Usiadła i oglądała się po pokoju.
Wokulski napisał list, opowiedział, gdzie ma iść, i w końcu dodał:
- Masz wóz i przewóz. Będziesz dobra i pracowita, będzie ci dobrze; ale jeżeli
nie skorzystasz z okazji, rób, co ci się podoba. Możesz iść.
Dziewczyna roześmiała się.
- To stara będzie się wściekać... To jej narobię... Cha... Cha!... Ale... może pan
tylko naciąga?
- Idź - odpowiedział Wokulski wskazując drzwi.
Jeszcze raz przypatrzyła mu się z uwagą i wyszła wzruszając ramionami.
W chwilę po jej odejściu ukazał się pan Ignacy.
- Cóż to za znajomość? - spytał kwaśno.
- Prawda!... - rzekł zamyślony Wokulski. - Nie widziałem jeszcze podobnego
bydlęcia, chociaż znam dużo bydląt.
- W samej Warszawie jest ich tysiące - odparł Rzecki.
- Wiem. Tępienie ich do niczego nie doprowadzi, bo ciągle się odradzają, więc
wniosek, że prędzej czy później społeczeristwo musi się przebudować od
fundamentów do szczytu. Albo zgnije.
- Aha!... - szepnął Rzecki. - Domyślałem się tego.
86
Wokulski pożegnał go. Doświadczał takich uczuć, jak chory na gorączkę,
którego oblano zimną wodą.
„Nim jednak przebuduje się społeczność - myślał - widzę, że sfera mojej
filantropii bardzo się uszczupli. Majątek mój nie wystarczyłby na
uszlachetnianie instynktów nieludzkich. Wolę ziewające kwestarki niżeli
modlące się i płaczące potwory.”
Obraz panny Izabeli ukazał mu się otoczony jaśniejszym niż kiedykolwiek
blaskiem. Krew biła mu do głowy i upokarzał się w duchu na myśl, że z
podobnym stworzeniem mógł ją zestawić!
„Wolęż ja wyrzucać pieniądze na powozy i konie aniżeli na tego rodzaju -
nieszczęścia!...”
W Wielką Niedzielę Wokulski najętym powozem zajechał przed mieszkanie
hrabiny. Zastał już długi szereg ekwipażów bardzo rozmaitego dostojeństwa.
Były tam eleganckie dorożki obsługujące złotą młodzież i dorożki zwyczajne,
wzięte na godziny przez emerytów; stare karety, stare konie, stara uprząż i
służba w wytartej liberii, i nowe, prosto z Wiednia powoziki, przy których
lokaje mieli kwiaty w butonierkach, a furmani opierali bat na biodrze, jak
marszałkowską buławę. Nie brakło i fantastycznych kozaków, odzianych w
spodnie tak szerokie, jakby tam właśnie ich panowie umieścili swoją ambicję.
Dostrzegł też mimochodem, że w gronie zebranych woźniców służba wielkich
panów zachowywała się w sposób pełen godności, bankierscy chcieli rej
wodzić, za co im wymyślano, a dorożkarze byli najrezolutniejsi. Furmani zaś
powozów najętych trzymali się blisko siebie, gardzący resztą i przez nią
pogardzani.
Gdy Wokulski wszedł do przysionka, siwy szwajcar w czerwonej wstędze
ukłonił mu się głęboko i otworzył drzwi do kontramarkarni, gdzie dżentelmen w
czarnym fraku zdjął z niego palto. Jednocześnie zaś zabiegł mu drogę Józef,
lokaj hrabiny, który dobrze znał Wokulskiego ; przenosił bowiem z jego sklepu
do kościoła pozytywkę i śpiewające ptaszki.
- Jaśnie pani czeka - rzekł Józef.
Wokulski sięgnął do kamizelki i dał mu pięć rubli czując, że poczyna sobie jak
parweniusz.
„Ach, jakiż ja jestem głupi! - myślał. - Nie, nie jestem; głupi. Jestem tylko
dorobkiewicz, który w tym państwie musi opłacać się każdemu na każdym
kroku. No, nawracanie jawnogrzesznic kosztuje więcej.”
