widział Wokulski na Morzu Czarnym, unieruchomiony z powodu zepsucia się
machin.
„ Leciał jak ptak i nagle utknął; zabrakło w nim motoru. Spytałem się wówczas:
a może i ja kiedyś stanę w biegu? - no, i stanąłem. Jakież to pospolite sprężyny
68
wywołują ruch w świecie: trochę węgla ożywia okręt, trochę serca -
człowieka...”
W tej chwili żółtawy, za wczesny motyl przeleciał mu nad głową w stronę
miasta.
„ Ciekawym, skąd on się wziął? - myślał Wokulski. - Natura miewa kaprysy i -
analogie - dodał. - Motyle istnieją także w rodzaju ludzkim: piękna barwa,
latanie nad powierzchnią życia, karmienie się słodyczami, bez których giną - oto
ich zajęcie. A ty, robaku, nurtuj ziemię i przerabiaj ją na grunt zdolny do siewu.
Oni bawią się, ty pracuj; dla nich istnieje wolna przestrzeń i światło, a ty ciesz
się jednym tylko przywilejem: zrastania się, jeżeli cię rozdepcze ktoś
nieuważny.
I tobież to wzdychać do motyla, głupi?... I dziwić się, że ma wstręt do ciebie?...
Jakiż łącznik może istnieć między mną i nią?..
No, gąsienica jest także podobna do robaka, póki nie zostanie motylem. Ach,
więc to ty masz zostać motylem, kupcze galanteryjny?... Dlaczegóż by nie?
Ciągle doskonalenie się jest prawem świata, a ileż to kupieckich rodów w Anglii
zostało lordowskimi mościami.
W Anglii!... Tam jeszcze istnieje epoka twórcza w społeczeństwie; tam
wszystko doskonali się i wstępuje na wyższe szczeble. Owszem, tam nawet ci
wyżsi przyciągają do siebie nowe siły. Lecz u nas wyższa warstwa zakrzepła jak
woda na mrozie i nie tylko wytworzyła osobny gatunek, który nie łączy się z
resztą, ma do niej wstręt fizyczny, ale jeszcze własną. martwotą krępuje wszelki
ruch z dołu. Co się tu łudzić: ona i ja to dwa różne gatunki istot, naprawdę jak
motyl i robak. Mam dla jej skrzydeł opuszczać swoją norę i innych robaków?...
To są moi - ci, którzy leżą tam na śmietniku, i może dlatego są nędzni, a będą
jeszcze nędzniejsi, że ja chcę wydawać po trzydzieści tysięcy rubli rocznie na
zabawę w motyla. Głupi handlarzu, podły człowieku!...
Trzydzieści tysięcy rubli znaczą tyle, co sześćdziesiąt drobnych warsztatów albo
sklepików, z których żyją całe rodziny. I to ja mam byt ich zniszczyć, wyssać z
nich ludzkie, dusze i wypędzić na ten śmietnik?...
No dobrze, ale gdyby nie ona, czy miałbym dziś majątek?... Kto wie, co się
stanie ze mną i z tymi pieniędzmi bez niej? Może właśnie dopiero przy niej
nabiorą one twórczych własności; może choć kilkanaście rodzin z nich
skorzysta?...”
Wokulski odwrócił się i nagle zobaczył na ziemi swój własny cień. Potem
przypomniał sobie, że ten cień chodzi przed nim, za nim albo obok niego
zawsze i wszędzie, jak myśl o tamtej kobiecie chodziła za nim wszędzie i
zawsze, na jawie i we śnie, mieszając się do wszystkich jego celów, planów i
czynów.
„ Nie mogę wyrzec się jej” - szepnął rozkładając ręce, jakby tłumaczył się
komuś.
Wstał z belek i wrócił do miasta.
69
Idąc przez ulicę Obożną przypomniał sobie furmana Wysockiego, któremu koń
padł, i zdawało mu się, że widzi cały szereg wozów, przed którymi leżą padłe
konie, cały szereg rozpaczających nad nimi furmanów, a przy każdym gromadę
mizernych dzieci i żonę, która pierze bieliznę takim, co płacić nie mogą.
„ Koń?.. „ - szepnął Wokulski i czegoś serce mu się ścisnęło.
