorsza - szepnął Wokulski.
- Nieprawda. Po pierwszej czeka cię sto innych, ale po setnej pierwszej - już nic.
Żeń się; jedyny to ratunek na twoją chorobę.
- Dlaczegożeś ty się nie ożenił?
- Bo mi narzeczona umarła - odpowiedział doktór pochyliwszy się na tył fotelu i
patrząc w sufit. - Więc zrobiłem, com mógł: otrułem się chloroformem. Było to
na prowincji. Ale Bóg zesłał dobrego kolegę, który wysadził drzwi i uratował
mnie. Najpodlejszy rodzaj miłosierdzia!... Ja zapłaciłem za drzwi zepsute, a
kolega odziedziczył moją praktykę ogłosiwszy, żem wariat...
Znowu wrócił do włosów i mikroskopu.
- A jaki z tego sens moralny dla ostatniej miłości? - spytał Wokulski.
- Ten, że samobójcom nie należy przeszkadzać - odpowiedział doktór.
Wokulski poleżał jeszeze z kwadrans, potem podniósł się, postawił w kącie
fajkę i schyliwszy się nad doktorem ucałował go.
- Bywaj zdrów, Michale.
Doktór zerwał się od stołu.
- No?..
- Wyjeżdżam do Bułgarii.
- Po co?
65
- Zostanę wojskowym dostawcą. .Muszę zrobić duży majątek!... - odparł
Wokulski.
- Albo?...
- Albo... nie wrócę.
Doktór popatrzył mu w oczy i mocno ścisnął go za rękę.
- Sit tibi terra levis- rzekł spokojnie. Odprowadził go do drzwi i znowu wziął
się do swojej roboty.
Już Wokulski był na schodach, gdy doktór wybiegł za nim i zawołał wychylając
się przez poręcz:
- Gdybyś jednak wrócił, nie zapomnij przywieźć mi włosów: bułgarskich,
tureckich i tak dalej, od obu płci. Tylko pamiętaj: w oddzielnych pakietach z
notatkami. Wiesz przecie, jak to robić...
...Wokulski ocknął się z tych dawnych wspomnień. Nie ma doktora ani jego
mieszkania i nawet ich od dziesięciu miesięcy nie widział. Tu jest błotnista ulica
Radna, tam Browarna. Na górze spoza nagich drzew wyglądają żółte gmachy