Szedł po marmurowych schodach ozdobionych kwiatami, a Józef przed nim. Na
pierwszej kondygnacji miał kapelusz na głowie, na drugiej zdjął go nie wiedząc,
czy robi stosownie, czy niestosownie.
„W rezultacie mógłbym między nich wszystkich wejść w kapeluszu na głowie”
- rzekł do siebie.
Dostrzegł, że Józef mimo swego wieku, więcej niż średniego, biegł po schodach
jak łania i na górze gdzieś się podział, a Wokulski został sam, nie wiedząc,
87
dokąd udać się i komu się zameldować. Była to krótka chwila, lecz w
Wokulskim gniew zakipiał.
„Jakimi to oni formami obwarowali się, co? - pomyślał. - A... gdybym to mógł
wszystko zwalić!...”
I przywidziało mu się w ciągu kilkunastu sekund, że między nim a tym
czcigodnym światem form wykwintnych musi się stoczyć walka, w której albo
ten świat runie, albo - on zginie.
„Więc dobrze, zginę... Ale zostawię po sobie pamiątkę!...”
„Zostawisz przebaczenie i litość” - szepnął mu jakiś głos.
„Czyżem ja aż tak nikczemny!”
„Nie, jesteś aż tak szlachetny”
Ocknął się - przy nim stał pan Tomasz Łęcki.
- Witam cię, panie Stanisławie - rzekł z właściwą mu majestatycznością. -
Witam cię tym goręcej, że przybycie twoje do nas łączy się z bardzo miłym
wypadkiem w rodzinie...
„Czyżby zaręczyła się panna Izabela?...” - pomyślał Wokulski i pociemniało mu
w oczach.
- Wyobraź pan sobie, że z okazji twego tu przybycia... Słyszysz, panie
Stanisławie?... Z okazji twojej wizyty u nas ja pogodziłem się z panią Joanną, z
moją siostrą... Ale pan zbladłeś?... Znajdziesz tu wielu znajomych.... Nie
wyobrażaj sobie, że arystokracja jest tak straszną...
Wokulski otrząsnął się.
- Panie Łęcki - odparł chłodno - w moim namiocie pod Plewną bywali więksi
panowie. I byli dla mnie tyle łaśkawi, że niełatwo wzruszę się widokiem nawet
tak wielkich, jakich... nie znajdę w Warszawie.
- A... A!... - szepnął pan Tomasz i ukłonił mu się. Wokulski zdumiał się.
„Oto fagas! -.przemknęło mu przez głowę. - I ja... ja!... miałbym z takimi ludźmi
robić sobie ceremonie?..”
Pan Łęcki wziął go pod rękę i w sposób bardzo uroczysty wprowadził do
pierwszego salonu, gdzie byli sami mężczyźni.
- Widzisz pan: hrabia... - zaczął pan Tomasz.
- Znam - odparł Wokulski, a w duchu dodał: - „Winien mi ze trzysta rubli...”
- Bankier... - objaśniał dalej pan Tomasz. Ale nim powiedział nazwisko, bankier
sam zbliżył się do nich i przywitawszy Wokulskiego rzekł:
- Bój się pan Boga, z Paryża ogromnie ekscytują nas o te bulwary... Czy pan im
odpowiedziałeś?
- Pierwej chciałem porozumieć się z panem - odparł Wokulski.
- Więc zejdźmy się gdzie. Kiedy pan jesteś w domu?
- Nie mam stałej godziny, wolę być u pana.
- To wstąp pan do mnie we środę na śniadanie i raz skończmy.
Pożegnali się. Pan Tomasz czulej przycisnął ramię Wokulskiego.
- Jenerał... - zaczął.
88
Jenerał ujrzawszy Wokulskiego podał mu rękę i przywitali się jak starzy
znajomi.
Pan Tomasz stawał się coraz tkliwszym dla Wokulskiego i zaczynał dziwić się
widząc, że kupiec galanteryjny zna najwybitniejsze osobistości w mieście, a nie
zna tylko tych, którzy odznaczali się tytułem albo majątkiem, nic zresztą nie
robiąc.
Przy wejściu do drugiego salonu, gdzie było kilka dam, zastąpiła im drogę
hrabina Karolowa. Koło niej przesunął się służący Józef.