Raz w marcu przechodząc Aleją Jerozolimską zobaczył tłum ludzi, czarny wóz
węglarski stojący w poprzek drogi pod bramą, a o parę kroków dalej
wyprzężonego konia.
- Co się to stało?
- Koń złamał nogę - odparł wesoło jeden z przechodniów, który miał fiołkowy
szalik na szyi i trzymał ręce w kieszeniach.
Wokulski mimochodem spojrzał na delikwenta. Chudy koń z wytartymi bokami
stał przywiązany do młodego drzewka unosząc w górę tylną nogę. Stał cicho,
patrzył wywróconym okiem na Wokulskiego i gryzł z bólu gałązkę okrytą
szronem.
„ Dlaczego dziś dopiero przypomniał mi się ten koń? - myślał Wokulski -
dlaczego ogarnia mnie taki żal?”
Szedł Oboźną pod górę, rozmarzony, i czuł, że w ciągu kilku godzin, które
spędził w nadrzecznej dzielnicy, zaszła w nim jakaś zmiana. Dawniej - dziesięć
lat temu, rok temu, wczoraj jeszcze, przechodząc ulicami nie spotykał na nich
nic szczególnego. Snuli się ludzie, jeździły dorożki, sklepy otwierały gościnne
objęcia dla przechodniów. Ale teraz przybył mu jakby nowy zmysł. Każdy
obdarty człowiek wydawał mu się istotą wołającą o ratunek tym głośniej, że nic
nie mówił, tylko rzucał trwożne spojrzenia jak ów koń ze złamaną nogą. Każda
uboga kobieta wydawała mu się praczką, która wyżartymi od mydła rękami
powstrzymuje rodzinę nad brzegiem nędzy i upadku. Każde mizerne dziecko
wydawało mu się skazanym na śmierć przedwczesną albo na spędzanie dni i
nocy w śmietniku przy ulicy Dobrej.
I nie tylko obchodzili go ludzie. Czuł zmęczenie koni ciągnących ciężkie wozy i
ból ich karków tartych do krwi przez chomąto. Czuł obawę psa, który szczekał
na ulicy zgubiwszy pana, i rozpacz chudej suki z obwisłymi wymionami, która
na próżno biegała od rynsztoka do rynsztoka szukając strawy dla siebie i
szczeniąt. I jeszcze, na domiar cierpień, bolały go drzewa obdarte z kory, bruki
podobne do powybijanych zębów, wilgoć na ścianach, połamane sprzęty i
podarta odzież.
Zdawało mu się, że każda taka rzecz jest chora albo zraniona, że skarży się: „
Patrz, jak cierpię...”, i że tylko on słyszy i rozumie jej skargi. A ta szczególna
zdolność odczuwania cudzego bólu urodziła się w nim dopiero dziś, przed
godziną.
Rzecz dziwna! przecie miał już ustaloną opinię hojnego filantropa. Członkowie
Towarzystwa Dobroczynności we frakach składali mu podziękowania za ofiarę
dla wiecznie łaknącej instytucji; hrabina Karolowa we wszystkich salonach
opowiadała o pieniądzach, które złożył na jej ochronę; jego służba i subiekci
70
sławili go za podwyższenie im pensji. Ale Wokulskiemu rzeczy te nie sprawiały
żadnej przyjemności, tak jak on sam nie przywiązywał do nich żadnej wagi.
Rzucał tysiące rubli do kas urzędowych dobroczyńców, ażeby kupić za to
rozgłos nie pytając, co się zrobi z pieniędzmi.
I dopiero dziś, kiedy dziesięcioma rublami wydobył człowieka z niedoli, kiedy
nikt nie mógł głosić przed światem o jego szlachetności, dopiero dziś poznał, co
to jest ofiara. Dopiero dziś przed jego zdumionym okiem stanęła nowa, nie
znana dotychczas część świata - nędza, której trzeba pomagać.
„ Tak, alboż ja dawniej nie widywałem nędzy?...”szepnął Wokulski.
I przypomniał sobie całe szeregi ludzi obdartych, mizernych, a szukających
pracy, chudych koni, głodnych psów, drzew z obdartą korą i połamanymi