bankocetli, srebra i złota, a dokoła nich damy siedzące na wygodnych fotelach,
odziane w jedwab, pióra i aksamity, otoczone wesołą młodzieżą.
Najpobożniejsze pukały na przechodniów, wszystkie rozmawiały i bawiły się
jak na raucie.
Zdawało się Wokulskiemu, że w tej chwili widzi przed sobą trzy światy. Jeden
(dawno już zeszedł z ziemi), który modlił się i dźwigał na chwałę Boga potężne
78
gmachy. Drugi, ubogi i pokorny, który umiał modlić się, lecz wznosił tylko
lepianki, i - trzeci, który dla siebie murował pałace, ale już zapomniał o
modlitwie i z domów bożych zrobił miejsce schadzek; jak niefrasobliwe ptaki,
które budują gniazda i zawodzą pieśni na grobach poległych bohaterów.
„A czymże ja jestem, zarówno obcy im wszystkim?...”
„Może jesteś okiem żelaznego przetaka, w który rzucę ich wszystkich, aby
oddzielić stęchłe plewy od ziarna” - odpowiedział mu jakiś głos.
Wokulski obejrzał się. „ Przywidzenie chorej wyobraźni.” Jednocześnie przy
czwartym stole, w głębi kościoła, spostrzegł hrabinę Karolową i pannę Izabelę.
Obie również siedziały nad tacą z pieniędzmi i trzymały w rękach książki,
zapewne do nabożeństwa. Za krzesłem hrabiny stał służący w czarnej liberii.
Wokulski poszedł ku nim potrącając klęczących i omijając inne stoły, przy
których pukano na niego zawzięcie. Zbliżył się do tacy i ukłoniwszy się
hrabinie, położył swój rulon imperiałów.
„Boże - pomyślał - jak ja głupio muszę wyglądać z tymi pieniędzmi.”
Hrabina odłożyła książkę.
- Witam cię, panie Wokulski - rzekła. - Wiesz, myślałam, że już nie przyjdziesz,
i powiem ci, że nawet było mi trochę przykro.
- Mówiłam cioci, że przyjdzie, i do tego z workiem złota odezwała się po
angielsku panna Izabela.
Hrabinie wystąpił na czoło rumieniec i gęsty pot. Zlękła się słów siostrzenicy
przypuszczając, że Wokulski rozumie po angielsku.
- Proszę cię, panie Wokulski - rzekła prędko - siądź tu na chwilę, bo delegowany
nas opuścił. Pozwolisz, że ułożę twoje imperiały na wierzchu, dla zawstydzenia
tych panów, którzy wolą wydawać pieniądze na szampana...
- Ależ niech się ciocia uspokoi - wtrąciła panna Izabela znowu po angielsku. -
On z pewnością nie rozumie...
Tym razem i Wokulski zarumienił się.
- Proszę cię, Belu - rzekła hrabina tonem uroczystym - pan Wokulski... który tak
hojną ofiarę złożył na naszą ochronę...
- Słyszałam - odpowiedziała panna Izabela po polsku, na znak powitania
przymykając powieki.
- Pani hrabina - rzekł trochę żartobliwie Wokulski - chce mnie pozbawić zasługi
w życiu przyszłym, chwaląc postępki, które zresztą mogłem spełniać w
widokach zysku.
- Domyślałam się tego - szepnęła panna Izabela po angielsku.
Hrabina o mało nie zemdlała czując, że Wokulski musi domyślać się znaczenia
słów jej siostrzenicy, choćby nie znał żadnego języka.
- Możesz, panie Wokulski - rzekła z gorączkowym pośpiechem - możesz łatwo
zdobyć sobie zasługę w życiu przyszłym, choćby... przebaczając urazy...
- Zawsze je przebaczam - odparł nieco zdziwiony.
79
- Pozwól sobie powiedzieć, że nie zawsze - ciągnęła hrabina. - Jestem stara
kobieta i twoja przyjaciółka, panie Wokulski - dodała z naciskiem - więc zrobisz
mi pewne ustępstwo...
- Czekam na rozkazy pani.
- Onegdaj dałeś dymisję jednemu z twoich... urzędników, niejakiemu
Mraczewskiemu...
- Za cóż to?... - nagle odezwała się panna Izabela.
- Nie wiem - rzekła hrabina. - Podobno chodziło o różnicę przekonań
politycznych czy coś w tym guście...
- Więc ten młody człowiek ma przekonania?... - zawołała panna Izabela. - To
ciekawe!...
Powiedziała to w sposób tak zabawny, że Wokulski poczuł, jak ustępuje mu z
serca niechęć do Mraczewskiego.
- Nie o przekonania chodziło, pani hrabino - odezwał się - ale o nietaktowne
uwagi o osobach, które odwiedzają nasz magazyn.
- Może te osoby same postępują nietaktownie - wtrąciła panna Izabela.
- Im wolno, one za to płacą - odpowiedział spokojnie Wokulski. - Nam nie.
Silny rumieniec wystąpił na twarz panny Izabeli. Wzięła książkę i zaczęła
czytać.
- Ale swoją drogą dasz się ubłagać, panie Wokulski - rzekła hrabina. - Znam
matkę tego chłopca, i wierz mi, że przykro patrzeć na jej rozpacz...
Wokulski zamyślił się.
- Dobrze - odpowiedział - dam mu posadę, ale w Moskwie.
- A jego biedna matka?... - zapytała hrabina tonem proszącym.
- Więc podwyższę mu o dwieście... o trzysta rubli pensję - odparł.
W tej chwili zbliżyło się do stołu kilkoro dzieci, którym hrabina zaczęła
rozdawać obrazki. Wokulski wstał z fotelu i aby nie przeszkadzać pobożnym
zajęciom, przeszedł na stronę panny Izabeli.
Panna Izabela podniosła oczy od książki i dziwnym wzrokiem patrząc na
Wokulskiego spytała:
- Pan nigdy nie cofa swoich postanowień?
- Nie - odpowiedział. Ale w tej chwili spuścił oczy.
- A gdybym poprosiła za tym młodym człowiekiem?...
Wokulski spojrzał na nią zdumiony.
- W takim razie odpowiedziałbym, że pan Mraczewski stracił miejsce, ponieważ
niestosownie odzywał się o osobach, które zaszczyciły go trochę łaskawszym
tonem w rozmowie... Jeżeli jednak pani każe...
Teraz panna Izabela spuściła oczy, zmieszana w wysokim stopniu.
- A... a!... wszystko mi jedno w rezultacie, gdzie osiedli się ten młody człowiek.
Niech jedzie i do Moskwy.
- Tam też pojedzie - odparł Wokulski. - Moje uszanowanie paniom - dodał
kłaniając się.
Hrabina podała mu rękę.
80
- Dziękuję ci, panie Wokulski, za pamięć i proszę, ażebyś przyszedł do mnie na
święcone. Bardzo cię proszę, panie Wokulski - dodała z naciskiem.
Nagle spostrzegłszy jakiś ruch na środku kościoła zwróciła się do służącego:
- Idźże, mój Ksawery, do pani prezesowej i proś, ażeby nam.pozwoliła swego
powozu. Powiedz, że nam koń zachorował.
- Na kiedy jaśnie pani rozkaże? - spytał służący.
- Tak... za półtorej godziny. Prawda, Belu, że nie posiedzimy tu.dłużej?
Służący podszedł do stołu przy drzwiach.
- Więc do jutra, panie Wokulski - rzekła hrabina. - Spotkasz u mnie wielu
znajomych. Będzie kilku panów z Towarzystwa Dobroczynności...
„Aha!..” - pomyślał Wokulski żegnając hrabinę. Czuł dla niej w tej chwili taką
wdzięczność, że na jej ochronę oddałby połowę majątku.
Panna Izabela z daleka kiwnęła mu głową i znowu spojrzała w sposób, który
wydał mu się bardzo niezwykłym. A gdy Wokulski zniknął w cieniach kościoła,
rzekła do hrabiny:
- Cioteczka kokietuje tego pana. Ej! ciociu, to zaczyna być podejrzane...
- Twój ojciec ma słuszność - odparła hrabina - ten człowiek może być
użytecznym. Zresztą za granicą podobne stosunki należą do dobrego tonu.